Msza za nasze miasto
"Mszę za miasto Arras" Andrzej {#au#594}Szczypiorski{/#} napisał w dusznej atmosferze pomarcowej, kiedy to raz jeszcze w historii obudzono upiora rasowej nienawiści. Marzec 68 był szokiem dla kulturalnych elit, okazją do szybkich karier politycznych i naukowych dla innych, tragedią dla wielu tysięcy "syjonistów" oskarżonych o obcość i zmuszonych do rezygnacji z polskiego obywatelstwa. Powieść Szczypiorskiego jest traktatem politycznym, w którym działania poszerzonej o kołodziejów i piekarzy rady miasta Arras bardzo przypominają rządy "dyktatury ciemniaków".
DIABEŁ MIESZKA W ROZUMIE
Jest też opowieścią o degeneracji władzy, nawet jeżeli sprawowana jest w imię Boga przez ludzi surowych dla siebie i szlachetnych. Diabeł mieszka w rozumie, a nie sercu człowieka - powiada jeden z bohaterów "Mszy", a my spostrzegamy, że Książę Ciemności zasiedlony przez siebie rozum niszczy i pożera, zastępując go bełkotliwym, choć nie pozbawionym wewnętrznej logiki szaleństwem. Jeżeli poddamy się choć jednej z fałszywych szatańskich przesłanek utracimy jasność sądzenia i bardzo szybko zaczniemy mówić językiem, w którym prawomocne jest twierdzenie, iż wolność jest niewolnictwem. Mieszkańcy Arras zostali wystawieni na wszelkie pokusy, jakie niesie ze sobą władza, rewolta, zaraza i głód. Wobec obojętności nieba, wśród dymu stosów nie umilkł gorący teologiczny spór. Znieważonemu rozumowi przywrócono w końcu należne miejsce w porządku wszechrzeczy, chociaż i on nie potrafi zagłuszyć lęku przed przemijaniem i odpowiedzieć na pytanie, czyim dziełem jest świat ze swym nieodwracalnym porządkiem narodzin i śmierci.
DYSPUTA I ZBRODNIA
Jak całą zawiłość wzajemnych związków zbrodni i dysputy przenieść na scenę, której żywiołem jest dialog, ruch i gest, by nie uronić nic z gęstej od sensów prozy? Tekst ten kusi twórców nie tylko w Polsce - do filmowej wersji "Mszy" przymierzano się w połowie lat osiemdziesiątych na Zachodzie. Janusz Kijowski, reżyser olsztyńskiej realizacji "Mszy" - pierwszej tego typu próby w Polsce - pozostał maksymalnie wierny oryginałowi. Zachował formę narracji, opowiedział dokładnie całą historię. Zgromadził na scenie wielu aktorów, wspomagając zespół teatru udziałem mimów, adeptów i amatorów. Bogusław Cichocki zabudował scenę, wydłużoną o podest wchodzący w głąb widowni. Zamiast sztucznego prospektu wykorzystał nagi, szary mur teatralnego budynku, pomost i schody stworzyły przestrzeń gry, będącą i pustym kościołem, i salą ratusza, i placem kaźni. Tutaj mogą tańczyć jokulatorzy biskupa Dawida, przęsła pomostu tworzą zabudowę miasta.
Trudnym zadaniem aktorskim obarczony został odtwórca jednej z głównych ról w "Mszy" - kleryka Jana - adept Studia Teatralnego - Michał Kowalski. Był to debiut, ale młody człowiek poradził sobie, jego gra nie odbiegała od poziomu doświadczonego zespołu. Młodość bohatera szła w parze z młodością aktora. Jerzy Lipnicki stworzył postać opanowanego zimnym szaleństwem brata Alberta, natomiast Władysław Jeżewski - rubasznego, ale rozsądnego biskupa Dawida. To zresztą jedna z najlepszych ról w tym spektaklu.
Czas przejść do "ale". Nie podzieliłam entuzjazmu premierowej publiczności, która zgotowała twórcom przedstawienia owację na stojąco. Po pierwsze dlatego, że zabrakło w tym ponaddwugodzinnym przedstawieniu tempa i rytmu. To, co frapujące w książce, nuży na scenie. Wierność literaturze obraca się przeciw teatrowi. Po drugie: nagromadzenie prześladowań z pozoru atrakcyjnych, w inscenizacji nie znalazło ekwiwalentu w dosyć naiwnym i złożonym z powtórzeń ruchu scenicznym, nad którego kształtem czuwał Eugeniusz Ozga. Po trzecie wśród dziesiątków wypowiadanych słów zacierają się jakby granice między poszczególnymi postaciami, ich sceniczne osobowości tracą wyrazistość. Nie bardzo jest też czytelne przesłanie spektaklu. Reżyser zdaje się opowiadać tę długą historię jakby przygnieciony splotem wydarzeń, a przecież on także powinien być jej bohaterem, jego głos również powinien być słyszalny. Myślę, że spektakl "wygładzi się" w czasie kolejnych przedstawień, nabierze potoczystości.
"Mszę" kończy przepiękna kontrtenorowa aria, gdy mieszczanie Arras i ich pasterze zamierają w bezruchu. W paradoksalny sposób ten właśnie moment okazał się chwilą prawdziwego teatru.