Artykuły

Sprawdzanie antyku

"Oresteja" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Marta Kwaśnicka w portalu Polskiego Radia.

25 lutego na Dużej Scenie Teatru Starego odbyła się premiera "Oreste"i Ajschylosa w reżyserii Jana Klaty. Spektakl został przygotowany w ramach trwającego cały bieżący sezon artystyczny festiwalu "re_wizje/antyk". Reżyser spektaklu wszedł w swoiste koleiny interpretacyjne, zaproponowane onegdaj przez Petera Steina, według którego "Oresteja" była sztuką o dorastaniu do demokracji. Według Klaty, demokracja już dawno nas przerosła.

Krakowski spektakl zaczyna się obiecująco. Zasiadając na widowni, brodzimy we mgle, z której chwilę później wyłania się zaniepokojona Klitajmestra (dobra rola Anny Dymnej). Za chwilę, przeprowadziwszy wracającego spod Troi męża po przynależnym bogom czerwonym dywanie, zabije go, wpisując się w tragiczny cykl zemsty. Ów czerwony dywan (a właściwie pas oczyszczony ze żwiru pokrywającego scenę) gra w spektaklu specjalną rolę: do końca przedstawienia zostanie całkowicie zasypany przez drepcący w poprzek niego chór, ciągnącą zwłoki Elektrę (znakomita Anna Radwan-Gancarczyk), wreszcie zostanie rozwiany przez trzy potężne wiatraki, które "owioną" mściciela-Orestesa po dopełnieniu obowiązku. Stopniowo zanika zatem to, co symbolizuje godność.

Spektakl Klaty wyraźnie mówi nam, że skończyła się epoka "wyższych" sensów. Kasandra jest obłąkana - jej długi monolog jest w istocie ogłuszającym, trudnym do zniesienia skowytem. Nie dowiemy się z niego niczego na temat przyszłego losu Agamemnona i jego dzieci. Pierwszy prawdziwy zgrzyt pojawia się jednak wówczas, kiedy na scenie pojawia się główny bohater - Orestes (Piotr Głowacki). Ubrany w przezroczystą pelerynkę, na piersiach trzyma komiks "Punisher". Ów kolorowy prostokącik ustawia sens całego spektaklu: tu nie ma mowy o tragicznym ciągu zemsty, o powinnościach - czyli o tym, o czym tragedia opowiadać powinna. Orestes jest zaledwie ikoną pop-kultury (lub może taką naśladuje) i ma wypełnić to, czego od niego oczekuje publiczność. Jego czyn nie wypływa z pobudek moralnych (konflikt między powinnością pomszczenia ojca i zakazem zabijania matki jest zaledwie zasygnalizowany). Nawet Erynie, ostatnia nadzieja spragnionego tragiczności widza, zamiast ścigać zbrodniarza, wolą się... opalać. Scenografia, początkowo frapująca, a w trakcie monologu Kasandry zjawiskowa, zmienia się stopniowo w pusty, trywialny hangar, w którym nagrywa się jakiś reality show.

Już sam pomysł wykorzystania "bryka" z Ajschylosa, czyli przykrojenia jedynej zachowanej do naszych czasów antycznej trylogii do dziewięćdziesięciominutowego spektaklu, sygnalizuje, o co w całym przedsięwzięciu może chodzić. Zaproponowane przez Klatę zakończenie (występ Apollina, śpiewającego jeden z największych przebojów ostatnich lat, Mojry poruszające się jak typowy girlsband, wreszcie głosowanie, w którym los Orestesa, z braku chętnych do wzięcia udziału w głosowaniu, zostaje rozstrzygnięty samodzielną decyzją Ateny) utwierdza nas w tym podejrzeniu. Chodzi o wyśmianie współczesnej demokracji, która operuje już tylko skrótami, powierzchownymi odczytaniami, pierwszym wrażeniem, nie poddanym refleksji. We współczesnej demokracji wszystko nabiera miałkości, ludzie nie mają ochoty podejmować decyzji - a wolność wyboru świadczyła dotąd o ich godności.

"Jak brać się za antyk, to za coś ekstremalnego" - powiedział Jan Klata w wywiadzie, jakiego udzielił "Dziennikowi". "Tyle o antyku się dowiemy, ile sprawdzimy". Owo "sprawdzanie" "Orestei" nie wyszło jednak tekstowi na dobre. W krakowskim spektaklu brakuje bowiem wszystkiego, co stanowi powód wystawiania tragedii antycznej.

Inscenizować historię Orestesa to prawie jak pracować nad Hamletem. Na zbieżność obydwóch historii zwracał uwagę na przykład Jan Kott. Świadomość tego podobieństwa nie uratowała jednak Jana Klaty przed popadnięciem w kicz. Nawet jeżeli jego intencje były szlachetne, skutek wyszedł dość mierny. Nie można bowiem krytykować czegoś, posługując się samą krytykowaną formą. Pojęcie ironii zawiera pewne przekroczenie, którego w krakowskiej "Orestei" zabrakło. Rozpoczynająca się z prawdziwym rozmachem scenograficznym sztuka, osuwa się nieuniknienie w niwelujący wszystko potok pop-kulturowej papki. Wychodząc z teatru, mamy wrażenie, że owa nijakość zwyciężyła, a Klata, walcząc z nią, poniósł w tym zmaganiu dotkliwą porażkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji