Artykuły

Jedna taka historyja

Już dawno zapomniałem, że robię spektakl o Leszku Millerze. Teraz to raczej moralitet inspirowany biografią żyjące­go polityka. To raczej opo­wieść o "everymanie" niż o konkretnym człowieku, po­kazanie mechanizmów wła­dzy" - powiedział Jacek Głomb w jednym z wywiadów, tłuma­cząc, że przedstawienie "Oby­watela M." jako sztuki o Lesz­ku Millerze było głównie chwytem marketingowym.

Na ile te zamierzenia udało się zrealizować, czy przed­stawienie jest rzeczywiście moralitetem o uniwersalnym prze­sianiu? Hm... trudne pytanie. Bo "Obywatel M. - Historyja" jest sztuką długą jak partyjny zjazd w Żyrardowie. Długą i równie inte­resującą. Czyli po prostu nudną? - zapytacie. Niekoniecznie. Pójdźcie kiedyś na taki zjazd, obejrzyjcie krawaty mówców i napijcie się pod stołem wódki z sekretarzem, a wrócicie do domu setnie ubawie­ni. Wszak wszystko na tym świecie zależy od punktu widzenia i inter­pretacji. A właśnie możliwość róż­norakiego odczytania jest najsilniejszą stroną widowiska wykre­owanego przez Macieja Kowalewskiego i Jacka Głomba.

W "Historyi" jest i coś z naiw­nych jasełek, i z moralitetów. Jest i bajka. Tę warstwę symbolizuje anioł stróż, opiekujący się od dzie­ciństwa głównym bohaterem Lu­dwikiem M., a właściwie anielica Gabrysia (Anita Poddębniak). Pierwszy akt jest czymś w rodzaju lekcji życia. Prócz anielicy małym pół-sierotą Ludwiczkiem zajmuje się nadopiekuńcza, bardzo religij­na matka - krawcowa (kapitalna rola Oli Maj) i podstarzały eksułan Wujek Zbynek (Janusz Chabior). Po nieudanej lekcji gry na pianinie Zbynek rzuca do M.: "Muzykiem raczej nie będziesz, to może zosta­niesz choć politykiem".

Kreowany przez Tadeusza Ratuszniaka Ludwik M. jest człowie­kiem zakompleksionym, infantyl­nym, wrażliwym jak dziecko i po­zbawionym wszelkich poglądów. Nie radzi sobie w życiu rodzinnym, nie potrafi uwolnić się od rozlicz­nych kochanek z młodości. Jego ży­ciowym motorem jest wyłącznie pęd do partyjnej kariery. Akcja całej sztuki toczy się przed 1989 rokiem. O tym, że M. został premierem, do­wiadujemy się dopiero w finale.

Ale trudno mówić o "Histo­ryi", nie wspominając o jej walorach kabaretowych i satyrycz­nych. Te objawiają się głównie we wplataniu w akcję znanych passusów w rodzaju: "Pamiętaj, nieważne, jak mężczyzna zaczy­na, ważne jak kończy", albo: "Mężne serce w kształtnej pier­si". Są znane cytaty z historii: "Pomożecie? Pomożemy!". Jest i parodia "Psów" Pasikowskiego, gdy M., wraz ze swym przyjacie­lem, rówieśnikiem Oleandrem, śpiewają po pijaku "Mury" Jacka Kaczmarskiego.

Czym więc jest "Historyja"? Sa­tyrą na klasę polityczną? Teatral­ną biografią premiera? Filozoficz­ną przypowiastką o życiu? Kaba­retową wizją PRL? Grą teatral­nych konwencji? Zapewne wszyst­kim po trosze. Przede wszystkim jest dobrze i równo zagraną sztuką i głównie dla legnickich aktorów warto ją zobaczyć. A co do reszty - wydaje się, że po znakomitej "Bal­ladzie o Zakaczawiu" duet Głomb - Kowalewski postanowił mocno zmienić konwencję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji