Artykuły

Jedna ręka nie klaszcze

Jaki ten świat jest zły. W akcie protestu przybiję sobie dłoń do ściany - o "Pasji" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Peter Turrini jest jednym z najbardziej wyrazistych autorów XX wieku. Nie owija swoich przekonań w bawełnę. Zbigniew Brzoza natomiast, jego największy polski fan-reżyser, przylizał "Szatana i śmierć", zrobił im przedziałek na głowach i ustawił do fotografii. "Ku pamięci - Zbigniew Brzoza, kiedyś dyrektor". Tym spektaklem bowiem artysta żegna się z Teatrem Studio.

Dramatycznie, z "Pasją" reżyser dał się ukrzyżować. Ale to nie jest wydarzenie na miarę epoki. Po tym spektaklu myśli się raczej - dobrze, że epoka Brzozy w Studio się kończy. Z całego przedstawienia najlepszy jest reklamujący go plakat. Więcej mówi o problemie niż on sam przez półtorej godziny. Afisz jest fragmentem obrazu Hieronima Boscha "Chrystus niosący krzyż". Jak Jezus, tak długowłosy, ascetyczny ksiądz Krzysztof (Janusz Stolarski) otoczony jest nikczemnikami. Ktoś kogoś zamordował, ktoś kogoś zgwałcił, ktoś oszukał, ktoś wykorzystał, ktoś skrzywdził. Na tym tle Brzoza postanowił przedstawić czarną satyrę na dzisiejszy świat. Kobiety wolą być prostytutkami w Berlinie niż kimkolwiek w Polsce. Niektórzy występują w programach telewizyjnych, prowadzonych przez dziennikarki w stylu lalki Barbie ze sztucznym uśmiechem na twarzy bez wyrazu (jak ulał pasuje do tej roli Paula Kinaszewska). Odbywają się konkursy na największego pechowca. Ludzi zwalniają z Biedronki. Niektórzy z nich nazywają się Magda Brodzik (Monika Obara). A wszystkim wszystko wybaczy nasz dobry ojciec Tadeusz (Stanisław Brudny). Taki absurd codzienności - nie ma się z czego śmiać.

Snuje się ta opowieść. Jednak nie jest to nić, a raczej jakieś mało zborne strzępki, skrzętnie powydzierane z materii dramatu, bo Brzoza dokonał adaptacji. Widz obserwuje jak aktorzy rozpaczliwie próbują połączyć je w całość. Szczególnie uczciwy stara się być Wojciech Zieliński. Rudi, bezrobotny, dorywczy kelner z aspiracjami aktorskimi sprzedaje się starej aktorce, która podobno dużo może (Helena Norowicz). Udaje mu się zaistnieć dopiero, kiedy w akcie desperacji sterroryzuje dziewczynę (Aleksandra Nieśpielak) na oczach jej wpływowego ojca. A tu niespodzianka, bo kobiecie się to podobało. Potworny jest ten świat. Złożona postać, ale w tej inscenizacji tak blada, że wręcz niewidoczna. A to błąd reżysera, który, zdaje się miał pomysły na poszczególne sceny, ale wizja całości mu umknęła.

Mamy więc scenę na dworcu, gdzie współpasażerowie pantomimicznie szarpią się za poły płaszczy w poszukiwaniu biletów i portfeli (ruch sceniczny Leszek Bzdyl). Talk-show pod znakiem "opowiedz nam, jaki jesteś oszukany przez państwo i kapitalizm" przedstawia człowieka upodlonego, biegającego na czworakach za mikrofonem. Stara kobieta ma u Brzozy twarz dziewczyny, która dawno zapomniała o swoim ciele. To właśnie Ksiądz Krzysztof, jako jedyny dostrzeże w niej człowieka, wysłucha bełkotu o manku na 600 zł, zaakceptuje sukienkę z falbankami i białą maskę kremu odmładzającego - nałożonej specjalnie dla niego. Połączy ich relacja miłości w jej obskurnym pokoju, ale z niebiańsko błękitną tapetą w tle. Dla niego będzie to pierwszy grzech, dla niej - chwila przypomnienia sobie o własnym człowieczeństwie.

Przez czarną scenę przewijają się kolejne obrazy. Podrzędna knajpa z przegranymi facetami przy piwie, albo impreza "zmień swoją tożsamość" jak w "Magicznym Kabarecie" u Hessego. Nie było tam wilków stepowych, tylko ludzie świetnie znajdujący się w rzeczywistości. Na zawołanie można być Stalinem albo Marylą Rodowicz i trząść jak nie światem, to przynajmniej show-businessem. Rządzić ludźmi, którzy włożą kretyńską, kolorową perukę i gotowi będą wyjść w niej nawet do oklasków.

Reżyser nie mógł sobie odmówić przyjemności nawiązania do swej rezygnacji z urzędu dyrektorskiego. Przy rozdawaniu nagrody pechowca roku, tonem katolickich śpiewów liturgicznych, bardzo wpływowy człowiek, który później straszy ministra teczkami, nawiązuje enigmatycznie (dla wtajemniczonych) do historii szacownej sceny. Kończy wypowiedź aluzją, że u poprzednich wielkich reżyserów tej sceny też widownia świeciła pustkami.

Nie wyszło to najlepiej, chociaż Szymon Kuśmider robił co mógł, by ukryć zażenowanie.

Niestety uczucie to odmalowane było na twarzach wielu aktorów i chęć jak najszybszego skończenia widowiska dało się odczuć z obu stron rampy. Dlatego z ulgą przyjęto finałową scenę ukrzyżowania księdza Krzysztofa. Miało być dramatycznie. Kochająca kobieta ulega prośbom i wbija gwóźdź w lewą dłoń kochanka. Za chwilę Ksiądz Krzysztof zostaje sam. Strzałami snajperów zostali śmiertelnie ranieni przyjaciel Rudy i kochanka Magda. Aby ofiara się dopełniła trzeba przybić jeszcze jedną rękę. Ale człowiek samotny nie może się nawet ukrzyżować.

Kiedy światło zapala się do oklasków, Janusz Stolarski w dalszym ciągu tkwi pod ścianą z wyciągniętą jedną ręką. Ale aplauzu nie ma. Chyba, że weźmiemy pod uwagę napis, który włączał się na czerwono w czasie scen telewizyjnego show. Trudno bić brawo, kiedy człowiek trzyma się za głowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji