Nieprzystosowani czasem znaczy - dużo lepsi
Po kilku chudych latach w teatrze Jarosław Boberek zdobywa sympatię widzów już nie jako Kaczor Donald ani pan posterunkowy z familijnego serialu, ale jako wzruszający Elling.
Najnowszy spektakl Michała Siegoczyńskiego "Elling" potwierdza jego talent do pracy z aktorem. Młody reżyser, który przechodzi rzetelną, naturalną drogę rozwoju w teatrze (od kameralnych spektakli do nieco większych, od pierwszych prób na prowincji do skromnych premier w Warszawie) nie zaprzepaścił szansy, przed jaką stanął Jarosław Boberek mogąc zagrać Ellinga.
Boberek to aktor, który szerokiej widowni znany jest przede wszystkim z roli nieco neurotycznego posterunkowego granej w sympatycznej telenoweli "Rodzina zastępcza". Ma też wyłączność na dubbingowanie Kaczora Donalda w Polsce, a jego głos usłyszeć można w wielu innych animowanych produkcjach i grach komputerowych. To wszystko jednak nie wyczerpywało jego ambicji. I słusznie, bo pod okiem wymagającego, skrupulatnego reżysera stworzył ujmującą postać niezdolnego do samodzielnego życia mężczyzny.
On i jego erotycznie nadpobudliwy kumpel Kjell (Tomasz Karolak) po latach spędzonych w psychiatryku do powszechnie przyjętych reguł funkcjonowania w społeczeństwie przystosowani nie są, ale w chwili próby okazują się dojrzalsi niż wielu innych uznawanych za normalnych i przystosowanych. Bo przyjaźń to dla nich nie tyle towarzyska zażyłość, co wspólne życie z dnia na dzień (w wynajętym przez opiekę społeczną mieszkaniu), jak w rodzinie.
Pojawienie się w ich domu dziewczyny w ciąży (Monika Pikuła) to wzięcie na siebie ojcostwa, bez dociekania, kto Kjella (zakochanego w Reidun) wyręczył.
Jarosław Boberek i Tomasz Karolak tworzą w "Ellingu" świetny duet. Z wyczuciem utrzymują równowagę między dowcipem a tą nutą ciepła, która powoduje, że spektakl jest nie tylko okazją do śmiechu, ale i do rzadko przeżywanego w dzisiejszym teatrze wzruszenia Znakomicie wypadają też w tercecie - gdy na scenie pojawia się Tomasz Kot w roli ich opiekuna Franka, budzącej lekki żal, że łatwiej Kota zobaczyć w "Kryminalnych", niż w teatrze.
Zgranie trójki aktorów mających ze sceną dużo bardziej sporadyczny kontakt, niż z serialowym planem, to zasługa Siegoczyńskiego, znanego z maniakalnej pieczołowitości w pracy nad spektaklem. Jest niemal pewne, że widzowie, którzy obejrzą "Ellinga", za pół roku zobaczą jeszcze bardziej precyzyjne, na wiele sposobów przemyślane przedstawienie. Tak było choćby z "Taśmą" Stephena Belbera zrealizowaną przez Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Konsekwentnym.
A są elementy w jego najnowszym spektaklu, nad którymi warto jeszcze pracować. Ci widzowie, którzy nie widzieli filmu "Elling", z trudem domyślą się bowiem, że powodem, dla którego tytułowy bohater tak późno, w wieku 40 lat, stawia pierwsze samodzielne kroki, jest jego lęk przed otwartą przestrzenią. Nieco też za mało uwagi poświęcił reżyser pierwszym, najtrudniejszym próbom dostosowywania się Ellinga i Kjella do samodzielnego życia. Jedna próba odebrania telefonu nie wystarcza, by zrozumieć groteskowość, i powagę zarazem, ich sytuacji.
Nie zmienia to faktu, że "Elling" Teatru Nowego Praga jest jaśniejszym punktem na zbiorczym afiszu warszawskich scen. A o jego rozwój można być spokojnym.
Na zdjęciu: scena z próby "Ellinga" w Teatrze Nowym Praga.