Artykuły

Europejski mit Warszawy

W "Hamlecie gliwickim" jest wręcz powiedziane, że każdy Niemiec jest Polakiem podszyty i odwrotnie. To oczywiście żart a la Gombrowicz, bo Gombrowicz jest modelem Polaka i krytycznego, bolesnego "patriotyzmu", który mógłby się stać również modelem dla Niemca i Europejczyka, oczywiście po odpowiedniej konwersji - mówi poeta, reżyser PIOTR LACHMANN.

Jacek Cieślak: W pana spektaklu "Hamlet gliwicki" jest następująca scena: kilkuletni niemiecki chłopiec leży w łóżku matki, pod kołdrą, razem z radzieckim oficerem, który ukrywa się przed szukającym go NKWD. Chłopiec patrzy na mapnik oficera i widzi naszkicowany kierunek natarcia na Berlin. W tle rozgrywa się historia ojca zaginionego pod Stalingradem i dramat nieowdowiałej jeszcze oficjalnie młodej kobiety, która ratuje życie własne i syna, "świadcząc miłosne usługi bez miłości" żołnierzom idącym przez Gliwice na stolicę III Rzeszy. Piotr Lachmann: Scena już w rzeczywistości była groteskowa i tak bardzo dziwna, że latami całymi zastanawiałem się, jak ją opisać. Ten monolog o "ojczymach" w pewnej mierze opiera się na faktach, choć oczywiście żadnej mapy nie mogłem wtedy zobaczyć. Ale zapamiętałem dużą latarkę, o której mówi mój bohater. To było moje wielkie zaskoczenie: zaskoczenie niemieckiego dziecka, że Rosjanie mają tak duże latarki. Urosły do symbolu przewagi nad niemiecką machiną techniczną. Jednak największą traumą był w tamtej sytuacji brak ojca.

Wyjątkowość spektaklu polega również na tym, że pokazuje rodzinne relacje, nie tylko na tle wojennej historii Niemiec, ale także w kontekście hamletowskiego mitu. A "Hamlet" to rzecz o duchu ojca, który przychodzi powiedzieć synowi o swojej krzywdzie, o tym jak zdradziecko został zamordowany, i prosić go o zemstę. Pana spektakl przypomina, że w powojennych Niemczech przez długie lata wystawienie "Hamleta" wydawało się niemożliwe, ponieważ historie ojców były niecenzuralne albo wstydliwe.

- Ta sztuka o Niemczech i niemieckim ojcu powstała z polskiej inspiracji. O ile w Polsce był nadmiar ojcowskich duchów, w tym stłamszone duchy ojców katyńskich obecne tylko w rodzinnych kapliczkach, o tyle w Niemczech panowała próżnia. Duch ojca został wyparty przez zawsze wszechwładnego w Niemczech ducha czasu - magicznego Zeitgeist, któremu wypada się podporządkować. Ojcowie byli tabu, bo albo uwikłali się w nazizm, o czym w ogóle się nie mówiło, albo byli ofiarami Hitlera.

Kiedy rozstał się pan z tatą?

- W 1942 roku. Miałem niecałe siedem lat. Nasze pożegnanie - zjawił się przejazdem na dworcu w Gliwicach, wtedy Gleiwitz - stało się ostateczne i nigdy nie liczyłem na jego powrót. Ponieważ zaginął w nieznanych okolicznościach, trudno było mówić o żałobie. Ciekawe, że w języku niemieckim nawet o niej mówi się jak o pracy: Trauerarbeit. Ale właśnie ta "praca", co jest wyjątkiem w Niemczech, nie została dobrze wykonana. Dyskusja została stłumiona. Zamiast niej nastąpił ostatnio wybuch pretensji i przedziwnych roszczeń. To dla mnie wielkie zaskoczenie. Myślę, że ten wybuch wynika z faktu, że Niemcy mogą się już znowu powołać na swoją potęgę. Żyjemy przecież w świecie, w którym decyduje siła gospodarcza. Jeżeli ona staje się argumentem politycznym, przetargowym, to oczywiście niemiecki naród stać będzie, żeby zafundować sobie nową historię. Boję się tylko, że polska racja - nie tylko racja stanu, ale czysto ludzka - nie będzie w tej nowej historii w dostatecznym stopniu uwzględniona. O jej kształcie zdecyduje nie prawda, lecz poziom rozwoju gospodarczego i miejsce w europejskiej polityce. Jak wiadomo, Polska nie może być światową potęgą, nie zmieni też swojego niefortunnego usytuowania geopolitycznego między zakochanymi w sobie mocarstwami. Przedziwna jest ta niemiecka miłość do Rosjan! Pytanie, czy odwzajemniona...

Przypomina mi się "Doktor Faustus" Tomasza Manna, który opisuje niemieckich młodzieńców wypoczywających na sianie po całodniowej górskiej wycieczce i zastanawiających się, co też teraz robią ich rosyjscy rówieśnicy. Czy może pan wytłumaczyć powód tej fascynacji?

- Obawiam się, że wynika z kompletnej nieznajomości Wschodu. Po śmierci matki dostałem do rąk ogromny plik listów miłosnych pisanych do niej spod Stalingradu do ostatnich dni życia, a raczej wegetacji mojego ojca w jakiejś stalingradzkiej ziemiance. Znalazłem w tych listach dowody zaskoczenia i właśnie fascynacji Rosjanami. Ojciec zobaczył w nich "diabły" o niespotykanej sile oporu. Wyniknęła z tego przedziwna rozpacz. Ojciec pisał, że niemieckie sztukasy w ogóle nie potrafią Rosjan zgładzić, bo oni są jakby niezniszczalni.

Niedawno przeczytałem szczegółowe relacje pułkownika Wilhelma Adama, który był prawą ręką i adiutantem feldmarszałka von Paulusa. Niemieckie dowództwo VI Armii dopiero w bezpośredniej konfrontacji z Rosjanami doznało szoku, doświadczając na własnej skórze, jacy Rosjanie są naprawdę - tak jakby zaskoczyła ich eksplozja bomby atomowej - typ energii i niespożytej siły, jakiej się w ogóle nie spodziewali. Wtedy różnymi kanałami, wręcz psychologicznymi trikami, próbowano uzmysłowić Hitlerowi, co się dzieje na froncie wschodnim, ale do tego faceta nic nie docierało. A w bezpośredniej konfrontacji bano się jego histerycznych napadów. Dlatego pod Stalingradem doszło do jatki. Paulus, choć sytuacja była absolutnie beznadziejna, uznał, że nie może odmówić wykonania rozkazów, bo zawaliłby się cały system wojskowy Niemiec. Wolał wprowadzić armię w pułapkę, zrobił to całkowicie świadomie. Chodziło wyłącznie o przysięgę wojskową i ślepe wykonanie rozkazu.

W Niemczech wszystko musi być na rozkaz?

- Heine, drugi po Hoffmannie znawca duszy niemieckiej, postawił kiedyś ze swojego paryskiego dystansu zatrważającą diagnozę, mówiąc o niemieckim poddaństwie duchowym, o wiele gorszym od materialnego: "Niemiec słucha nie dlatego, że jest związany, on ma niewolnictwo w duszy". I dodał: "Trzeba Niemca wyzwolić od środka; od zewnątrz nie ma to sensu". Wydaje mi się, że jeżeli ten nowy niemiecki patriotyzm, nowa duma narodowa powstaje bez rozliczenia z przeszłością, nie może wyjść z tego nic dobrego. Chociaż w naszej epoce festyny i kostiumy, masowe show i zbiorowe ekstazy coraz skuteczniej zastępują duszę, tę, którą mieli na myśli i Heine, i Hoffmann. No i Tomasz Mann.

Nie wydaje się panu, że w rosyjskim micie stworzonym przez Niemców objawia się również rodzaj myślenia magicznego? A takie myślenie popycha do irracjonalnych, w rezultacie zgubnych zachowań i decyzji.

- Jeśli Hegel ogłosił, że tylko to, co rozumne, jest rzeczywiste, mówił wyłącznie o tym, co na powierzchni, bo gdy sięgnąć głębiej, rację miał sprzeciwiający się Heglowi całym swoim wspaniałym dziełem E.T.A. Hoffmann. On trafniej opisał niemiecką duszę i uznał, że to, co pozornie nierozumne, jest jak najbardziej rzeczywiste. Znając różne tajemnice i zakamarki tej duszy, również swojej własnej, przepowiedział, że w zwykłym berlińskim domu czynszowym wcześniej czy później zamieszka diabeł. Zdawał sobie sprawę, że w kulturze niemieckiej jest coś niepokojącego. Sam był wykładnią i wcieleniem tego niepokoju. Trudno odpowiedzieć na pytanie, jak jest teraz. Chociaż ujawnione niedawno zdjęcia z Afganistanu, na których żołnierze Bundeswehry bawią się trupimi czaszkami i układają puzzle z piszczeli, daje wiele do myślenia.

Wielu Polaków mieszkających w Niemczech mówiło podczas ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej, że zaczęli się bać zwycięstwa drużyny Klinsmanna. Czuli, że piłkarski festyn może przerodzić się w narodowe szaleństwo.

- Bo reakcja Niemców była taka, jakby uznali mundial za ostateczne zakończenie postwojennej historii. Przecież goście z całego świata poznali nowe Niemcy - otwarte, przyjazne, non stop świętujące. I na to powoływano się wręcz demonstracyjnie. Jakby świat wreszcie zaakceptował nowe Niemcy, te Niemcy, które nie chcą już czuć się winne. Swoją drogą w cytowaniu ogromnej liczby głosów zagranicznych gości, którzy wystawiają świadectwo dojrzałości, mówią, że Niemcy są otwarci, że Niemcy są cool, jest jednak coś żenującego i demaskującego. Mamy do czynienia z narzuceniem nowego modelu zachowań: Niemcy, oto teraz musimy się cieszyć non stop! To właśnie magia tego, czego żąda aktualny Zeitgeist.

Ciekawe, że ten patriotyzm narodził się w scenerii wielotysięcznych stadionów, gdzie manifestuje się radość narodowymi barwami oraz symbolami.

- Radość brała się również stąd, że do tej pory było to niedozwolone, niepoprawne. Jaką Niemcy mogli wcześniej uprawiać politykę symboliczną? Kiedy w Berlinie zbudowano pomnik Holokaustu naprawdę imponujących rozmiarów - wielkości co najmniej boiska piłkarskiego! - dysproporcje między załatwianiem spraw na pokaz a wstydliwie pomijanym, nierozwiązanym wciąż problemem niemieckich ojców były jeszcze większe. Dlatego Niemcom najłatwiej zachłysnąć się sukcesami gospodarczymi i piłkarskimi. Ale czy przez piłkę nożną i ekonomię można osiągnąć narodowe katharsis? Okazuje się, że tak! Właśnie w naszej epoce globalnych igrzysk, w których cieniu dochodzi do tego, co widać na szokujących zdjęciach Bundeswehry, których nie mogą sobie wytłumaczyć duszpasterze wojskowi, bo też ulegają owej złudnej optyce igrzysk i misji "czysto" pokojowych.

Jak my, Polacy, mamy zobaczyć dramat niemieckich wygnańców, jeśli pomijana jest jego przyczyna - fakt, że wojnę rozpoczął rozkaz Adolfa Hitlera, na którego głosowała w demokratycznych wyborach większość elektoratu?

- Przypominanie niemieckich krzywd jest próbą stworzenia obrazu historii, w którym zawieszona zostaje relacja przyczyna - skutek. Dlatego polemizowałem w mojej książce "Wywołane z pamięci" z dziwnym określeniem Martina Walsera, niemieckiego pisarza, który ogłosił koniec unsere Schande, czyli naszego wspólnego wstydu, zbiorowej hańby. Paradoks tego określenia polegał na tym, że nie byliśmy, rzekomo, jako zbiorowość winni wojnie, ale musieliśmy się tego zbiorowo wstydzić. No a teraz nawet tego mamy już powyżej uszu! Oczywiście trzeba zaznaczyć, że w Niemczech jest niezależnie od prób tworzenia wspólnych nacjonalistycznych mianowników daleko posunięty pluralizm opinii i poglądów, który oczywiście na piłkarskim stadionie trudno zaobserwować. Ale stadion stał się już taką nadrzeczywistością, że nie można jej bagatelizować. To jest arena dziejów. Boisko jako pole bitwy, z germańskimi wojownikami.

Jak przeciwdziałać niemieckim stereotypom o Polsce?

- A chociażby uzmysławiając Niemcom, jak pięknym miastem była Warszawa. Borykam się właśnie z esejem, w którym porównuję stolicę Polski z Berlinem. Wspominam w nim też, jak Hitler odbierał paradę wojskową w Alejach Ujazdowskich 5 października 1939 roku. Mało znany jest fakt, że potem miało się odbyć pożegnalne przyjęcie na Okęciu. Hitler jednak zrezygnował z niego. Wpadł w furię. Zażądał natychmiast samolotu i poleciał do Berlina. Moja interpretacja jest taka, że Führerowi zawalił się w Warszawie cywilizacyjny mit Niemiec, których zadaniem miało być europeizowanie Wschodu. No, może nie tyle mit, ile mit jako alibi agresji. Może wtedy postanowił, że zrówna Warszawę z ziemią. Jeżeli w czasie powstania warszawskiego kazał wywieźć wszystko, "co cenne", m.in. z Biblioteki Uniwersyteckiej, musiał wiedzieć, że jest tam coś wartego zagrabienia. Kolejny przykład: Wilm Hosenfeld, oficer, który uratował Władysława Szpilmana, w "Dzienniku" opisywał swoje ogromne zaskoczenie, że znalazł się w wielkim, wspaniałym mieście. Z przerażeniem obserwował i opisywał, ile dóbr kultury ginie bezpowrotnie w wyniku grabieży i barbarzyńskich akcji rodaków. Cofnijmy się do wcześniejszych czasów. Dwieście lat temu E.T.A. Hoffman nie musiał już jechać do Włoch, mimo że marzył o tym przez całe życie: mógł zadowolić się specyficzną namiastką Włoch, którą miał w Warszawie. Warszawa przed wybuchem wojny była na najlepszej drodze, by stać się wspaniałym europejskim miastem.

W zrealizowanym niedawno spektaklu Jana Klaty "Transfer!" o wypędzonych jeden z Niemców, który opuścił rodzinne Breslau, mówi, że Polacy wypędzeni z Kresów powinni zapomnieć o tym, co stracili na Wschodzie, bo jego miastu zawdzięczają cywilizacyjny przełom. A moja mama ciągle wspomina, jak Niemcy we wrześniu zniszczyli jej piękną łazienkę, a po powstaniu całą kamienicę.

- Niemcy naprawdę byli pewni, że przyniosą do Polski i Rosji zachodnią cywilizację. Jest na ten temat wspaniałe wojenne wspomnienie Tadeusza Peipera. Uciekał z Krakowa na wschód, a będąc Żydem, zatrzymany przez niemiecki patrol, chciał się przekonać, jak wyglądają nazistowskie szykany. Gdy żołnierze zapytali go: "Jude?", odpowiedział: "Jawohl!". Dalej poeta daje genialny opis znęcania się Niemców nad nim. Kazali mu umyć dużą ciężarówkę, ale tak, żeby każdy jej centymetr był perfekt wypucowany. Niesamowita jest przewrotna optyka Peipera, który pokazuje swoich "panów" jako podludzi, którzy nareszcie znaleźli okazję do wywyższenia się. Dostrzegł, jak niemiecki kompleks niższości się wyżywał, a jednocześnie ośmieszał. Ci żołnierze byli prawdopodobnie bardzo prości, groteskowo dalecy od rasistowskiego nordyckiego ideału, ale i oni chcieli być nadludźmi, wykorzystać szansę bycia panami.

Po ostatnich napięciach między Polską a Niemcami porozumienie nie jest sprawą przegraną?

- Jestem zadowolony, że doszło do pewnych scysji, bo nie wierzyłem w to wcześniejsze magiczne pojednanie na wyrost. To była przyjaźń narzucona przez polityczny dyktat. Irytowali mnie niemieccy dyplomaci w Warszawie, ich naiwne hasła, mówiące demagogicznie o wyłącznym nakierowaniu się na przyszłość. Przyjechali z tym urzędowym hasłem, jakby liczyli, że przeszłość przestała się już liczyć. Ciekawe, że nagle zaczęła być ważna, ale widziana wyłącznie z niemieckiej perspektywy.

A jakie jest pana doświadczenie - artysty o niemieckich korzeniach tworzącego w Polsce?

- Jako dziecko żyłem w pozornie homogenicznym gliwickim niemieckim światku, nie wiedząc, że z wieży kościoła Wszystkich Świętych można było zobaczyć granice Polski. Gdy się w niej znalazłem, choć nie zmieniałem miejsca zamieszkania, przekonałem się, że świat wygląda inaczej, niż mi się wydawało. W 1688 r. Wacław Potocki pisał: "Nigdy w szczerej nie żyli Polak z Niemcem zgodzie" i kończy wiersz pesymistycznie "że póki świat światem nie będzie nigdy Niemiec Polakowi bratem". Bratem nie, ale okazuje się, że mężem owszem. I to obecnie już prawie na masową skalę. Ciekawe, czy w małżeństwach polsko-niemieckich nie dociera się jakaś nowa forma współżycia. Coś się jednak zmienia. W "Hamlecie gliwickim" jest wręcz powiedziane, że każdy Niemiec jest Polakiem podszyty i odwrotnie. To oczywiście żart a la Gombrowicz, bo Gombrowicz jest modelem Polaka i krytycznego, bolesnego "patriotyzmu", który mógłby się stać również modelem dla Niemca i Europejczyka, oczywiście po odpowiedniej konwersji. Żyjąc w Warszawie, próbuję dokonać jej w sobie. To fascynujące doświadczenie. Poszerzyła się moja wrażliwość językowa i widzenie świata. Wiem, że jeżeli nie potrafimy otworzyć się na innych, jesteśmy zgubieni. Mogę mieszkać w stolicy Polski, a jednocześnie czuć się, jakbym żył w rozkwitającej tak ostatnio bujnie stolicy Niemiec. Byle tylko Warszawa nie stała się przedmieściem Berlina.

Też mamy taką nadzieję.

- Trzeba odbudowywać nie tylko Warszawę, ale i jej mit. Nowe myślenie o mieście trzeba wywieść z poematu "Misterium niedzielne" Tadeusza Gajcego. W dniach powstania warszawskiego apelował, by ze stanu apokalipsy przejść do stanu katharsis. Czy naprawdę nie można z warszawskiej Syreny wydobyć innego głosu niż syreni śpiew wieszczący koniec, znaleźć klucza do mitu pozytywnego? Kraków go ma, a Warszawa wciąż czeka na swoje europejskie lobby. Tyle tylko, że Kraków jest formą zastygłą, a Warszawa kojarzy mi się dzięki swojej energii z ośmiornicą: podobno jedynym organizmem, który ciągle jeszcze znajduje się w trakcie ewolucji.

***

Piotr Lachman

Ur. w 1935 r. w Gliwicach (wówczas Gleiwitz), niemiecko-polski poeta, eseista, autor słuchowisk radiowych i tłumacz. Jest jednym z tłumaczy utworów Tadeusza Różewicza. Za dokonania translatorskie otrzymał nagrody nowojorskiej Fundacji im. Jurzykowskich i paryskiej "Kultury". W 1985 r. założył w Warszawie, wspólnie z Jolantą Lothe, nowatorski Videoteatr Poza, wyróżniony i nagrodzony na wielu festiwalach i pokazach, m.in. w 1992 r. na Festiwalu First Fringe w Edynburgu. W swoim Videoteatrze jako reżyser realizuje m.in. sztuki Helmuta Kajzara.

Na zdjęciu: próba spektaklu "Hamlet gliwicki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji