Jak w lustrze...
"Ślub" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.
Sen w lustrzanej sali przytłaczającej liczbą odbić postaci kogoś i coś przypominających. Taki jest "Ślub"Witolda Gombrowicza w wizjach reżysera i scenografa Waldemara Zawodzińskiego.
Z trzech dramatów Gombrowicza ("Iwona księżniczka Burgunda", "Operetka", "Ślub") ten ostatni jest uważany za najtrudniejszy. To ironiczne nawiązanie do dzieł Szekspirowskich i polskiego romantyzmu. Rozgrywka między historią i jednostką, poszukiwanie miejsca i tożsamości odbywające się na różnych piętrach realności i snu.
Henryk (Marek Kałużyński) jawi się w trzech postaciach - jest nim także Władzio (Mariusz Witkowski) i Pijak (Michał Staszczak). Są obok siebie fizycznie obecni w śnie, przywołującym strzępy zdarzeń, oraz postacie zmieniające osobowość, twarze i powinności, tak jak Matka (Ewa Wichrowska), która jest też karczmarką Katarzyną i Królową, czy karczmarz Ignacy stający się Królem i Ojcem (Andrzej Wichrowski). A Mania, narzeczona Henryka jawi się jako Służąca i Księżniczka (Matylda Paszczenko). Zamiast galerii Dostojników jest Kanclerz-Szambelan (Bogusława Pawelec), zaś dwór w postaci czterech nagich par bardzo dojrzałych osób w agonalnym stanie, tkwi za ścianą z pleksi w maskach tlenowych, w oplocie medycznych rurek, do których przytwierdzone są medale za zasługi. I jeszcze wkroczy nagi kapłan...
Zewnętrzność, choć wpisana w kliniczne tło, okazuje się brudna i odrażająca. A jaki jest Henryk? Czy dla niego ślub, jakaś stała więź, ma znaczenie? Czy potrafi odnaleźć się w świecie? Czy napis na jego kurtce "RES 4" czytać jak łacińskie słowo "Rzecz", a czwórkę jak cyfrę wyjętą z naszej politycznej współczesności? A może to tylko przypadkowy splot znaków? Henryk żyje w swoim TEATRZE nieustannie gubiącym się w poszukiwaniu formy. Stracił świat dawny, swoją przeszłość, a nowy nazbyt go zaskakuje. Filozofia powiązań i stosunków międzyludzkich układa się, czy raczej gmatwa się sama.
Gombrowicz nazywa "Ślub" "luźnym wyładowaniem wyobraźni" i tym tropem zdaje się kroczyć inscenizator.
Tu nic nie jest jasne do końca. Marek Kałużyński jako przejmujący Henryk z szaleństwem i lękiem w oczach balansuje między jawą i snem. Nie pozwala, by jakakolwiek jego reakcja mogła być potraktowana obojętnie. Gra na wysokiej nucie.
"Ślub" w interpretacji Zawodzińskiego to prowokacja do szczególnego rachunku sumienia i bilansu stanu lęków. Wyśmienite aktorstwo pozwala poddać się potokowi słów, zachowań i poczuć lęk przed agresją świata oraz ludzi.