Artykuły

Kto się boi popkultury?

"Gruba świnia" w reż. Krzysztofa Rekowskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Szymon Waćkowski w Życiu Warszawy.

Polska prapremiera rozchwytywanej za granicą "Grubej świni" pokazuje, że modne nie zawsze oznacza wybitne.

Nieatrakcyjność fizyczna jako czynnik wykluczający człowieka ze wspólnoty to ostatnio niezwykle gorący temat. Zanosiło się więc na odważny, drapieżny rozrachunek ze światem wiecznej konsumpcji, a tymczasem otrzymaliśmy spektakl przyzwoity, ale niezwykle letni.

Ból przeciętności

Krzysztof Rekowski chciał opowiedzieć o istotnym problemie swojego pokolenia, niestety, wybrał do tego nie najlepszy materiał. Sztuka Neila LaBute'a jest bowiem po prostu przeciętnym tekstem. Trudno uwierzyć, że autor ten jest stawiany w jednym rzędzie z Tennessee Williamsem czy Edwardem Albeem. Podczas gdy każdy z nich tworzył teatralne samograje, które przy nawet minimalnym wysiłku włożonym w inscenizację w zasadzie zawsze potrafią wzbudzić wielkie emocje, z "Grubą świnią" LaBute'a jest wręcz przeciwnie - nawet talent i wielki zapał realizatorów nie są w stanie uczynić z tej sztuki teatralnego arcydzieła. Czego bolesnym dowodem jest spektakl Rekowskiego.

W rytmie urządzeń

Reżyser zaproponował świeżą, przemyślaną wizję sztuki - umieścił bohaterów w świecie, który przypomina sterylny, geometryczny biurowiec - tutaj rytm życia wyznaczają dźwięki urządzeń elektrycznych, a oknem na świat są telebimy epatujące scenami z życia modelek. Za pomocą umowności przestrzeni reżyser próbował uczynić opowieść bardziej uniwersalną, jednak nie udało mu się zatuszować mankamentów dramatu.

Grube wynaturzenia

W tekście LaBute'a zbyt wiele jest uproszczeń, a za mało odwagi w opisywaniu ludzkiego wynaturzenia. To defekt będący jednym z najgorszych efektów wszechobecnego wpływu popkultury. Przewidywalną od początku historię skrzącą się wulgaryzmami można obejrzeć, wygodnie rozsiadając się w fotelu, bez obawy, że się z niego spadnie.

Aktorskiemu kwartetowi "Gruba świnia" nie daje pola do popisu. Zarówno Anna Moskal grająca Jeannie, jak i Mariusz Jakus w roli Cartera starali się, z różnym skutkiem, tchnąć życie w swoich bohaterów. Rafał Królikowski jako Tom jest natomiast wyraźnie zagubiony. Nic dziwnego, skoro motywy psychologiczne jego bohatera są największą zagadką dramatu.

Z pewnością najjaśniejszym punktem spektaklu jest Milena Lisiecka w roli Helen. Łódzka aktorka stworzyła wielowymiarową postać kobiety inteligentnej i akceptującej siebie, choć nie do końca uświadamiającej sobie ogrom ludzkiej nietolerancji. To przede wszystkim dla tej roli warto wybrać się na spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji