Artykuły

Miara rzeczy

Z lewej strony sceny stoi strzelista kazalnica. Po prawej - na podniesieniu - rzeźbione krzesło z wysokim oparciem, skryte pod konstrukcją filarów. Przodem, aż do połowy widowni biegnie drewniany podest. W głębi - cały system podestów, podpartych krzyżowo-żebrowymi, łukowatymi sklepie­niami. Gotyk. Wrażenie to wzmaga jeszcze imitacja witrażowych okien w tle. Czasami głąb sceny zasłania częściowo lub w całości biało-czarna krata, opadająca z góry, niczym kurtyna. Krata jest jednym z kilku sposobów czytelnego przenoszenia miejsca akcji, mimo niezmiennej dekoracji. Inny sposób, to reżyseria światła. Mistrzowska, raz wyrafinowana i subtelna gra cieni, kiedy indziej wybuchający z siłą pożaru i płonących stosów blask. Jak w filmie.

Tak w pobieżnym opisie wygląda scena w przedstawieniu "Msza za miasto Arras" w olsztyńskim teatrze im. Jaracza. Skojarzenie z filmem nasuwa się chyba nieprzypadkowo. Bogusław Cichocki (scenografia) i Grzegorz Ku­czeriszka (światło) podporządkowali swe dzieło reżyserskiej wizji filmowca, Janusza Kijowskiego. Filmowy jest również rodowód adaptacji-powieści dokonanej przez reżysera: powstała z wcześniejszej wersji jego autorstwa, pisanej z myślą o ekranie. I trzeba przyznać, że filmowo-teatralne zabiegi Kijowskiego przyniosły bardzo dobre przełożenie literatury i przesłania {#au#594}Szczypiorskiego{/#} na język sceny. "Walczę o tolerancję i wyrozumiałość dla postaw innych, o wolność jednostki uwikłanej w mechanizmy historii i straszne problemy zbiorowe - wyznał Szczypiorski w jednym z wywiadów. - Nie wierzę w wyższość losu zbiorowego nad indywidualnym i w tym rozumowa­niu idę skrajnie daleko: uważam, że jednostka jest ważniejsza niż naród, a sumienie indywidualne niż religia." Właśnie o tej postawie mówi "Msza za miasto Arras." Opowiedziana w niej historia rozegrała się w latach 1458-61, kiedy na tytułowe miasto spadła najpierw klęska głodu i zarazy, a po krótkim okresie spokoju - druga: szaleństwo religijnej psychozy, prześladowań Żydów i czarownic, procesów o urojone herezje. Narratorem w "Mszy" jest Jan, młody kleryk. Przyjaciel biskupa Utrechtu, Dawida - przezeń wysłany na pomoc cierpiącemu miastu - a zarazem prawa ręka ojca Alberta, długo­letniego rządcy Arras. Swą opowieść-monolog kieruje Jan - ku przestrodze - do mieszkańców Brugii, dokąd przeniósł się, gdy w Arras zapanował wreszcie spokój.

W przedstawieniu Kijowskiego Jan - narrator (Stanisław Krauze) nie schodzi ze sceny. Raz snuje swą historię z oświetlonej kazalnicy, kiedy indziej komentuje wydarzenia równolegle z ich niemą akcją. Nawet gdy milknie, tkwi na swoim miejscu - staje się jednym z widzów, śledzącym (jak oni, z ciemności) bieg wypadków. Jest mądrzejszy o kilka lat, które dzielą go od samego siebie z czasu tragedii w Arras, stateczniejszy i spokojniejszy od tamtego Jana. Dlatego może bez emocji przyglądać się jego-swoim poczy­naniom, przeżywając je na nowo.

Jan z Arras (Michał Kowalski) nie ma w sobie spokoju. Ucieleśnia interesu­jący Szczypiorskiego jednostkowy przypadek człowieka uwikłanego w los zbiorowy. Bo Jan brnie w niesprawiedliwość, choć nie jest zły. Podporząd­kowuje się Albertowi, choć nie jest, jak tamten, fanatykiem poświęcającym wszystko - nawet życia ludzkie - w imię utopijnej, szalonej wiary. Szuka sprzymierzeńca w diable, choć stara się wierzyć w Boga. Chce uniknąć odpowiedzialności za pogromy, procesy, wyroki, spalenia, choć przyczynił się do nich świadomie. A wszystko to w poszukiwaniu wolności. "Wolność - powie później.- Zawsze byłem za wolnością. Jużem o tym wspominał. Lecz gdy jedni w obecnym świecie powiadają o szacunku dla człowieka, o swo­bodzie sumień, poszukiwań i myśli, ja wołam najgłośniej, jak tylko potrafię, o wolność dla moich lędźwi, ramion, kolan, włosów, brzucha, nozdrzy, palców, warg, uszu, stóp, łokci, wątroby, zębów, kości, odbytu. (...) Sam stwórca powierzył mi to ciało, bym strzegł jego praw i istnienia." Ale Jan zdaje się nie wiedzieć, jak "strzec praw" swej wolności. Jest młody, niedoświad­czony - dlatego błądzi. Michał Kowalski pierwszy raz w życiu wystąpił na scenie - i może właśnie jego autentyczne niedoświadczenie, świeżość i młodość uwiarygodniły tę postać.

Doskonale natomiast wiedzą, co czynią, dwaj jego protektorzy. Albert, w imię źle pojętej demokracji i fanatycznie ślepej wiary, steruje emocjami i poczynaniami mieszkańców Arras. Walczy z diabłem, jest opętany potrze­bą usprawiedliwienia tego, co działo się w dniach zarazy (zdarzały się wypadki ludożerstwa). Według Alberta zbawieniem dla Arras może być unicestwienie. Unicestwienie w zgodzie z teorią wyższości nazw nad fakta­mi: "gwałt, który nazwiesz karą, jest karą, a urojenie, które nazwiesz wiarą w zbawienie, jest wiarą w zbawienie". Kilka dobrych scen ma w tej roli Jerzy Lipnicki - choćby demagogiczny wykład tej właśnie teorii. Inaczej rozumuje Dawid (Władysław Jeżewski). W jego pojęciu życie do­czesne jest ważniejsze niż zbawienie czy potępienie wieczne. Kolorowa świta księcia biskupa wnosi na scenę radość, światło, życie. Carpe diem - zdaje się mówić Dawid. Przybywa do Arras, by przywrócić ziemską hierar­chię wartości ogłupiałym mieszkańcom. Po to rozgrzesza Jana, po to odprawia tytułową mszę. Jedynym, któremu Dawid nie musiał przypominać o ziemskiej mierze rzeczy, był hrabia de Saxe (Stefan Burczyk). Zginął, bo nie chciał pogodzić się z tym, że krew w Arras leje się "z woli Boga". Przedśmiertny monolog hrabiego-Burczyka należy do najlepszych momen­tów olsztyńskiego przedstawienia.

O wszystkich tych postaciach opowiada u Kijowskiego jeszcze drugi narra­tor. Młody mężczyzna (Radosław Ciecholewski), ubrany we współczesną kurtkę ze skóry, śpiewa z akompaniamentem gitary pieśń do tekstu Tuwima "Na wieży". O mieście "w uścisku ośmiornicy", gdzie "stały się wszystkie czyny (...), rozciągnął Cham-Niszczyciel szkarłatne sztandary (...), obłęd padł na mieszkańców". Jakby chciał tym wierszem powiedzieć, że XV-wieczna historia może się powtórzyć; jakby chciał przestrzec przed źle rozumianą demokracją, przywódcami prowadzącymi w "lepszą" przyszłość, ucieczką od odpowiedzialności za własne czyny. I chociaż dość czytelne, jego ostrzeżenie nie jest nachalnym morałem. Może dlatego, że Janusz Kijowski stworzył w swym przedstawieniu wartość istotniejszą jeszcze od wierności nauce Szczypiorskiego: widowisko. Trzygodzinny spektakl jest przede wszystkim kompozycją pięknych, barwnych, teatralnych, czasem wykorzystujących filmową technikę obrazów - a dopiero potem przypowieś­cią z morałem. Ruch sceniczny, muzyka, rekwizyty, kostiumy - wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat nie tyle historyczny, co teatralny, widowiskowy właśnie.

Bohdan {#au#10898}Zadura{/#} napisał kiedyś w "Twórczości" (tekst cytowany w programie), odnosząc swe słowa do skrzywionej postawy Alberta: "zachowujmy miarę rzeczy, nie słów". Janusz Kijowski - trawestując Zadurę - zachował właściwą w teatrze miarę rzeczy: urodę widowiska postawił wyżej niż znaczenie słów. Nie roniąc przy tym niczego ze słów Andrzeja Szczypiorskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji