Artykuły

Nie do pary

"Lincz" w reż. Agnieszki Olsten na Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu. Pisze Natalia Kopeć w portalu g-punk.pl

Jeśli przyjmiemy, że nowy teatr powinien być efemeryczny, a płciowość postaci niejednoznaczna to spektakl Agnieszki Olsten można uznać za krok w dobrą stronę. Choć czasami niezrozumiały dla przeciętnego widza.

W podzielonym umownymi ścianami mieszkaniu-klatce Olsten umieściła emocjonalnie skrzywionych bohaterów. Bazując na trzech jednoaktówkach Yukio Mishimy "Pani Aoi", "Wachlarz", Szafa" stworzyła świat symboliczny, w każdej chwili gotowy obrócić się w proch. Mamy tu męża , którego żonę pogrążoną w śpiączce odwiedza duch jego byłej kochanki, dziewczynę codziennie czekającą na dworcu na ukochanego mężczyznę oraz androgyniczną postać zamkniętą w szafie przypominającej w swej lekkości tradycyjne japońskie mieszkanie.

Każda z tych historii niepokoi swoim klimatem, grubą warstwą niedopowiedzeń. W każdej z nich, prezentowanych w dość lakoniczny sposób, to nie fabuła jest najważniejsza. Widz nie przywiązuje się do niej. Bo czy opowieść o czekaniu jest fabułą?

W tym miejscu reżyserka dotknęła ważnego problemu: na ile tekst napisany przez autora japońskiego, wyciszony i symboliczny, niemalże pozbawiony akcji, może być zrozumiały dla człowieka z Europy Środkowo-Wschodniej. Okazuje się, że transpozycja tamtej wrażliwości scenicznej jest zadaniem dość trudnym.

Wiele rozwiązań inscenizacyjnych "Linczu" nawiązuje do elementów feudalnej kultury japońskiej (wachlarz czy scena malowania na jedwabiu, tutaj zastąpiona przez markera i podłogę) lub jej popkulturowej wersji - mangi. Bartosz Porczyk z długimi włosami w białych obcisłych spodniach przypomina bohatera japońskich kreskówek Z kolei Ewa Skibińska, w czarnej peruce i lateksowych rękawiczkach wygląda jak postać z azjatyckiego horroru "Ring". Mimo tych odniesień, niektóre symbole są zbyt złożone. Sytuację dodatkowo komplikuje żonglerka seksualnością postaci. Przed chwilą zdradzana kobieta okazuje się muskularnym mężczyzną, który niczego nie pragnie tak jak miłości... drugiego mężczyzny. Ratunkiem okazuje się melanż dwóch konwencji kulturowych - tradycyjnej i popularnej, który wychodzi inscenizacji na dobre, "wzmacnia" jej wyrazistość.

Aktorzy poddali się konwencji jednoaktówek Mishimy. Grali oszczędnie. Wielkie brawa dla Ewy Skibińskiej, która stworzyła ciekawą kreację kobiety odrzuconej, ale nie histerycznej, kobiety - demona, która wie co to cierpienie. Jej gra aktorska okraszona ascetyczną scenografią (świetny efekt odbijających się cieni drzew) i niepokojącą muzyką braci Olesiów robiła duże wrażenie. Także inspirowany tańcem butoh występ Tomasza Wygody wprawił widzów w osłupienie. I może lepiej, gdyby Wygoda pozostał tylko przy choreografii.

Romantyzm "przeniesiony" w świat wyciszonej kultury japońskiej, a z drugiej strony przefiltrowany przez mangową rzeczywistość, w której płciowość jest znakiem zapytania. Spektakl ascetyczny, oszczędny w słowach i gestach - w taki sposób można podsumować przedstawienie Agnieszki Olsten. Jeśli żyjemy w epoce teatru postdramatycznego, to jest to ciekawa droga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji