Artykuły

Prawo do bajek w teatrze

Odkąd w Polsce zadomowił się teatr mocno zaangażowany, robienie teatru "ciepłego i pocieszycielskiego" przestało być wykrętem eskapistów - staje się normalnym dopełnieniem życia kulturalnego i zyskuje na jakości wykonania.

Nikogo nie dziwi, że w kinie obok dramatycznego "Placu Zbawiciela" pojawia się poczciwe "Jasminum", że na tych samych ekranach wyświetla się wstrząsający "Lot 93" i ciepłą "Amelię". Kino krytyczne współistnieje z kinem drobnych przyjemności, kino traumy nie odbiera wagi kinu pocieszenia. Bać się - wolno. Oburzać się - wolno. Chichotać, wzdychać - wolno. W kinie. A w teatrze niekoniecznie.

Przez ostatnie kilka lat spektakle jasne, ciepłe, z pozytywnym, optymistycznym przesłaniem rzadko się udawały, a nawet jak już wyszły, traktowane były trochę jak gafa bliskiej osoby. Ładne bajki nie miały szans z teatrem targającym sumienia. Nic zresztą dziwnego, skoro ten ostatni powstawał z potrzeby, a ten pierwszy z braku lepszego pomysłu. Dziwnym trafem przez długi czas najlepiej wypadały przedstawienia kontrowersyjne, prowokujące, przekraczające tabu. Teatralne "krainy łagodności" tchnęły sztampą (poza paroma wyjątkami u Piotra Cieplaka czy Agnieszki Glińskiej). Nawet spektakle dla dzieci, aby być zauważone, musiały wykazać się jakimś drugim dnem: oswajać ze śmiercią, chorobą, ostrzegać przed pedofilami.

Dziś wraz z ociepleniem klimatu następuje też ocieplenie w polskim teatrze. Ogarnia ono i młodszych, i starszych. "Na szczytach panuje cisza" (Teatr Dramatyczny w Warszawie) Krystiana Lupy, mimo zawartego w nim krytycyzmu i szyderstwa z pustych autorytetów, miało w sobie sporo wyrozumiałości dla ludzkich słabostek. W niższych kategoriach wiekowych temperatury jeszcze wyższe. Cieplak przerabia Becketta ("Szczęśliwe dni" w Teatrze Polonia, w Warszawie) na "Czułe słówka", Jacek Papis wydobywa z Doroty Masłowskiej romantyczność ("Opera praska" wg "Pawia królowej", stołeczny Teatr Wytwórnia), Tadeusz Słobodzianek bawi się krzepiącym "Kowalem Malambo" (Laboratorium Dramatu).

Ku pokrzepieniu serc zadziałał też Michał Siegoczyński znany dotąd jako specjalista od monodramów. Po przejmującej sztuce Remigiusza Grzeli "Uwaga! Złe psy" (spowiedź Anity Szatkowskiej, szalonej żony Jerzego Szaniawskiego) sięgnął po scenariusz Axela Hellsteniusa "Elling" (zekranizowany w 2001 r. przez Pettera Naessa). Czterdziestoletni Elling (Jarosław Boberek), były pensjonariusz zakładu psychiatrycznego, "instaluje się na nowo w życiu" wraz ze szpitalnym kolegą Kjellem (Tomasz Karolak). W przydzielonym przez państwo mieszkaniu nadzoruje ich pracownik socjalny Frank (Tomasz Kot). Nadzorowanie nie polega jednak na tym, by chronić świat przed nimi albo ich przed światem: przed agresją sąsiadów, przed wyzwiskami na ulicy, przed napaściami ze strony "normalnych" wyrostków. To nie Polska, to Oslo. Tam nie izoluje się ani nie atakuje "innych", ale obejmuje programem integracyjnym. Dlatego Frank usiłuje wyciągnąć swoich wyrośniętych podopiecznych do knajpy, uczy ich obsługi telefonu, odpowiedzialności za rachunki.

Elling mieszkał przez większość życia z matką, stąd jego strach przed każdym samodzielnym działaniem, nawet podniesieniem słuchawki. Jego poglądy polityczne skierowane są wyraźnie na lewo, ale fobie - w każda stronę, w każdy kąt. Ten mały ideolog stanowi komiczną parę z poczciwym Kjellem, dzieckiem-olbrzymem, a zarazem dziewiczym erotomanem. Ich rozmowy są śmiertelnie poważne, niezależnie, czy dotyczą rozłożenia kocyka czy planów małżeńskich Kjella i ciężarnej Reidun (Monika Pikuła). W tych dialogach nie ma śladu natrząsania się, jest za to nieźle podpatrzony sposób mówienia upośledzonych - o innej intonacji, z dziwacznie rozłożonymi pauzami. Nie jest to jednak spektakl o niepełnosprawności, ale o odnalezionym szczęściu, o przezwyciężaniu lęków. O miłości. Przyjaźni. Pragnieniu życia. Jak w filmowej "Amelii" czy bestsellerze Philippa Delerma "Pierwszy łyk piwa" tu także pojawia się pochwała radości z rzeczy małych. Drobne rozkosze, które tak wielu ludzi odczuwa, a do których tak niewielu potrafi się przyznać. Stąd światełka dyskotekowej kuli wirujące w ciemności. Baloniki wyskakujące zza oparcia kanapy. Widok fal. Biały obrus. Radosne fałszowanie do melodii "You're beautiful".

Spektakl rozpędza się i nabiera lekkości. Pomysłowa scenografia pozwala zamienić scenę to w samochód, to w kawiarnię, gdzie Kjell i Reidun zatańczą po raz pierwszy, to w scenę klubu, gdzie Elling zadebiutuje jako poeta. Ckliwe to wszystko potwornie, ale trafia w jakiś miękki punkt, który tworzy się w człowieku, gdy wysłucha on pierwszej bajki.

Nie oznacza to pewnie, że koniec z brutalistami. Ale skoro mamy już festiwale teatru politycznego, mamy "Dziady-Ekshumację", "Anioły w Ameryce", skoro rozliczamy legendę "Solidarności", wojnę, polski stosunek do mniejszości, skoro mamy poważny, zaangażowany teatr - możemy z czystym sumieniem posłuchać bajek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji