Artykuły

Najważniejsze, by zapewnić aktorowi bezpieczeństwo

- Nikt nie chciał zaryzykować i powierzyć młodemu twórcy większego przedsięwzięcia teatralnego, dlatego życie pchnęło mnie w kierunku monodramu. Praca nad tą formą była dla mnie bardzo ważną lekcją - mówi reżyser MICHAŁ SIEGOCZYŃSKI.

W ostatnim czasie dość często w teatrze pojawiają się spektakle, które wcześniej znane były publiczności jako filmy (wystarczy wspomnieć "Lot nad kukułczym gniazdem" Mai Kleczewskiej czy "Uroczystość" Grzegorza Jarzyny). Czy dostrzega Pan taki trend w polskim teatrze?

- Tak, jest to coś zupełnie normalnego. Jedne gatunki sztuki zostają przetworzone w inne, co jeszcze bardziej widoczne jest poza teatrem - na przykład w muzyce. Przeboje grupy Nirvana zostają przerobione na standardy jazzowe, a utwory muzyki klasycznej pojawiają się jako przeboje rockowe czy popowe.

Czy nie bał się Pan sięgać po "Ellinga", dobrze znanego polskiej publiczności laureata Warszawskiego Festiwalu Filmowego?

- Nie rozpatruję tej realizacji w takich kategoriach. Film powstał także na podstawie sztuki Axela Hellsteniusa, jednak my chcemy stworzyć odrębne dzieło.

Do pracy nad "Ellingiem" zaprosił Pan dobrze znanych, ale dość młodych aktorów. Czego oczekuje Pan od aktora?

- W pracy z aktorami najważniejsza jest pokora i świadomość celu, do którego się zmierza. Staram się traktować każde spotkanie z aktorem bardzo indywidualnie i dopasowywać się do tego, co dzieje się na sali prób. Pamiętam o tym, że każdemu aktorowi trzeba poświęcić czas i przede wszystkim dać bezpieczeństwo, by mógł odsłaniać siebie. Jest to bardzo trudne, ale na tym polega specyfika zawodu aktora.

Znany jest Pan ze swojej niezwykłej rzetelności i wytrwałości podczas prowadzenia prób. Czy uważa Pan, że reżyser powinien być perfekcjonistą?

- Wydaje mi się, że powinna to być jedna z cech reżysera, choć uważam, że trzeba także umieć czasem z czegoś zrezygnować. Oczywiście jest to sprawa bardzo indywidualna. Są różni reżyserzy - Fellini nie pisał scenariusza i improwizował na planie, ale na przykład Kantor czy Grotowski byli niesamowicie precyzyjni.

Wszystko zależy od twórcy, który wybiera sobie taki rodzaj pracy, jaki mu najbardziej odpowiada. Myślę, że tym przede wszystkim powinien kierować się artysta.

Jest Pan specjalistą od monodramu. Co jest dla Pana najbardziej interesującego w tej formie teatralnej?

- Nikt nie chciał zaryzykować i powierzyć młodemu twórcy większego przedsięwzięcia teatralnego, dlatego życie pchnęło mnie w kierunku monodramu. Praca nad tą formą była dla mnie bardzo ważną lekcją. Dała mi możliwość doświadczenia wyjątkowego, intymnego spotkania z drugim człowiekiem, za którym to spotkaniem na pewno kiedyś zatęsknię. Nigdy nie starałem się oddzielać monodramu od spektaklu, w którym bierze udział więcej aktorów. Zależało mi na spotkaniu z widownią, którą chciałem uczynić partnerem aktora. Praca nad monodramem dała mi chęć jednostkowego traktowania aktora w większych obsadowo sztukach.

Zdobył Pan wiele nagród właśnie za monodramy, m.in. na Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego za monodram "Uwaga Złe psy!". Czy przywiązuje Pan wagę do wyróżnień?

- Wyróżnienia są ważne zarówno dla reżysera, jak i dla aktorów. Otrzymanie nagrody za ciężką pracę jest oczywiście bardzo miłe, jednak przygotowując spektakl na sali prób, nie powinno się o tym myśleć. Nagrody nie są celem ani sensem tej pracy. Myślę, że każdy wieczór teatralny jest dużym wydarzeniem i to jest bardzo ważne. Nagroda może być zarówno przyjemnością i mobilizacją, jak i wielkim obciążeniem. Ten trudny temat chciałbym poruszyć w spektaklu, który mam w planach. Na bazie tekstów Marka Hłaski chciałbym opowiedzieć o artyście, który musi dźwigać swoją legendę. Zastanawiam się także nad spektaklem, w którym chciałbym dotknąć jakiejś ikony artysty, na przykład Elvisa Presleya, dla którego sława była przyczyną jego upadku.

Czy młodemu reżyserowi ciężko zaistnieć w polskim teatrze?

- Wydaje mi się, że dzisiaj rzeczywistość jest przyjazna młodym ludziom, poszukuje się świeżej, młodej wypowiedzi w teatrze. Uważam jednak, że podział na młodych i starych jest może ważny, ale nie najistotniejszy. Droga artysty jest materią, w której bardzo trudno o jakieś schematy czy receptury. Są reżyserzy, którzy debiutują po sześćdziesiątce i z tego względu można powiedzieć, że są młodzi. Krystiana Lupę postrzega się jako młodego twórcę, bo jego myślenie o teatrze jest bardzo świeże. Poza tym teatr jest otwarty na młodą widownię, na ludzi, którzy przychodzą do niego, i to jest na pewno bardzo ważne.

Dla jakiej publiczności chciałby Pan tworzyć spektakle?

- Najprościej mówiąc - dla każdej. Nie chciałbym stawiać murów, które miałyby oddzielać widza od moich spektakli. Myślę, że to raczej widz powinien świadomie wybierać rodzaj sztuki, z jaką chce się spotykać, a ja jako twórca cieszyłbym się, gdyby jak najwięcej ludzi mogło spotykać się z moją pracą i pracą aktorów, z którymi współpracuję.

Jakie teksty chciałby Pan zrealizować w teatrze?

- Jest kilka takich tekstów, jestem już umówiony na realizację kilku z nich, ale największym marzeniem i jednocześnie swego rodzaju powrotem do przeszłości jest "Śniadanie u Tiffany'ego" Trumana Capote'a. Adaptację tej prozy napisałem kilka lat temu. Bardzo zależy mi na zrealizowaniu tego spektaklu, mam już aktorkę, której chciałbym powierzyć rolę Holly Golightly. Na razie jednak szukam miejsca i warunków, w których mógłbym zrealizować tę adaptację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji