Ponad przeciwieństwami
"Wierzysz w życie przyszłe?" - pyta Clov w "Końcówce". Hamm odpowiada: "Poza tym nie znam żadnego". Bohaterowie {#au#247}Becketta{/#} nie mają złudzeń ani co do przyszłości, której nie będzie, ani co do przeszłości, bo nie ustrzegła naszych czasów przed Absurdem. Jest tylko "dziś".
Prowadzą egzystencję wyzbytą dobrodziejstw logiki, lecz dość świadomą siebie, aby w pięknie widzieć brzydotę, w dobru zło, a w mądrości głupotę. I tu zaczyna się teatr. Nie uda się on. Jeśli nie zostanie powołany do życia prawdziwy człowiek Becketta - istota radząca sobie ze sprzecznościami. Teatr musi w tym miejscu wybrnąć z głównego Beckettowskiego paradoksu: człowiek, który wewnętrznie opustoszał, skarlał, popadł w chorobę, nie traci swej wieloznacznej pełni. Jest "kikutem" człowieka, ale "kikutem" świadczącym prawdzie.
Dane jest tylko kalekie narzędzie poznania, budulec możliwej poezji. Obowiązuje stan walki, walki o słowo, które ocala. Brak wiary w życie przyszłe potęguje wiarę w życie obecne. Czyli w jego wyrażalność. Nadzieja każe widzieć człowiekowi Becketta wielkość w małości, pełnię w pustce. "Im jest się mniejszym, tym jest się większym, i tym bardziej pustym".
Jacek Orłowski zrobił w Teatrze Polskim we Wrocławiu przedstawienie o zniesieniu przeciwieństw, jak: pustka - pełnia, choroba - zdrowie, brzydota - piękno. Naiwne byłoby - praktykowane w realizacjach Becketta - przekomarzanie się powagi z komizmem, czyli Postu z Karnawałem, są bowiem z innej bajki. Jesteśmy chorzy i brzydcy; pozostaje nam tylko dostrzeganie zdrowia w chorobie, a piękna w brzydocie. Świat umiera, ale dziś widzimy w tym umieraniu przejaw życia.
Krzysztof Bauman (Hamm), mimo iż przykuty do inwalidzkiego wózka, jest jak gejzer życia. Niemoc ciała i paraliż ducha niczego tej postaci nie ujmują. Egzystencja pozbawiona wszystkiego - wszystko zachowuje. U Hamma zawiera się ona w zdaniach wypowiadanych żywiołowo, w których obowiązuje zasada poetycka, nie psychologiczna. Magia Becketta może pojawić się jedynie wtedy, jeśli ten skondensowany tekst zabrzmi prawdziwie. Bauman ma do niej dostęp.
Henryk Niebudek jako Clov stanowi zaprzeczenie witalnego Hamma. Kwestie wypowiada przejrzyście, starannie akcentując punkty ciężkości tekstu i jego niekiedy ukryte znaczenia. Gra słowem i milczeniem, ruchem i bezruchem. Swój końcowy monolog wypowiada ciszej, niczym poetycką kadencję (elementem tego pomysłu na Clova jest scenografia - ascetyczna, pozostawiająca przestrzeń do aktorskiego zagospodarowania).
Nagi byt postaci w "Końcówce" jest przyziemny, ale przez tę przyziemność ma się wyrazić Piekło i Niebo. Przyziemność pozornie broni dostępu do Boga. Jedna z najpiękniejszych w przedstawieniu Jacka Orłowskiego scen - modlitwa Hamma - ulega pozornemu zakłóceniu przez pojawienie się szczura w kuchni i namolne prośby Nagga, kreowanego przez Cezarego Kussyka, o pralinkę. Wszyscy trzej: Hamm, Cloy i Nagg, modlą się do Boga, tyle że każdy do swojego.
Jest to zatem przyziemność podniosła. Za jej przyczyną Bogiem Nagga jest pralinka. Miłość będzie już tylko trudnym wyzwaniem, dążeniem (symboliczny, niemożliwy pocałunek Nett i Nagga, którzy, siedząc w kubłach na śmieci, mogą tylko wspominać przeszłość). Przyziemność sprawia, że mądrość nie ma prawa wznieść się ku filozoficznym abstrakcjom. Hamm mówi ironicznie: "Stare pytania, stare odpowiedzi. Nic im nie dorówna". Przyziemność ulega wywyższeniu przez poezję. Perełką w poetyckim śmietniku jest Nell Krzesisławy Dubielówny.
Publiczność w niewielkiej sali byłego Teatru Laboratorium siedzi na tym przedstawieniu jak w hipnozie. Tekst z gatunku najtrudniejszych, podany bez aktorstwa "rodzajowego", nie "oswojony" komizmem, przykuwa uwagę. Po wygaśnięciu świateł przez dłuższą chwilę nie ma oklasków. Aplauzem jest cisza, martwa i znacząca. Cisza obowiązuje nad dramatem naszych czasów.