Artykuły

Samotni wśród suszarek

"Carpe diem" w choreogr. i reż. Ewy Wycichowskiej w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Zespół Ewy Wycichowskiej przez lata wypracował sobie charakterystyczny, indywidualny styl. Można do tej estetyki tęsknić, można mieć jej dość, ale nie sposób odmówić jej konsekwencji. Zwłaszcza po piątkowej premierze.

Ta ciągłość poszukiwań dotyczy także doboru tematów, po które sięga Polski Teatr Tańca - Balet Poznański w swoich spektaklach: zagadnień podstawowych i zarazem ostatecznych. Miłość i nienawiść, umiar i rozrzutność, gniew i przebaczenie - to motywy powtarzane w literaturze, w teatrze i w sztuce. Także w repertuarze PTT. Wokół tych pytań skupiona była znakomita "Walka karnawału z postem". Takie też jest najnowsze przedsięwzięcie Wycichowskiej - spektakl "Carpe diem", nawiązujący luźno do słynnej "Ody" Horacego i "Dwunastu kręgów" Jurija Andruchowycza.

"Carpe diem" to wariacja na temat literatury. Z powieści ukraińskiego pisarza przeniesiono na scenę nie tyle fabułę, co klimat baśniowości, ludowości, atmosferę zabawy, aurę snu i gorycz jawy. Wiersz Horacego o tym, że należy chwytać każdą ulotną chwilę, posłużył artystom jako przesłanie, swoiste memento. W zamierzony sposób ginie ono gdzieś w natłoku scenicznych poczynań tancerzy, by powrócić ze zdwojoną siłą w karnawałowym, ale i pełnym dramatyzmu finale.

W spektaklu "Carpe diem" Polskiego Teatru Tańca Ewa Wycichowska pyta o jakość życia współczesnego człowieka. Całości dopełnia muzyka Zbigniewa Górnego, komponującego po raz pierwszy na potrzeby teatru tańca. Utwór zatytułowany "Suita dnia" Górny skomponował razem z synem Marcinem. Poznański kompozytor, w latach 70. i 80. znany m.in. z współpracy z Zenonem Laskowikiem i kabaretem Tey, nad muzyką do baletu pracował od dobrych kilku lat. W "Suicie dnia" poszedł w kierunku żywej, transowej elektroniki. Chwilami monumentalna muzyka może wydawać się także pompatyczna. Mnie nie porwała, choć na pewno stanowi intrygujące tło dla spektaklu.

Na scenie - cały zespół Wycichowskiej. Dwudziestu jeden tancerzy sięga po ruch, głos i kostium, który pozwala określić ich w czasie: to w antyku, to we współczesność. Ale nie czas gra tu kluczową rolę, a człowiek uwikłany w schematyczne relacje, zagoniony albo samotny wśród własnych zdobyczy: depilatorów, wibratorów i suszarek. Artyści oklejają taśmą scenę i siebie nawzajem, jakby chcieli uwięzić i zatrzymać to, co ruchome. Złocenia i plusze Teatru Wielkiego nijak się mają do czarnych gumowych mat, po rozwinięciu których ukazują się oczom widza kolejne postacie. Tak różne elementy scenografii dzieli estetyczna przepaść.

Wymowa wątków miłosnych u Andruchowycza - jak ujęła to recenzentka "Dwunastu kręgów" - nie jest rodem z Hollywood, nosi raczej cechy twardego lądowania. U Wycichowskiej rzecz ma się podobnie. Farsa? Metafora? Terapia poprzez ruch? Każda z tych opcji wydaje się możliwa. I jednakowo gorzka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji