Artykuły

Drewniane brzydkie kaczątko

Beata Pejcz starała się zachować klimat smutnej opowieści o brzydkim, niedopasowanym do otoczenia i niechcianym kaczątku, które wyrosło na pięknego łabędzia, ale przedstawienie nie jest udane. Brakuje w nim lekkości, wdzięku, poezji. Trudno jakoś przejąć się losami tułającego się po nieprzyjaznym świecie szarego drewnianego kaczątka.

Niby wszystko jest jak u Andersena: kacze rodzeństwo ograniczone i złośliwe, kot i kura zarozumiali i okrutni, gąsiory głupie, kaczątko nieszczęśliwe i pragnące miłości. Reżyserka nie skupiła się jednak na opowiadaniu historii, lecz na rozwiązywaniu poszczególnych scen zgodnie z tym, co wymyśliła jako zasadę spektaklu.

Spektakl rozpoczyna się bieganiną pod zamkniętymi białymi drzwiami. Biega cała obsada - osiem osób - tupiąc, uciszając się nawzajem i tworząc takie napięcie, że jeden z małych widzów nie wytrzymał i rozpłakał się straszliwie. Cały ten horror służy przekazaniu informacji, że oto za drzwiami pan Andersen pisze baśń i nie wolno mu przeszkadzać. Mam nadzieję, że prawdziwy Andersen tworzył w lepszych warunkach. W każdym razie baśń powstaje po kawałku - co jakiś czas drzwi się otwierają i wyjeżdża zza nich krzesło. Na krześle - rekwizyty służące przeistaczaniu się aktorów grających domowników Andersena w postaci z baśni.

I tutaj coś zgrzyta. Reżyserka chciała chyba skłonić widzów do uruchomienia wyobraźni, bo rekwizyty są proste i codzienne - kapelusz, koszyki, serweta, kanapowy wałek. Ale zabrakło jej konsekwencji i wiary we własną propozycję, bo z koszyków, serwet itp. aktorzy wydostają zwykłe, niezbyt zresztą piękne czy pomysłowe, lalki, którymi odgrywają scenę po scenie, solidnie, głośno, z przyśpiewem i z przytupem. Na tle tego krzykliwego szmacianego towarzystwa drewniane kaczątko prezentuje się całkiem gustownie. Ale najlepszą lalką jest myśliwski piesek, cały z brązowo-rudych strzępków materiału, nieudający, że pochodzi od sprzętów domowych.

Jak wiadomo, ciężko doświadczone przez życie brzydkie kaczątko w końcu okazuje się pięknym łabędziem. Finał spektaklu reżyserka zamierzyła jako poetycki, piękny i metaforyczny. Chłodne światło, liryczno-patetyczna muzyka, unoszące się majestatycznie łabędzie, cud przeistoczenia sponiewieranego, obandażowanego kaczątka we fruwającego łabędzia. Ale łabędzie, choć unoszą się wysoko (na trzymanych przez aktorów kijach), nie są ani piękne, ani majestatyczne. Mają oklapnięte skrzydła z plastikowej folii, na których widnieją staroświecką kaligrafią wypisane słowa - zapewne rękopis Andersena. I nie są w stanie polecieć. Słowa Andersena ich nie uniosły, jak i całego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji