Artykuły

Ludzie bez właściwości

"Leonce i Lena" w reż. Michała Borczucha w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Poszukiwanie sensu życia w ironicznym przedstawieniu Michała Borczucha.

Spektakl Michała Borczucha ma zadatki na ostrą satyrę, wymierzoną w polską rzeczywistość. Tyle że reżyser jest raczej złośliwy i ironiczny niż krytyczny. Nie oskarża, nie uderza w żarliwe tony - z przymrużeniem oka obnaża fałsz.

"Leonce i Lena" to bardzo rzadko w Polsce wystawiany i chyba najmniej znany utwór Georga Buechnera. Komedia fabularnie oparta jest na motywie małżeństwa z musu: królewicz Leonce i księżniczka Lena, chcąc uniknąć zakontraktowanego państwowo związku, uciekają każde ze swojego dworu. Ich drogi przypadkiem się krzyżują, młodzi zakochują się, pobierają i dopiero na końcu odkrywają swoją tożsamość. Ta błaha historia miłosna podszyta jest refleksją, która rozsadza jej ramy. Ucieczka tytułowych bohaterów staje się poszukiwaniem prawdy o świecie i prawdy wewnętrznej - wolnej od narzuconych podziałów i ról. Dociekania hamletyzującego Leonce'a zahaczają o pytania bardziej ogólne: o naturę świata, o zawarty w materii ciała pierwiastek duchowy. Utwór podejmuje parodystyczny dialog z romantyzmem, zawiera silny element krytyki społecznej. W finale, gdzie kochankowie występują jako para robotów, wszystkie te wątki schodzą się w jeden wymowny, pojemny obraz.

Witkacy, dramat absurdu - utwór budzi liczne skojarzenia. Bliska współczesnemu myśleniu jest przede wszystkim przebijająca przez dramat ambiwalencja: rozpięcie pomiędzy wysokim i niskim, naturalizmem i stylizacją, powagą i parodią. Ton, którym mówi się o rzeczach istotnych - jakby z zażenowaniem, uciekając w ironię, sarkazm. W przedstawieniu Michała Borczucha ów ton został umiejętnie uchwycony. Spektakl otwiera bezpośredni zwrot do widzów; chwyt ten jest co jakiś czas ponawiany, wstawiając całość w wyraźny cudzysłów. Podobną rolę spełnia rytm spektaklu: niespieszny, ledwie wyczuwalny, sprawiający, że inscenizacja rozłazi się, rozpada na fragmenty. Borczuch zachowuje zasadniczy zrąb fabuły, ale dopisuje szereg nowych kwestii. Mamy tu dwa różne języki - jeden "naturalny", współczesny, drugi stylizowany, "literacki" - których nie próbuje się godzić, przez co wzajemnie podważąją się i ośmieszają. W efekcie na to, co bohaterowie mówią i robią, spoglądamy z lekkim niedowierzaniem.

Leonce (Krzysztof Zarzecki) przez długi czas ogląda w telewizji film porno, wreszcie obejmuje telewizor, jakby z nim kopulował. Scena o wyraźnie brutalistycznym rodowodzie, mocna - do chwili, gdy zza telewizora wytryskuje w twarz bohatera strumień lepkiej cieczy... Za chwilę Leonce rozważać będzie możliwości, jakie stoją przed młodym człowiekiem, wahając się pomiędzy karierą polityczną a wyjazdem na Wyspy. Mocny akcent publicystyczny osłabia zabawna niezborność wywodu i stale dochodzące z telewizora odgłosy kopulacji. Leonce w przypływie egzaltacji przypina się łańcuchem do... automatu do kawy. Po przeciwnej stronie stoi jego kompan, człowiek najwyraźniej pełny i ukształtowany - bo upstrzony od stóp do głów wpinkami, plakietkami, różnokolorowymi wstążkami (zielona za Rospudę, różowa przeciw nowotworom...).

Z pozoru wygląda to na ostrą, zjadliwą satyrę społeczną, wymierzoną we współczesną polską rzeczywistość, która karmi nas złudzeniami i namiastkami. Tyle że reżyser jest raczej złośliwy i ironiczny niż krytyczny. Nie protestuje, nie oskarża, nie uderza w żarliwe tony - ze spokojem, z przymrużeniem oka obnaża fałsz skrywający się za konkretnymi zachowaniami, postawami. Jego bohaterowie wzorem bohaterów Buechnera starają się nadać swojemu życiu sens i kierunek, ale te próby w spektaklu z premedytacją pozbawione są temperatury wielkich rozstrzygnięć. W jednej z ostatnich scen Leonce i Lena (Agnieszka Roszkowska) popełniają samobójstwo; po chwili "powieszony" Leonce stwierdza, że samobójstwo stało się dzisiaj irytująco modne, po czym aktorzy jak gdyby nigdy nic schodzą ze sceny. Pułapka, w jaką schwytani są bohaterowie, jest mniej pułapką egzystencji, bardziej - przekłamań, nadużyć i klisz: społecznych, ale także teatralnych.

Spektakl jest inteligentny, momentami błyskotliwy. Chociaż nie wszystko funkcjonuje poprawnie: tu i ówdzie pojawia się fałszywy ton, niedostatecznie wyważona scena. Bywa nudno. Inna sprawa, że sposób, w jaki Borczuch kształtuje rzeczywistość sceniczną, wymaga dużej precyzji. Właśnie to wydało mi się szczególnie interesujące. Reżyser pozbawia inscenizację wyraźnych konturów, kulminacji, punktów zwrotnych. Unika mocnych akcentów i wielkich wyrazów - gdy pojawia się ich zalążek, to tylko po to, by za chwilę go zdławić. Ogromną rolę odgrywa aktorstwo. Spójność dialogów jest co jakiś czas rozbijana niewyraźnym pomrukiem, zająknięciem, zbędnym, jakby nadprogramowym gestem. Ten "brud" sprawia, że wywody bohaterów stają się nieporadne i przez to bliskie doświadczeniu potocznej rozmowy, która leniwie grzęźnie w niedomówieniach, zadowala się półsłówkami. Gra aktorów wydaje się dzięki temu spontaniczna, chociaż wymaga dużej dyscypliny.

W sumie bohaterowie Borczucha są jacyś pomniejszeni: niedojrzali, przeciętni, pogrążeni w inercji. Być może zdolni do wielkich emocji - tego reżyser nie rozstrzyga - ale niezdolni ich zamanifestować tak, by nie wyszło śmiesznie i głupio. Ich życie nie dorasta do tragedii - ale nie dorasta też do komedii. Jest miałkie, niewyraźne, do pewnego stopnia nijakie - co nie zmienia faktu, że absorbujące. Podobny obraz bardzo rzadko pojawia się w teatrze. A przecież jest on bliski temu, w jaki sposób postrzegamy siebie samych i własną codzienność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji