Artykuły

M jako Mozart

"Cosi fan tutte" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Monika Pasiecznik w Odrze.

Gdyby Mozart żył w naszych czasach, być może pisałby muzykę do telenowel - zdaje się mówić nowa inscenizacja Cos fan tutte Wolfganga Amadeusza Mozarta w Operze Wrocławskiej. Bo czymże innym jest spektakl w reżyserii Michała Floriana Znanieckiego, jeśli nie przeniesioną na deski opery i opisaną piękną muzyką XVIII-wieczną farsą á la Złotopolscy? Tak jak w popularnym serialu chodzi o to, by ukazać zwykłe życie normalnych ludzi: Nie ma tu żadnego księcia, żadnej królowej ani księżniczek. Są zwykłe dwie kobiety - które są zawsze niezwykłe, w związku z tym są po prostu kobiety. Mamy dwóch panów - też bez żadnych tytułów, bez żadnych ważnych ról w życiu społecznym: ani nie są bohaterami, ani nie są z ludu, czy służącymi, którzy są buffo. (Znaniecki)

Treść "telenoweli" jest następująca: w zakładzie fryzjerskim Don Alfonsa (Maciej Krzysztyniak) spotykają się dwaj przyjaciele, rezerwiści: Guglielmo (Jacek Jaskuła) i Ferrando (Pavlo Tolstoy). Wyrachowany, obznajomiony z życiem i kobiecą naturą Don Alfonso szydzi z bezgranicznego zaufania żołnierzy do swych wybranek, sióstr Dorabelli (Dorota Dutkowska) i Fiordiligi (Victoria Vatutina). Pod jego wpływem decydują się oni wypróbować wierność dziewczyn. Wezwani rzekomo na wojnę, przebierają się za Arabów i z pomocą Don Alfonsa oraz przebiegłej służącej Despiny (Aleksandra Buczek) robią wszystko, by uwieść ukochaną kolegi. Scenerię dla miłosnych podchodów mamy iście serialową: bohaterów oglądamy w klubie fitness, designersko urządzonym mieszkaniu, kulminacja przychodzi natomiast podczas party na odkrytym basenie. Dziewczęta, początkowo nieugięte w swej miłości, opierają się cudacznym amantom, jednak po zastosowaniu przez nich rozmaitych forteli i szantaży - włącznie z zażyciem arszeniku - ulegają im, a nawet decydują się na ślubne kontrakty. Kuriozalne qui pro quo ostatecznie zostaje przerwane, kochankowie wybaczają swoim paniom słabość charakteru i biorą je za żony.

Powszechnie uważa się, że Lorenzo da Ponte - librecista Mozarta - wywiązał się ze swego zadania nadzwyczaj dobrze, lepiej nawet niż w przypadku Don Giovanniego czy Wesela Figara. Treść ostatniej opery komicznej, jaką Mozart skomponował w zaledwie dwa miesiące między 1789 i 1790 rokiem, uważana jest co prawda za naiwną i nieprawdopodobną, a niekiedy również niegodną talentu kompozytora. Po głębszej analizie zdaje się jednak ujawniać "bezcenne" informacje o naturze ludzkiej - ściśle, niewieściej - która jest jakoby niestała w uczuciach i płocha.

Znaniecki trzyma się tego jeśli nie szowinistycznego, to przynajmniej trochę z dzisiejszej perspektywy niepoprawnego politycznie schematu interpretacyjnego: uwspółcześniona inscenizacja, w której bohaterowie posługują się znanymi z naszego życia rekwizytami, jak urządzenia treningowe, telefony komórkowe, kuchenne miksery itp. ma doprowadzić do pełniejszego utożsamienia widza z przedstawioną rzeczywistością i skłonić do pobłażliwego śmiechu z kobiecych słabości. Tymczasem Cos fan tutte czytane dzisiaj równie dobrze mogłaby ukazywać, jak suwerenne decyzje jednostki poddawane są destrukcyjnemu działaniu otoczenia i presjom opinii publicznej. Postanowienie dotrzymania danego kochankom słowa przez Fiordiligi i Dorabellę to postawa, która od pewnego czasu zyskuje coraz więcej zwolenników. Cnota - do niedawna traktowana jako ekscentryzm w świecie naznaczonym rewolucją seksualną - jest bardzo często wyrazem oryginalnego stosunku do samego siebie i swojego życia, któremu nadaje pewna formę. Opera Mozarta opowiadałaby zatem o starciu dwóch reżymów cielesnych: świadomego narzucenia sobie ograniczeń seksualnych oraz - równie świadomego - ich uchylenia. Szczęśliwe dla wszystkich bohaterów zakończenie oraz pogodny charakter całego dzieła pozostawiałby tę kwestię otwartą, co w świetle dzisiejszej obyczajowości damsko-męskiej wydaje się zdecydowanie bezpieczniejsze.

Cos fan tutte Mozarta miała w ostatnim czasie kilka mocnych inscenizacji - bodaj najodważniejszą i zarazem najbardziej kontrowersyjną próbę odczytania dzieła podjął Grzegorz Jarzyna. Frywolna tematyka libretta da Ponte zachęca do śmiałych interpretacji, które jednak mogą okazać się zabójcze dla tej opery, co pokazał przypadek Jarzyny. Wrocławskiemu spektaklowi skandal nie grozi - utrzymuje się w bezpiecznej przestrzeni pomiędzy współczesnością (na poziomie scenografii) i tradycją (na płaszczyźnie treści). Przyznać trzeba, że jest też nadzwyczaj spójny pod względem obranej konwencji. Dobrze przygotowani aktorsko śpiewacy dają niekiedy prawdziwe popisy sztuki komicznej. Wokalnie bywało różnie. Na tle zespołu zdecydowanie wyróżniała się Aleksandra Buczek w roli przebiegłej, rezolutnej Despiny. Reszta solistów pozostawała albo obojętna, albo wręcz rażąco łamała konwencję mozartowską. Prowadzona przez Małgorzatę Orawską Orkiestra Opery Wrocławskiej brzmiała płasko i niespójnie. Dodatkowo muzyczne wrażenie osłabiał brak precyzji artykulacyjnej i intonacyjnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji