Artykuły

Kany piekło i niebo

Kreator, mistrz, kompan, autokrata. Ale przede wszystkim człowiek oddany sztuce. 15 marca minęła pierwsza rocznica śmierci ZYGMUNTA DUCZYŃSKIEGO, jednego z najważniejszych twórców sztuki alternatywnej w Polsce, założyciela szczecińskiego Teatru Kana.

Wspominamy Go w przeddzień święta ludzi sceny, które przypada 27 marca.

Przedstawienia tworzył od końca lat 70. Tylko wielką literaturę, którą po swojemu przerabiał. Najpierw były teksty Andrzejewskiego, Lipskiej, Barańczaka, z czasem Mandelsztama, Jerofiejewa, Gene-ta, a ostatnio Sarah Kane czy Dei Loher.

Interesowały go tematy ostateczne, uniwersalne. Piekło i niebo współczesnego człowieka, oczyszczenie przez doświadczanie zła, autodestrukcja. Doświadczenie z pracy terapeutycznej w ośrodku Monaru, dla ludzi uzależnionych, pozwoliło Mu podnosić ludzi z dna. To dla nich tworzył warsztaty, zarażał miłością do teatru. Podobnie jak wielu, wielu innych.

Zygmunt szukał określonych osobowości do swoich kolejnych projektów - wspomina Darek Mikuła z Kany. - Lepił z tych charakterów, ale też każdy miał prawo do własnego rozwoju. Był przepełniony pasją, zarażał swoją miłością do teatru. To dla niego, cierpiąc na nieuleczalną chorobę kręgosłupa, walczył z bólem, nie pozwalając mu sobą zawładnąć. Uciekał w świat sztuki. Może dlatego sięgał po tematy najważniejsze, ostateczne, dotyczące sensu ży-

cia, ludzkich namiętności, ludzkich demonów. I były efekty.

Ze Szczecina do Edynburga

Już po kilkunastu latach istnienia Kana odniosła niebywały sukces. Na światowym festiwalu w Edynburgu w 1984 r. nagrodzono jej "Moskwę Pietuszki". Po raz pierwszy na tym festiwalu nagrodzono polski zespół. A było z czego wybierać, bo aż spośród 1500 spektakli z całego świata.

Aż trudno było uwierzyć, że teatr Kana zaczynał bardzo skromnie. Dwudziestoparoletni Duczyński zbierał w latach 70. ubiegłego wieku młodych ludzi po klubach studenckich. Uczył ich swojej wizji teatru. Efekty pokazywali, gdzie się dało. - A trzeba pamiętać, że to były czasy, kiedy nie wszystko można było pokazywać - wspomina Mikuła, związany z teatrem Duczyńskiego od początku lat osiemdziesiątych. - Działaliśmy niejako w podziemiu.

Mikuła miał być nawigatorem na statku. Skończył uczelnię morską. Wybrał teatr, który był mu bliski od dzieciństwa, i po studiach zgłosił się na jeden z naborów do Kany. I pozostał tu do dziś. Nie żałuje, dzięki swemu Mistrzowi.

Z Sudetów do Kany

Duczyński urodził się w niewielkiej wiosce w Górach Sowich w Sudetach. W Szczecinie osiadł z rodziną jeszcze jako dziecko. Tu skończył polonistykę, a potem stołeczne studium reżyserskie profesora Bardiniego. Miał wielką wiedzę, czerpaną z tysięcy woluminów, z których niejeden to biały kruk.

- Zygmunt wszystko robił od początku do końca - opowiada Mikuła. - Jak w coś wchodził, to z butami, w profesjonalny sposób. Czy był w Londynie, czy w Pcimiu Dolnym, zawsze pytał w sklepach o płytę czy książkę, która go aktualnie interesowała. Tak na wszelki wypadek. Bo przecież mogła się trafić nawet w Pcimiu. Imponująca też była jego płytoteka. Zygmunt fascynował się jazzem, miał wspaniały zbiór płyt. I choć wiedzę miał ogromną, to nie wynosił się nad innych, nie lekceważył nikogo. Choćby ktoś nie wiedział, kto to był, na przykład, Grotowski. Najwyżej podpowiadał mu, gdzie może poczytać o teatrze Laboratorium i jego twórcy.

Tubalny głos, popielniczka (najpierw była to kanka od mleka, od której wzięła się nazwa teatru), kieliszek wina lub wódki podczas wielogodzinnych, zwłaszcza nocnych dyskusji - to atrybuty kojarzone z Zygmuntem. Widoczne zwłaszcza w jego mieszkaniu albo w Piwnicy Kany - miejscu, które przyciąga wiele osób kameralnym, twórczym klimatem. Gdzie spotkać można nie tylko aktorów, ale i rzeźbiarzy, malarzy czy muzyków. Taki też teatr Zygmunt pokazywał - plastyczny, przesycony dźwiękiem i światłem, pełen emocji i zaangażowania ze strony najczęściej młodych aktorów. Ci czasem odchodzili w swoją drogę, ale na ich miejsce pojawiali się nowi.

Od Jerofiejewa do Loher

- Najistotniejsze w działaniach Zygmunta było to, że potrafił skupić wokół siebie ludzi - mówi Anna Garlicka, wicedyrektor Teatru Lalek Pleciuga w Szczecinie, wieloletnia komisarz Kontrapunktu, ogólnopolskiego przeglądu teatralnego. - To dzięki Zygmuntowi potrafili odnaleźć swoją drogę. Siłą jego teatru było to, co chciał przez niego powiedzieć. Stąd tak silne emocje widzów. Pamiętam niesamowite sceny z "Moskwy Pietuszki" czy "Nocy" Jerofiejewa. Te spektakle cenię najbardziej. Zygmunt wytworzył magiczną przestrzeń w swoim poszukującym teatrze. Bo spektakle Kany podlegały procesowi ciągłego tworzenia. Dwudzieste przedstawienie mogło być całkiem inne niż pierwsze czy drugie.

- Nie wiadomo, co stanie się z grupą po ostatniej premierze, przygotowanej jeszcze przez Zygmunta - mówi Mikuła. - Już wiemy, że część zespołu odejdzie. Pozostali zostaną, może znowu przyjdą nowi. Nie wiemy też, kto będzie nowym liderem. Ale wiemy, ile wiedzy od Zygmunta przejęliśmy.

Buskerzy i inni

Po Duczyńskim pozostały nie tylko wspomnienia. Także Międzynarodowy Festiwal Buskerów, czyli Artystów Ulicy, i Międzynarodowe Spotkania Młodego Teatru. Także współ-organizacja ogólnopolskiego przeglądu teatrów małych form, którego nową nazwę - Kontrapunkt - wymyślił przed laty. I kontakty z ośrodkiem teatralnym Schloss-Broellin w Niemczech. I zapewne wiele premier, które zdobędą kolejne ogólnopolskie laury. Jak "Miłość Fedry" czy "Rajski ptak" - spektakle wymyślone i przygotowane jeszcze przez Zygmunta. !

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji