Artykuły

Bezsensowna "Pasja"

"Pasja" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Sztuka Petera Turriniego zamknęła dyrekcję Zbigniewa Brzozy. Dyrektora żegnamy z żalem, ale smutek towarzyszy także ostatniej premierze.

Najnowsze przedstawienie Teatru Studio jest prawdziwym kłopotem. Nie jest to bowiem zwyczajna, szeregowa premiera jakich mnóstwo w każdym sezonie teatralnym.

"Pasja" według Petera Turriniego zamknęła dziewięcioletnią dyrekcję Zbigniewa Brzozy w teatrze, niegdyś prowadzonym przez Szajnę i Grzegorzewskiego.

O ile Zbigniewa Brzozę żegnamy z żalem, to smutek towarzyszy także tej ostatniej już premierze. Nie z powodu nostalgicznej mgiełki, lecz zwyczajnie dlatego, że po autorsku opracowana przez Brzozę sztuka Turriniego i jej sceniczna realizacja potwierdza starą prawdę, że zbyt silna miłość do wystawianej sztuki w teatrze zwykle nie popłaca. Reżyser wie bowiem o niej zbyt wiele, ale ta wiedza w żaden sposób nie chce przenieść się na widownię. Siedzimy biedni widzowie jak te tabaki w rogu, przed nami przesuwają się obrazy, ktoś przejdzie przez scenę, nie za bardzo wiadomo po co, i nagle przedstawienie ku naszemu zdumieniu kończy się, choć pewnie mogłoby potrwać jeszcze trochę. Mogłoby też być krótsze.

Tak też było w uroczysty wieczór premiery "Pasji" Turriniego - Brzozy. Gdy umilkły oklaski i rozdano kwiaty, patrzyliśmy na siebie skonfundowani, a w tych spojrzeniach można było przeczytać pytanie: co też działo się na scenie Studia pomiędzy 19 a 20.30? Recenzentka B. chichotała złośliwie: "30 lat uczenia się teatru i na próżno: nic nie rozumiem, niech młodsi się męczą!". Wiecznie młoda duchem profesor historyk teatru, zawsze skora do analiz rozświetlających mroczne wizje młodych i starych artystów, paliła cygaretkę, a na jej twarzy malowało się przygnębienie i kapitulacja wobec dzieła tandemu Turrini - Brzoza. Dalibóg trudno zrozumieć, o co szło w tej "Pasji".

Przedpremierowe anonse zapowiadały sztukę o odkupieniu grzechów świata przez ostateczny upadek księdza, który postanowił poszukać grzechu. Z miny Janusza Stolarskiego, który zagrał głównego bohatera, wyczytać można było, że sceniczne grzeszenie jest dlań formą pokuty za grzechy przeszłe, obecne i te, co jeszcze przed nim. Wojciech Zieliński z uporem godnym lepszej sprawy grał młodego prowincjusza, który postanowił zostać aktorem. Wystąpili w tej "Pasji" i inni aktorzy, jednak wobec ich dość nieokreślonej funkcji w przedstawieniu oraz braku jakiejkolwiek informacji, co grają - a takich informacji zwykł udzielać teatralny program - trudno o jakiś sensowny opis tego, co robili, w jakiej sprawie wchodzili na scenę i z czym ją opuszczali. Niezapomniane wrażenie zrobiła Helena Norowicz, którą odpakowano w pewnej chwili z ogromnego pudła i pokazano nam w charakterze żywego posągu. Po co - pozostanie to prawdopodobnie wiekuistą tajemnicą Teatru Studio.

Brzoza "ubogacił" sztukę Turriniego polskimi realiami, było więc nieco o kasjerce wywalonej z popularnej Biedronki za rzekome manko w kasie (choć kwota podobno się zgadzała), wspomniał też słynną "patriotyczną bombę" Moczarem podszytą, czyli słynny spektakl "Dziś do ciebie przyjść nie mogę" Ireneusza Kanickiego. Informacja nie wzbudziła jednak zbytniego entuzjazmu na widowni i raczej nie wzbudzi, mało kto już bowiem pamięta, że ten spektakl wystawiono właśnie tu, w Teatrze Klasycznym, później przekształconym w Studio. Jest to już dziś musztarda po obiedzie, historyczny smaczek dla garstki starszych widzów i garsteczki teatrologów. Po co powstało to przedstawienie - trudno powiedzieć. Był to pewnie żarliwy manifest Zbigniewa Brzozy. Trudno jednak powiedzieć, co tak naprawdę reżyser chciał zamanifestować.

Szkoda. Po wspaniałym monodramie Jana Peszka "Nareszcie koniec" z 1998 roku i ciekawej, a późniejszej o rok "Miłości na Madagaskarze" - spektaklach opartych na dramaturgii Turriniego - ta "Pasja" zostawia smutek, że tak właśnie dobiegła końca dyrektorska bytność Zbigniewa Brzozy w Studio.

Wypada mieć nadzieję, że ten świetny przecież reżyser po kilku latach wyczerpujących obowiązków dyrektora odzyska swą dawną formę i znów wzruszy nas - jak za najlepszych czasów - udanymi przedstawieniami.

Pozostawia po sobie pusty fotel w gabinecie jednego z ongiś najciekawszych warszawskich teatrów. I niepewność: kto zasiądzie na nim w następnym sezonie?

Na zdjęciu: scena z prób.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji