Artykuły

Aktorki nie zawsze szczęśliwe

Życie aktora cały czas miesza się ze sceną. Czasem nawet trudno oddzielić jedno od drugiego. Ale scena ma też walory uzdrawiające. Nawet gdy prawdziwe życie szalenie doskwiera, w momencie wejścia na scenę ono i tak zostaje za oknem - pisze Gabriela Pewińska w Dzienniku Bałtyckim.

"Szczególny urok teatru kryje się w tym, że nieustannie wyzywa się śmierć, kochając tylko życie..." (J.L Barrault "Wspomnienia dla jutra").

Magia teatru? Tajemnica sceny? Jest! Dzięki aktorom. A oni będą żyć wiecznie. We wspomnieniach, które tworzą anegdoty, w anegdotach, które zmieniają się w legendy, w sercach widzów, bo żyją przecież dla nich. A przyświecają im słowa Moliera: Umrzesz po przedstawieniu, teraz graj! Sześć gdańskich aktorek opowiada o nieziemskim, aktorskim instynkcie, który bez względu na wszystko każe im grać.

Lucyna Legut:

Jeżeli widz przychodzi do teatru na komedię, chce się za swoje pieniądze pośmiać i nic go nie obchodzi, jeśli akurat przed chwilą, aktorowi pękło serce z jakiejś tam przyczyny. I nikt z nas, aktorów, nie ma o to pretensji do widza. Mnie pewnego razu pękło serce i to, że jeszcze żyję nie ma żadnego znaczenia. A było to tak: w odległych czasach, których najstarsi ludzie wolą nie pamiętać, bywało głodno, chłodno, nawet bezalkoholowo. Jeżeli ktoś nie był rozrzutny, mógł uskładać drobną sumkę, ale i tak nie mógł za nią kupić luksusowego towaru, na przykład eleganckiego, modnego ubrania. Czasem to się mogło udać w sklepie komisu. W owym czasie występowałam w teatrze w Toruniu. Mieszkałam, z moim ówczesnym ukochanym, w wynajętym pokoju. Jedynym luksusem była nasza miłość. On miał "wyjściowe" dwie białe nylonowe koszule i jedną marynarkę; drobna pepitka (brąz z beżem) i ze skórzanymi łatami na łokciach. Jakie miał spodnie, dziwne ale nie pamiętam (może wolałam go bez spodni). Pewnego razu zauważyliśmy na wystawie w komisie męskie ubranie - istne cudo! Szary błękit. Model zagraniczny. Cena, niestety, jak na kieszeń milionera. Oszalała z zachwytu postanowiłam zdobyć majątek i kupić ukochanemu to ubranie. Zgodziła się pożyczyć pieniądze pani Zosia Molska, przedwojenna aktorka, z którą pracowałam w teatrze. Miałam oddawać pieniądze w ratach przez 10 miesięcy. Bez żadnych procentów!

Kupiliśmy ubranie, ale że było ciut za duże, oddało się do poprawki, do krawca z którym się przyjaźniła moja garderobiana Ania. Pewnego dnia ubranie było gotowe, Ania przyniosła je do teatru i powiesiła w mojej garderobie na krześle. Tego dnia miałam grać szalenie zabawną komedyjkę. Wcześniej teatr był wynajęty przez zespół studentów medycyny z Gdańska. Właśnie się pakowali i wyjeżdżali autokarem, gdy tymczasem Ania flirtowała w ramionach strażaka, który miał obowiązek bywać w teatrze na wypadek pożaru.

Weszłam do teatru, gdy Ania, ciągle zwisając z ramion strażaka, oznajmiła mi, że przyniosła ubranie mojego ukochanego i wisi ono w garderobie. Przez chwilę byłam najszczęśliwszym człowiekiem na całym wielkim świecie... Przez chwilę, bo okazało się, że ubrania nie było! Wezwałam garderobianą, która doszła do prostego wniosku: studenci rąbnęli garnitur! Najpierw mi odjęło mowę, a potem nie płakałam, ale ryczałam! Ten wymarzony garnitur, mojego najbardziej ukochanego chłopaka, diabli wzięli! Serce mi pękło na milion kawałeczków, a każdy kawałeczek osobno zalewał się gorzkimi łzami! To był pierwszy i ostatni raz gdy tak, do szaleństwa rozpaczałam. A potem musiałam się ubrać, umalować, wyjść na scenę i bawić publiczność. Byłam bardzo zabawna. Jeżeli jeszcze ktoś z ówczesnych widzów żyje, może zaświadczyć. A ja nawet dzisiaj, gdy sobie przypomnę ów dzień, zbieram resztki okruszków tamtej rozpaczy. My, aktorzy czasem bywamy śmieszni aż do łez.

Tomira Kowalik [na zdjęciu]:

Życie cały czas miesza się ze sceną. Czasem nawet trudno oddzielić jedno od drugiego. Ale oddzielać trzeba, żeby nie zwariować. Mało kto wie o tym wie, scena ma też walory uzdrawiające, bo to jest inna, magiczna strona rzeczywistości. Nawet gdy prawdziwe życie szalenie mi doskwiera, w momencie wejścia na scenę ono i tak zostaje za oknem. Choć na te dwie godziny dusza przestaje boleć. Kiedy umierała moja mama, grałam w "Pamiętniku z dekady bezdomności". Sztuka akurat, na szczęście, nie była do śmiechu, ale sam moment zmobilizowania się do tego, by w takiej chwili grać, zmusić do przestawienia się na inne emocje był trudny. Ale miał też swoje dobre strony - na chwilę odrywał od rozpaczy.

Zofia Mayr:

Gdy ciężko zachorował mój ojciec to był najgorszy dzień w moim życiu. Premiera. "Wielki człowiek do małych interesów". Spuchnięta od łez wyszłam na scenę. Dyrektor stał za kulisami i kiwał, że z ojcem wszystko dobrze, że mogę spokojnie mówić. A gdy mój ojciec, mój Mistrz, wielki aktor umarł, graliśmy rozśpiewany musical "Żołnierz królowej Madagaskaru". Mogłam nie wystąpić. Siostra, też aktorka przekonała mnie: Co by powiedział nasz tatuś? Kazałby ci grać! Więc grałam. Lawirowałam między komedią i tragedią. Śmiejąc się na scenie, płacząc za kulisami. Ktoś powiedział później, że to było niemoralne, a ja miałam w głowie słowa ojca: Prawdziwe życie jest w teatrze.

Tomira Kowalik:

Są tylko dwie sytuacje, gdy aktor może odwołać przedstawienie. Gdy złamie nogę lub straci głos. Kiedyś nawet pogrzeb nie był wystarczającym pretekstem. Zdarzyło się, że grałam z czterdziestostopniową gorączką. Płakałam, jak mnie czesała fryzjerka, ledwo stałam na nogach, kiedy ubierała mnie garderobiana, a na scenie dookoła reflektora widziałam wielką tęczę, majaczyłam... Ale nie zapomniałam tekstu. Bo aktor wchodzi na scenę i po prostu gra.

Małgorzata Brajner:

Pamiętam trzecią generalną tuż przed premierą komedii "Yes, panie McLuhan". Miałam krótki układ taneczny z szablą. Był czerwiec, bardzo gorąco, spociły mi się ręce. Kiedy robiłam zamach do obrotu, szabla wypadła mi z dłoni i poleciała nad głowami widzów. Chociaż wszyscy z przerażenia umarli, ja nie umarłam, tylko spokojnie zeszłam ze sceny, podniosłam ją i grałam dalej. Dopiero po spektaklu doszło do mnie, co się stało. To sytuacja, gdy śmieszne miesza się ze strasznym. Gdy w aktorze włączają się jakieś siły, nieziemski instynkt, który bez względu na wszystko każe grać dalej.

Tomira Kowalik:

Przed laty, jeden z moich kolegów aktorów tak długo balował, że nie wytrzeźwiał do spektaklu. Spotykam go w teatrze, on gały na mnie wybałusza. Pyta podejrzliwie: Odbyło się wczoraj przedstawienie? Mówię zdziwiona: Odbyło... I nie odwołali? - tym razem on zdziwiony. - Nie... - I ja grałem? - No grałeś... A wiesz, że nic nie pamiętam... A grał znakomicie! Na tyle dobrze, że nikt nie zauważył, co się dzieje... Naprawdę, nie ma takiego drugiego zawodu na świecie...

Bogusława Czosnowska:

W "Nocy listopadowej" byłam Czarną Nike. Pewnego dnia, będąc przekonana, że przedstawienie mam dopiero wieczorem - wybrałam się z mężem do kina. Siedzimy sobie w tym kinie, aż tu nagle słyszę: Pani Czosnowska proszona jest do wyjścia. Okazało się, że od piętnastu minut widownia w teatrze Wybrzeże czeka na rozpoczęcie przedstawienia, w którym jedną z pierwszych kwestii wypowiada Czarna Nike... Pomyliły mi się godziny! Bliska zawału biegłam do teatru. U wejścia stała już garderobiana z suknią i dyrektor. Wpadłam na scenę. Zagrałam. Ale gdy ze sceny zeszłam, gdy opadły emocje, wysiadła mi wątroba, żołądek.

Magdalena Boć:

Ciało na scenie jest w tak przedziwnym transie, że gdy coś złego mi się tam przydarzy, nic nie czuję, dopóki nie skończę grać. To są sprawy, które sprawiają, że ten zawód jest niezwykły, nieporównywalny do jakiegokolwiek innego. Kiedyś na próbach do "Czułostek" upadłam podczas symulowanej bójki. Doznałam wstrząśnienia mózgu. Ale zagrałam kwestię do końca i w ogóle nie odczułam, że coś jest w porządku. Dopiero, gdy zeszłam ze sceny zrobiło mi się słabo. Cztery dni po tym wypadku była premiera. Leżałam na poduszce z lodu, żeby zeszła opuchlizna i ona zeszła, i zagrałam. To poświęcenie jest czasem jakieś irracjonalne, ale aktor nie odczuwa tego jako poświęcenia tylko jako obowiązek. Obowiązek wobec kolegów, wobec widzów, całego przedsięwzięcia.

Bogusława Czosnowska:

Tuż przed premierą komedii muzycznej "Moja żona Penelopa" zmarł mój ojciec. Nie mogłam pojechać na pogrzeb. To były czasy, gdy nie można było odwołać przedstawienia z takiego powodu. Podczas spektaklu "Sen Pluskwy" złamałam rękę. Przewróciłam się, kolega mnie podniósł. Poczułam ból, ale grałam dalej. Miałam ją później sześć tygodni w gipsie, ale stwierdziłam, że mi to aż tak bardzo nie przeszkadza i wróciłam na scenę. Pamiętam też czas, gdy grając ten spektakl zachorowałam na zapalenie oskrzeli. Przepisano mi niewłaściwe leki i podczas wykonywania piosenki "Ta mała piła dziś i jest wstawiona..." nagle zaczęło mi się robić ciemno w oczach. Gdy wybrzmiała ostatnia nuta piosenki, zeszłam ze sceny i powiedziałam do inspicjenta: Zaraz upadnę... To było jedyne przedstawienie w mojej szęśćdziesięciotrzyletniej karierze, którego nie ukończyłam...

Magdalena Boć:

Komuś może się wydawać, że to, co my aktorzy robimy na scenie jest w pewnym sensie schizofreniczne, ale jednak nie jest to stan chorobowy. Ja przeżywam, ja płaczę, ja się całuję, ale to nie ja cierpię, nie ja się podniecam, ja prywatnie nie odczuwam pocałunków, ani bólu, ni łez. To tylko reaguje tak moje ciało. Ja się jeszcze trzęsę, gdy schodzę ze sceny, mam rozmazaną od całowania szminkę, ale mnie to nie dotyczy, to jakby ktoś inny za mnie to przeżył. To bardzo przyjemne uczucie, jakby się było Alicją z Krainy Czarów...

Zofia Mayr:

Dziś, po pół wieku grania na scenie, mogę powiedzieć: Miałam wielkie szczęście, że mogłam grać w komediach, że mogłam robić te wszystkie miny i wygłupy. Lubiłam się śmiać i widzieć, gdy ze śmiechu trzęsła się widownia. Ktoś pomyśli, że trudno się śmiać, gdy w życiu przytrafi się dramat. Ale dziś myślę, że gdy odchodzili moi bliscy, też aktorzy, to ja przecież grałam dla nich. Widziałam nawet, jak siedzieli w pierwszym rzędzie. Klaskali. Umierali ze śmiechu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji