Artykuły

Skutki wystawiania śtucki

"Niewolnice z Pipidówki' w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Andrzej Molik w Kurierze Lubelskim.

Kilka kwestii z komedii Michała Bałuckiego "Niewolnice z Pipidówki" pokazanej premierowo w sobotę w Teatrze im. J. Osterwy brzmi nad wyraz aktualnie. - Zrobiliśmy go dyrektorem, bo mu się... należało - mówi burmistrz Grzmotnicki o pewnym nieudaczniku. - Jakby się miała od tego zrobić dziura w niebie, to polskie niebo wyglądałoby jak sito.

Ta i inne sytuacje, dziwnie przypominające dzisiejsze, to wystarczający powód do wystawiania sztuki napisanej przez Bałuckiego 110 lat temu na wątkach swojej wcześniejszej powieści "Pan burmistrz z Pipidówki". Autor sam o sobie wypowiedział kiedyś w Krakowie słynny bon mot "Piszący śtucki - Michał Bałucki". Ta deklaracja odbierana była jako wyraz skromności, ale nie oszukujmy się! - "Niewolnice" są tylko śtucką. Dobrotliwą ramotką wypraną z satyrycznej drapieżności. Nie odmienia tego dobry pomysł reżysera Krzysztofa Babickiego wstawienia jej w cudzysłów - ramę utworzoną z przedstawień innych utworów Bałuckiego, który zresztą "osobiście" pojawia się na scenie (w roli Literata Witold Kopeć).

Istna menażeria gadających postaci i kakafonia miejskiej orkiestry brzmią jak pandemoniczny rechot, ale gdy przejdziemy do materii samej komedii, szczery śmiech na widowni słyszy się z rzadka, a jeśli tak, to jest on niepokojąco nerwowy. Można się nawet złapać na tym, że tak naprawdę najbardziej nas bawią niewyobrażalnie szmirowate kostiumy, w jakie mieszkańców Pipidówki ubrała Barbara Wołosiuk, wśród których szydełkowy żabocik na sukience w łączkę to norma. Nie dosyć, że to ich autorka okazuje się prawdziwie drapieżna, to jeszcze stworzyła kapitalną scenografię, przenosząc optycznie ciężar wydarzeń na bok sceny, który wcale nie jest marginesem. Zrobiła to przy pomocy posadowionych tam trojga rozsuwanych drzwi o wielkiej funkcjonalności, bo i drzemiący na fotelu burmistrz może nagle przez nie do nas wypłynąć.

Podobnie jest z aktorstwem. Jeśli ktoś się zdobył na dystans wobec przedstawianej postaci, na podobny do owych ram spektaklu cudzysłów, osiąga sukces. Świadczą o tym dwie największe kreacje - prześmiesznej Jadwigi Jarmuł jako burmistrzowej Katarzyny i budzącej radosny chichot Jolanty Rychłowskiej w roli zespleenowanej, snującej się i pokładającej na leżance Wandy Oleckiej. Kontrę wobec genre, z którego jest znany, postawił Henryk Sobiechart i to tak skutecznie, że trudno go rozpoznać w zabawnie zacinającym się Walusiu. Na słowa uznania znowu zasłużył grający Dziennikarza Roman Kruczkowski. A na największe - obchodzący 50-lecie pracy artystycznej Włodzimierz Wiszniewski, przez pół wieku związany wyłącznie z Teatrem Osterwy. Jako Grzmotnicki jest żywiołowy jak młodzieniaszek. Pan Włodzimierz udowadnia, że termin weteran sceny jego nie dotyczy i dotyczyć długo nie będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji