Artykuły

Teatr mój widzę masowy

Janowi Klacie udało się ściągnąć do teatru młodą publiczność, która tego człowieka z irokezem na głowie i różańcem w kieszeni traktuje jak gwiazdę rocka. Na pytanie, czy zamierza ścigać się z kulturą popularną, odpowiada jednak stanowczo: - Nie robię teatru po to, by zrobić widowisko lepsze niż U2, ale po to, by podkraść im trochę publiczności - pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku Polska.

Rzecz działa się pięć lat temu na festiwalu współczesnej dramaturgii EuroDrama we Wrocławiu. Na zakończenie imprezy zorganizowano dyskusję o spektaklach warsztatowych. W pewnym momencie do mikrofonu dorwał się osobnik z irokezem na głowie, ubrany w bluzę od wojskowego munduru. I zamiast mówić do mikrofonu, zaczął się nim walić w głowę tak, że po sali rozszedł się jęk wyjących głośników. Był to Jan Klata, wtedy szerzej nieznany, bezrobotny reżyser. Kilka miesięcy później okrzyknięto go największym objawieniem polskiego teatru, bo w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu zrealizował "Rewizora". Akcję dramatu przeniósł w czasy gierkowskie, piętnował nie tylko korupcję, ale przede wszystkim wskazywał, jak łatwo ulegamy iluzjom, jeśli jest to dla nas wygodne. W podupadłym dziś górniczym Wałbrzychu, który wciąż jeszcze żyje wspomnieniami złotych lat 70., to przesłanie zabrzmiało szczególnie mocno. Już w pierwszym spektaklu Klata pokazał swój oryginalny styl. Jest to o tyle rzadkie w polskim teatrze, że większość reżyserów (Grzegorz Jarzyna, Krzysztof Warlikowski) ma problem z odcięciem pępowiny od wielkiego mistrza Krystiana Lupy. Być może długie bezrobocie sprawiło, że w Klacie narastał bunt nie tylko przeciwko teatralnej nijakości i konwencjonalności, ale też przeciwko artystowskiej pozie. Teatr traktuje jako szansę na wypowiedź o sprawach publicznych i politycznych. Nikt przed nim w polskim teatrze nie korzystał na taką skalę z nawiązań do kultury masowej - koncertów, technik wideo, teledysków czy reklam. Nie bez powodu na plakatach podpisywał się nie tylko jako reżyser, ale również jako autor sampli i skreczy. Twierdzi, że właśnie od muzyków nauczył się najwięcej.

Przejął od nich przede wszystkim technikę coveru, którą z powodzeniem stosował w "Lochach Watykanu" według Gide'a, "Hamlecie" Szekspira, "Janulce, córce Fizdejki" Witkacego, "Fantazym" Słowackiego, "Ryszardzie III" zrealizowanym w konwencji westernu, a obecnie w "Orestei" Ajschylosa w krakowskim Starym Teatrze. Do tekstu podchodzi jak do standardu muzycznego, który stara się remiksować i przetwarzać. Klasyczne dramaty traktuje jedynie jako pretekst do rozmowy o współczesnym świecie. Gdy ingerencja w tekst okazuje się zbyt duża, Klata lojalnie zmienia tytuły, aby było jasne, że w nowych "aranżacjach" tworzy spektakle według słów i historii zaczerpniętych z cudzego repertuaru; stąd "H." czyli "Hamlet" albo "Fanta$y" zamiast "Fantazego". - W muzyce jest jakaś paradoksalna wierność mistrzom. Jak Nick Cave nagrywa "Hey Joe", to nie może być taka sama piosenka, jaką nagrał Jimi Hendrix, bo po co ma nagrywać coś, co Hendrix zrobił wspaniale. Podobnie ja nie widzę powodów, dla których mam powtarzać spektakl szekspirowski w taki sposób, jak prawdopodobnie wyglądał za czasów Szekspira. Świat nie jest już taki jak kilkaset lat temu - mówi reżyser. - Arcydzieła dramatu mają to do siebie, że mieszczą w sobie więcej, niż może udźwignąć jakakowiek inscenizacja. Interesuje mnie dokopanie się do tego, co ponadczasowe. Jednak nawet gdy wykreśla fragmenty z wielkich monologów, ich sensy przekłada na ruch sceniczny lub muzykę. W ten sposób tworzy ciekawe relacje między postaciami. Przyznaje, że na próbach słucha z aktorami muzyki i ogląda teledyski. - To jest rodzaj inspiracji uważanej do niedawna za niską. Nie wypadało się przyznać, że ogląda się teledyski lub czyta komiksy - mówi Klata. Liczne cytaty i odniesienia muzyczne nigdy nie pojawiają się przypadkowo, jak w "Lochach Watykanu", gdzie Lafcadio decyduje się na zmianę swojego życia, gdy Party Smith śpiewa "Jesus Died for Somebody's Sins but not Mine" ("Jezus umarł za czyjeś grzechy, tyle że nie moje").

Klata często tak buduje przedstawienie, że wydaje się teatrem rozrywkowym. - Spektakl należy konstruować na wielu poziomach. Przecież Szekspir również starał się ściągnąć do swojego teatru publiczność masową i poprzez to, co niskie, przemycać głębokie treści. Musiał jakoś przyciągnąć marynarzy, żeby wybierali teatr zamiast walk psów i kogutów - mówi reżyser. Pod powierzchnią efektownego widowiska kryje się temperament polityczny i chęć zmierzenia się z problemami polskiej mitologii narodowej.

Pod tym względem Klata jest potomkiem niemodnej dziś tradycji polskiego romantyzmu. Realizując "H." w Stoczni Gdańskiej, nawiązał do postulatów Wyspiańskiego, który w "Studium o Hamlecie" widział ten dramat na Wawelu. Zainspirowany tym wybrał na scenerię opustoszałe hale stoczniowe - miejsce narodzin i upadku mitu wspólnoty narodowej. Wjeżdżający konno do Stoczni Gdańskiej Duch Ojca w husarskiej zbroi robił ogromne wrażenie. Takie mocne sceny-metafory stały się specjalnością teatru Klaty. W "Fanta$ym" taniec inwalidów wojennych na wózkach obnażał obłudę misji wojskowej w Iraku, w "Rewizorze" obok portretów sekretarzy PZPR pojawiały się wizerunki prezydentów i premierów wolnej Polski na Andrzeju Lepperze skończywszy. Potwory z witkacowskiej "... córki Fizdejki" u Klaty były dwoma bezrobotnymi z Wałbrzycha, ubranymi w obozowe pasiaki, którzy krzyczeli ze sceny: "My nie jesteśmy symbolicznymi postaciami, my chcemy jeść". Za nimi "Bitwa pod Grunwaldem" Jana Matejki. W ostatnich latach w polskim teatrze nikt poza Klatą nie zadawał tak dobitnych pytań o narodową pamięć i tożsamość.

BUNT W GŁOWIE I NA GŁOWIE

Nawet awangardową fryzurą Jan Klata manifestuje swój nonkonformizm.

Kiedy już wydawało się, że teatr Klaty niczym nas nie zaskoczy, reżyser stworzył poruszające widowisko "Transfer!" w którym świadkowie historii z Polski i Niemiec opowiadali o przesiedleniach. Artysta znany z wyobraźni oraz mocnych efektów wizualnych zatrzymał machinę swojego teatru i pozwolił wypędzonym niespiesznie opowiadać o swojej przeszłości. Kontrapunktem dla tych opowieści były groteskowe sceny z trójką jałtańskich przywódców oraz muzyka Joy Division.

Jakie emocje wzbudzi "Oresteja" z Anną Dymną w roli Klitajmestry, której premiera odbyła się w ostatnią niedzielę w Starym Teatrze w ramach trwającego tam festiwalu antyk_rewizje? Klata twierdzi, że najbardziej zainteresowała go muzyczność tekstu, w której jego zdaniem zapisany jest ruch. Poprzez muzykę stara się wejść do wnętrza postaci i pokazać sceny z tamtego świata. Przedstawienie pewnie nie w smak będzie widzom, którzy od teatru antycznego domagają się patosu i deklamacji. Być może znowu padną zarzuty o barbarzyństwie wobec tekstu. Nie zmieni to jednak faktu, że właśnie jemu udało się ściągnąć do teatru młodą publiczność, która tego człowieka z irokezem na głowie i różańcem w kieszeni traktuje jak gwiazdę rocka. Na pytanie, czy zamierza ścigać się z kulturą popularną, odpowiada jednak stanowczo: - Nie robię teatru po to, by zrobić widowisko lepsze niż U2, ale po to, by podkraść im trochę publiczności. Chciałbym, żeby ludzie, z którymi jestem na koncercie U2, przyszli również do teatru, do którego są najczęściej zrażeni często z podobnych powodów co ja.

Z tych wszystkich powodów Klata stał się kimś w rodzaju trendsettera. Reżyserzy młodego pokolenia, m.in. Monika Strzępka, Wiktor Rubin i Michał Borczuch, czerpią z jego estetyki i mają podobny pomysł na otwarcie teatru na młodą zainteresowaną publiczność.

Wkrótce Klata zamierza zabrać się za "Szewców" Witkacego w TR Warszawa. Trudno o lepszy wybór repertuarowy w czasach, gdy Andrzej Lepper z mównicy sejmowej upomina Leszka Balcerowicza, by ten zachował kulturę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji