Artykuły

W aktorstwie trzeba umieć dobrze wybierać

- Na pewno gdybym miała wrażenie, że coś mi w życiu zawodowym ucieka, nie grałabym w trzech serialach, tylko siedziała w tej chwili na próbie w teatrze - mówi warszawska aktorka AGNIESZKA DYGANT.

Rz: Widziałam taką scenę w serialu "Fala zbrodni". Dostaje pani w twarz od bandyty, ale tylko spluwa pani krwią i nadal mierzy w niego z pistoletu. Takie twarde kobiety naprawdę istnieją?

- Bo ja wiem... Pytałam wrocławskich antyterrorystów, czy w tym zawodzie w ogóle pracują dziewczyny. Wspomnieli o jednej, ale nie dowiedziałam się, czy jeździła na akcje. Trudno z nich coś wyciągnąć... Wydaje mi się, że bohaterowie "Fali zbrodni" to raczej pewne archetypy, posiadające cechy, które po prostu widzowie lubią. Moja postać - Czarna-jest trochę jak facet, odważniejsza i bardziej bezkompromisowa niż ja. W dzieciństwie takie silne dziewczyny bardzo mi imponowały. Natomiast w pracy nie zastanawiam się nad jej realnością. Skupiam się na tym, żeby oddać własne wyobrażenie o kobiecie z wysoce wyspecjalizowanej grupy w policji.

Czy taka rola może być aktorskim wyzwaniem? Dawać spełnienie?

- Moja postać jeździ na akcje, bije się, strzela do ludzi. Zastanawiałam się, jaka powinna być, żeby widz w nią uwierzył, a nie za każdym razem, gdy widzi ją na ekranie, myślał, że to jakaś bujda na resorach. Pomyślałam, że skoro się tak świetnie bije i strzela, powinna być nieefektowna jako człowiek. Ograniczyłam do zera jej seksapil. Czarna jest introwertyczna, małomówna, skryta, a przez to antypatyczna. To postać, której nie lubi się od razu. Natomiast śledzący uważnie serial widz po jakimś czasie dostrzeże jej prostolinijność i uczciwość. Ciągle próbuję dociec, gdzie leży klucz do tej postaci. Szukam właściwych środków aktorskich.

Nie ma pani do dyspozycji tego podstawowego - słowa.

- To prawda. Czarna mówi wyjątkowo mało. Poza uczestniczeniem w akcjach nie robi właściwie nic spektakularnego. Ba, nawet nie zagłusza swoich emocji, pijąc w barze wódkę.

Ale większość policjantów w "Fali zbrodni" pasuje do stereotypu. To ludzkie wraki, mają spore problemy uczuciowe. Myśli pani, że to jedyny scenariusz - jeśli ktoś obcuje ze złem, ono zaczyna niszczyć także jego?

- Pewnie jest różnie. Ale wyobrażam sobie, że policjanci codziennie spotykają zło w czystej postaci, oglądają świat od innej strony niż my. To musi mieć na nich wpływ. Nasi bohaterowie są smutni i mroczni, a świat przedstawiony w "Fali zbrodni" jest pozbawiony prostych rozwiązań i happy endów. Pierwowzór tego serialu powstał w Szwecji, stąd ten mrok i ciężki nastrój.

Ale fabuła została mocno osadzona w polskiej rzeczywistości: politycy, policjanci, agenci służb specjalnych, wszyscy zamieszani w brudne interesy, którymi sterują rosyjscy przestępcy. Co ta dosłowność ma dawać widzom?

- Często słyszę, że widzowie uważają "Falę zbrodni" za serial realistyczny. Tymczasem ja myślę, że akurat to wcale nie jest jego najmocniejszą stroną. Przecież komisariaty policji w Polsce nie wyglądają jak nasze biuro OPZ. Ja myślę, że widzowie uwierzyli po prostu w bohaterów i relacje pomiędzy nimi. A w filmie często jest tak, że jak wierzysz w bohatera, to wierzysz w jego świat, niezależnie od tego, czy jest bliski realiów, czy nie.

Ale czy zastanawiała się pani nad tym, jaki obraz rzeczywistości współtworzy swymi rolami? Seriale rozwijają się w Polsce szybciej niż kino, mają ogromną oglądalność i stają się dla ludzi coraz ważniejsze. Niektórzy mylą je nawet z rzeczywistością.

- Ocena wpływu seriali na rzeczywistość to raczej zadanie dla socjologów czy badaczy mediów. Ja mogę się jedynie zastanawiać, czy to, co robię, jest w porządku czy nie. W przypadku "Niani" nie mam się nad czym zastanawiać - to jest czysta rozrywka, oparta na dobrym scenariuszu. Rolą Mariolki w "Na dobre i na złe" też raczej nikogo nie zdemoralizowałam. Co do "Fali zbrodni" jestem przekonana, że widz nie ma wątpliwości, gdzie przebiega granica miedzy dobrem a złem.

I naprawdę nie wierzy pani, że niektórym ludziom rzeczywistość serialowa myli się z prawdziwą?

- Spotkałam osoby, które w pierwszym odruchu spodziewały się po mnie zachowań zgodnych z rolami, które gram. Dość szybko się jednak rozczarowały.

Śledzi pani polskie życie polityczne?

- Tak, choć nie jestem osobą jakoś szczególnie rozpolitykowaną. Jak większość Polaków, często jestem na politykę po prostu zła. Choć nie obrażam się na politykę jako taką, denerwują mnie konkretne decyzje, konkretni politycy i ich zachowania.

Złości to panią, a nie przeraża? Nie przypomina filmu grozy?

- Nie warto demonizować sytuacji. Wszystko się zmienia, jednych ludzi zastępują następni, a po nich przychodzą jeszcze inni. Jeśli czegoś się boję, to radykalizmu.

Na co dzień traktuje pani strach jak sprzymierzeńca czy przeszkodę?

- Zależy w czym. W zawodzie na pewno jako przeszkodę. Nie wyobrażam sobie współpracy z reżyserem, którego bym się obawiała. Lubię być traktowana po partnersku, bo tylko wtedy widzę sens tego, co robię. Interesuje mnie współtworzenie, a nie walka o przetrwanie kolejnego dnia zdjęciowego. Są reżyserzy, którzy wrzaskiem egzekwują swoją wizję. Ja takiej sztuki nie uprawiam. Nie lubię chamstwa i oszołomstwa na planie, które zresztą najczęściej wynikają z kompleksów i braku kompetencji.

Nie bała się pani pójść na kompromisy ze swoimi planami po szkole aktorskiej? Przecież chciała pani grać dramatyczne role w teatrze.

- Jak każdy student po szkole teatralnej. Natomiast z biegiem lat nieco zmieniła się moja ocena tego, co uważam za kompromis zawodowy, a co nie. Na pewno gdybym miała wrażenie, że coś mi w życiu zawodowym ucieka, nie grałabym w trzech serialach, tylko siedziała w tej chwili na próbie w teatrze. Jestem zdania, że wolny człowiek ostatecznie robi w życiu to, co chce robić. I tyle.

Gra pani salową, opiekunkę do dzieci i dziewczynę z policji. Nie tęskni pani za bardziej wysublimowaną rolą?

- Tylko co to znaczy wysublimowana...? Mnie interesują po prostu dobre role. A co do przyszłości, jak większość aktorów tęsknię za nowymi wyzwaniami, które pozwoliłyby na dalsze badanie możliwości tego zawodu. Chcę się uczyć, bo kiedy zaczynam się nudzić, nie potrafię tego przed sobą ukryć.

W serialach wciela się pani w dość proste dziewczyny, a jednak wszystkie one, nawet salowa Mariolka z "Na dobre i na złe", mają jakieś uczucia, refleksje. Tymczasem w polskim kinie prawo do przeżywania od lat mają niemal wyłącznie inteligenci.

- To spore uogólnienie, ale coś w tym jest. Może wynika to z tego, że autorzy scenariuszy i filmów uważają, że trzeba wielkiego umysłu, aby namaścić i uprawomocnić pewne uczucia czy dylematy. Z drugiej strony historia naszej kinematografii roi się od robotników, górników i murarzy.Ja patrząc na rolę, nigdy nie zastanawiałam się, czy to dobrze, że moja bohaterka ma wyższe wykształcenie, czy też skończyła zawodówkę. Podobnie zresztą jak nie było dla mnie istotne, czy polem jej eksploatowania będzie komedia, melodramat czy kryminał. Tak naprawdę najważniejsze są dobrze napisane historie...

Jak ocenia pani jakość scenariuszy polskich seriali?

- Różnie to bywa. Jedne są dobre, inne słabe. Zdarza mi się czasem pracować przy scenariuszach, w których wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku i jedynym problem jest to, żeby ich nie sknocić. A czasami jest tak, że wraz z innymi aktorami i reżyserem poprawiamy na planie teksty, ponieważ są tak złe, że ciężko je zagrać. Zresztą pół biedy, gdy poprawki dotyczą usprawnienia dialogu. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy otwiera się scenariusz setnego odcinka serialu i nagle widzi się zupełnie nową postać, pod imieniem tej, którą do tej pory się grało.

Przy tak niewielu produkcjach filmowych w Polsce wielu aktorów, szczególnie młodych, nie może sobie chyba pozwolić na komfort odrzucania ról ze względu na słabe scenariusze. Pani się to kiedyś zdarzyło?

- Zdarzyło. Scenariusz mi się nie podobał, rola zresztą też, więc nie widziałam żadnego powodu, aby brać udział w takim projekcie. Myślę, że wielu aktorów odrzuca role, bo ten zawód polega między innymi na tym, żeby umieć dobrze wybrać.

Agnieszka Dygant w tym tygodniu w filmach: "Egoiści" (TVP 2, sobota, 0.10) i "Tylko mnie kochaj" (Canal+, sobota 18.15, niedziela 21.30) oraz w serialach: "Na dobre i na złe" (TVP 2, piątek, 8.05, sobota, 11.40, niedziela,16.00, poniedziałek, 8.05, 16.15, wtorek-czwartek, 8.05; TVP Polonia, piątek, 21.30, sobota, 13.10), "Fala zbrodni" (Polsat, piątek, 24.00, czwartek, 20.00), "Niania" (TVN, sobota, 20.05, niedziela, 8.00, 15.25)

***

Debiutowała dziesięć lat temu w filmie fabularnym "Farba" Michała Rosy, potem grała epizody w "Egoistach" i "Tygodniu z życia mężczyzny". Studia skończyła z wyróżnieniem, ale nie udało jej się zdobyć pracy w żadnym z wymarzonych teatrów. Później współpracowała z Teatrem Montownia i Teatrem Komedia. Więcej szczęścia miała do ról serialowych. Jej salowa Mariolka z "Na dobre i na złe" miała się pojawić tylko w jednym odcinku, a oglądamy ją od pięciu lat. W polskiej wersji komediowego sitcomu "Niania" Agnieszka Dygant wcieliła się w postać gadatliwej Frani Maj. Za to w sensacyjnej "Fali zbrodni" gra Czarną - małomówną i skrytą policjantkę zmagającą się ze zorganizowaną przestępczością. Urodziła się w podwarszawskim Piasecznie. Jako dziecko wakacje najchętniej spędzała na wsi, marzyła, żeby jeździć wozem strażackim albo zostać biskupem. W liceum była wokalistką punkowej kapeli Dekolt. Wydział aktorski łódzkiej Filmówki skończyła w 1998 r., wtedy też dostała drugą nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu za interpretację "Sing Sing" Agnieszki Osieckiej. Najprawdopodobniej wiosną zacznie zdjęcia do horroru reżyserowanego przez Patryka Yokę. W styczniu 2006 r. telewidzowie nagrodzili ją Telekamerą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji