Artykuły

Udławili się słowami

"Spalona powieść" w reż. Wojciecha Szelachowskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.

Jeżeli aktor może zadławić się nadmiarem zdań wielokrotnie złożonych, a przedstawienie zawalić pod ciężarem słowa, to wzorcowym przykładem takiej zapaści artystycznej jest "Spalona powieść" w reżyserii Wojciecha Szelachowskiego.

Sobotnia premiera w Białostockim Teatrze Lalek była katastrofą - co prawda piękną, ale bezwarunkową.

Piękno tej teatralnej porażki wynika z wysoko ustawionej poprzeczki. Gdyby "Spaloną powieść" oceniać według śmiałości zamierzeń, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. Niestety, realizatorom zabrakło sił i pomysłów, by obronić swoją koncepcję.

Jezus na ulicy

Akcja powieści Jakowa Gołoskowera rozgrywa się w Związku Radzieckim, w czasach NEP-u (ogłoszonej w 1921 roku Nowej Ekonomicznej Polityki). W domu wariatów. Specyficznym, bo zamknięto w nim poetów, pisarzy, malarzy i wszelkiej maści artystów nierealistycznych, a więc niepewnych, dla władzy podejrzanych.

Jeden spośród pensjonariuszy, osobnik zapisany "pod rubryką" Izus, napisał powieść. Inny pensjonariusz przeczytał księgę, po czym ją zniszczył. Izus zniknął z zakładu. Ci, co czytali, odtworzyli jego dzieło. To, co udało im się zrekonstruować, oglądamy w przedstawieniu Białostockiego Teatru Lalek. To historia Izusa (Jezusa), z którym spór o kondycję człowieka toczy Oram (Szatan). Choć Oram twierdzi, że ludzie nie potrzebują Zbawiciela, Izus wychodzi na ulice Moskwy, by "łowić serca"...

Konstrukcja świata odrzucającego Jezusa jest aż nadto pojemna, by przyjrzeć się również naszej współczesności. Nieustająco aktualny, szczególnie w czasach etycznego zamętu, kruszenia autorytetów, narastających obaw o przyszłość, jest też spór o naturę człowieka. Czy jesteśmy w głębi duszy dobrzy, czy po prostu puści, jałowi, skłonni do popełniania najgorszych występków, łatwego ulegania pierwotnym instynktom? Kolejny trop, to nieprawomyślni artyści zamykani w domu wariatów - w jurodomie, znaczy domu jurodiwych, świętych szaleńców.

Potencjalnych możliwości wyzyskania tej fabuły jest wiele. Jednak Wojciechowi Szelachowskiemu nie udało się wyjść poza mniej lub bardziej udaną inscenizację wybranych wątków powieści Gołoskowera. Reżyser ugrzązł w wizji, a aktorzy w tekście.

Totalny przesyt

W spektaklu Wojciecha Szelachowskiego wszystkiego jest za dużo. Za dużo aktorów na scenie, za dużo zdań wielokrotnie złożonych, za dużo słów trudnych, za dużo powtórzeń, za dużo sensów możliwych, a nie do końca wyartykułowanych.

To mogła być historia kameralna, rozpisana na trzy głosy: Izus, Szatan i Narrator. Szelachowski postawił na narratora zbiorowego. Wprowadzenie właściwej akcji, naświetlenie kontekstu historycznego i psychologicznego rozpisał na chór aktorski, na wszystkich mieszkańców jurodomu. Technicznie jest to uzasadnione: stale obecni na scenie aktorzy przemeblowują dekoracje i uczestniczą w kolejnych scenkach z wędrówek Izusa po ulicach Moskwy. Jednak zabieg ten wypada kompletnie sztucznie. Prolog widowiska wlecze sie w czasie. Przechodzenie monologu z ust do ust teoretycznie ma głębszy sens: zbiorowa, chóralna rekonstrukcja historii Izusa, dokonana przez natchnionych śpiewaków, to rodzaj modlitwy tych, którzy widzieli i uwierzyli. To powtórzenie procesu, który przed wiekami doprowadził do powstania Nowego Testamentu. Jednak w praktyce zabieg okazuje się po prostu nudny. Czas płynie, a wątły sens wypowiadanego na głosy tekstu umyka...

Po męczącym wstępie, rozpoczyna się zmaganie Orama (Ryszard Doliński) z tekstem. Walka jest nierówna... Jakoś trudno uwierzyć, że tak kanciasty, ciężki, dopraszający się szybkiej adiustacji monolog ktokolwiek byłby w stanie ożywić, uczynić zajmującym.

Trochę powietrza wpuszczają do "Spalonej powieści" scenki z "wyjść na miasto". Najlepiej chyba wypada Muśka Iwony Szczęsnej. Rola młodocianej prostytutki pozwala na chwilę wytchnienia od udręczającego patosu.

Inna przestrzeń

Największym odkryciem inscenizatorów "Spalonej powieści" jest nowa przestrzeń. Widzowie siedzą wokół sceny, na wysokości około trzech metrów. Przyglądają się z góry akcji scenicznej. To perspektywa "boska", uprzywilejowana. Pozwala widzieć więcej, dokładniej. Takie ustawienie zbliża aktorów i widzów, stwarza też szansę dla ciekawych rozwiązań plastycznych. Choć to osiągnięcie "przy okazji" i na marginesie "Spalonej powieści", to jego wartość jest nie do przecenienia. Pod warunkiem, że w BTL-u nie zabraknie pomysłów, jak tę nową organizację przestrzeni wykorzystać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji