Przestroga z innego świata
Miał rację Janusz Kijowski, mówiąc kiedyś, że powieść Andrzeja {#au#594}Szczypiorskiego{/#} "Msza za miasto Arras" nadaje się na wspaniały film lub spektakl. Udowodniła to niedzielna prapremiera w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza. Powstało przedstawienie piękne i mądre, dotykające istoty naszych problemów. A jeszcze przy okazji Kijowski odkrył młodego aktora.
Powieść Szczypiorskiego mówi o wypadkach sprzed 500 lat. Na Arras spadła klęska zarazy i głodu. W ciągu miesiąca piąta część obywateli straciła życie. Zdarzyły się wypadki ludożerstwa, zjadania niemowląt, dobijania umierających.
A kiedy ten koszmar minął, zaczął się drugi; trzeba było żyć dalej i spoglądać sobie wzajem w oczy. Zakiełkowała potrzeba zrzucenia odpowiedzialności. No bo jak to możliwe, byśmy my, bogobojni mieszczanie, przeobrazili się w kanibali? To musiało się stać za sprawą czarów! Pojawiły się pierwsze oskarżenia, rozpoczęły się pogromy i rzezie, najprzód Żydów, potem innych. Zapłonęły stosy.
Młody kleryk Jan, dotychczas pod opieką biskupa Utrechtu, będzie musiał dokonywać samodzielnych wyborów w sytuacji, w której każdy wybór jest zły. Pełen żarliwej wiary stara się postępować uczciwie i lojalnie wobec miasta i jego Rady, do której wchodzi uliczny plebs.
Zaczynają się krwawe "rządy demokracji", manipulowane przez fanatycznego dominikanina Alberta. Nikt już nie jest bezpieczny. Jan mógłby przerwać łańcuch szaleństwa donosząc o wszystkim biskupowi, lecz lojalność - czy też oportunizm? - każe mu ulec woli zbiorowości. Staje się jednym z odpowiedzialnych za zło.
Żeby sprostać wymogom teatru, Kijowski śmiało poczyna sobie z tekstem. Niektóre kwestie, wygłaszane w książce przez osoby poboczne, wkłada w usta głównych protagonistów dramatu. W ten sposób wyostrzył postać hrabiego de Saxe, dumnego pana, wolnomyśliciela, jednego ze sprawiedliwych, który wolał zginąć niż zaakceptować szaleństwo szukania kozłów ofiarnych. Dwie przejmujące sceny ma w tej roli Stefan Burczyk. Pierwsza to rozmowa z Janem o ucieczce od odpowiedzialności poprzez uznanie przeznaczenia: "mówisz, że to z woli Boga dzieje się w Arras nieprawość. Więc niech się Bóg martwi rozlaną krwią i sam sobie te winy odpuści... co do mnie, dręczę się każdym krzykiem dobiegającym z ulicy". Podobnie znakomite role mają dwaj główni adwersarze: Jerzy Lipnicki jako dominikanin Albert, gotów wypalić całe miasto, byle tylko zbliżyło się ono do zbawienia, oraz Władysław Jeżewski jako biskup Utrechtu, Dawid, mądry i wyrozumiały sybaryta, który odprawia tytułową "Mszę za miasto Arras" przecinając łańcuch zbrodni. Czy na długo?
Wypadki w Arras poznajemy z relacji Jana składanej mieszkańcom Brugii, w której postanowił osiąść na resztę życia. Usiłuje teraz usprawiedliwić swój udział w wydarzeniach.
W adaptacji Kijowskiego narratorów jest dwóch. Jednym jest Jan. Gra go l9-letni Michał Kowalski, słuchacz I roku Studia Aktorskiego przy Teatrze im. Jaracza, pierwszy raz w życiu na scenie. Ten debiut okazał się wzruszająco świeży i udany.
Drugi narrator to młody człowiek z gitarą, we współczesnej skórzanej kurtce Radosław Ciecholewski, który śpiewa, do tekstu Tuwima "Na wieży", pieśń o mieście, w którym urosło w silę Monstrum: bezforemny, bezrozumny, żądny zemsty tłum.
Ballada dramatycznie współbrzmi z naszymi dzisiejszymi lękami o przyszłość wynikającymi z dopuszczenia do głosu - pod pozorem demokracji - rozszalałych nacjonalizmów, populistyczny demagogii, chęci poddania się wodzowi, który by poprowadził ku świetlanej przyszłości, i na którego będzie można złożyć odpowiedzialność za własne słabości i grzech. I to przed tym przestrzega spektakl Janusza Kijowskiego.
Trzygodzinne przedstawienie toczy się w niespiesznym, rapsodycznym rytmie, pozwalającym wsłuchać się w racje adwersarzy. Scenograf Bogusław Cichocki zabudował scenę pomostami, z których jeden biegnie w głąb widowni. Kolejne obrazy wyłaniają się z wyrafinowanej gry świateł i cieni, przenikają się bądź skrótowym cieciem przenoszą akcję z miejsca na miejsce. Płonące stosy, pożary, tłumy fantastycznych postaci drugoplanowych, groteskowość rekwizytów, takich jak spadające pod katowskim toporem głowy z papier-maché, dodajmy efektowną muzykę (Klaus Nomi oraz Dead Can Dance) - wszystko to razem składa się na koloryt nie tyle historyczny, co raczej zbliżony do jakiejś "fantasy". Nawet pierwsze odnalezienie się Jana w tym świecie kojarzyć się może widzowi z transferem z innego wymiaru.
Słusznie, bo przybył z innego - jak sam powiada - świata, i nie do żadnego Arras, lecz tu i teraz, do nas, byśmy mogli wyciągnąć wnioski z jego opowieści.