Artykuły

Królewska perła

"Henryk VI na łowach" w reż. Jitki Stokalskiej w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Katarzyna K. Gardzina w Życiu warszawy.

Warto czasem powrócić do dawnych dzieł, aby odkryć w nich wskazówki dla współczesnych. Udowadnia to najnowsza premiera w Warszawskiej Operze Kameralnej.

Minęło ponad 30 lat, odkąd z inspiracji Zygmunta Latoszewskiego i Stefana Sutkowskiego Kazimierz Dejmek wspólnie z Wojciechem Młynarskim dokonał przedziwnej rewitalizacji pięknej opery Karola Kurpińskiego "Pałac Lucyfera". Do muzyki tego dzieła dodali zupełnie inne libretto, które oparli na sztuce Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiego teatru narodowego. Tak powstała opera "Henryk VI na łowach", którą teraz, w 150. rocznicę śmierci Kurpińskiego i 250. rocznicę urodzin Bogusławskiego, wystawiła Warszawska Opera Kameralna.

Jak to się działo już wielokrotnie, dotykając dzieła i tematyki zapomnianej, wydawałoby się, że przebrzmiałej i niemodnej, WOK sprawiła, że za sprawą słów i muzyki dawnej epoki przypomnieliśmy sobie o wielu ważnych kwestiach. Szlachetność, umiłowanie ojczyzny i drugiego człowieka, mądrość władców i poddanych oparte na lojalności to wartości nieprzemijające, niezależnie, czy ubrane w staropolski kontusz, czy współczesny garnitur. Przy tym nie ma mowy o nudnym moralizatorstwie, bo "Henryk VI na łowach" to dziełko na wskroś komediowe, dialogi pióra Młynarskiego bawią widzów do łez, także dzięki dowcipnej reżyserii Jitki Stokalskiej i scenografii Jana Polewki.

Rzecz dotyczy co prawda dramatu angielskiej młynarzówny Betsy - uwiedzionej podstępem przez złego milorda - i dociekania sprawiedliwości za ten występek u króla przez jej ukochanego i jego ojca, ale całość ma wyraz prawdziwie staropolski. Angielski strażnik lasów nosi kontusz i zachowuje się jak stary szlachciura, a muzyka co rusz pobrzmiewa polonezem. Jest to zresztą perła polskiej tradycji muzycznej, bo Kurpiński był rewolucyjnym kompozytorem, w wielu momentach wyprzedzającym geniusz Rossiniego. Świadczy o tym piekielnie trudna koloraturowa aria Betsy w zakończeniu II aktu.

Dyrektor WOK Stefan Sutkowski ma talent do wynajdywania nie tylko zapomnianych dzieł, ale także młodych, zdolnych śpiewaków. Z przyjemnością słucha się i ogląda Tomasza Piętaka jako Ryszarda zakochanego w Betsy i Jakuba Grabowskiego jako koniuszego milorda. Nieco słabiej prezentuje się Sylwester Smulczyński jako zły milord. Za to klasą samą dla siebie jest para: mistrz i wychowanka, sama dziś niepoślednia mistrzyni. Mowa o Jerzym Aryszu z ciepłem i godnością kreującym postać króla i Annie Radziejewskiej w roli fertycznej żony strażnika lasów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji