Artykuły

Mroczna opowieść

"Pan Poduszka" w reż. Zbigniewa Najmoły w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Anna Tabaka w Życiu Kalisza.

Najchętniej człowiek by wyszedł i udawał, że nic się nie stało. Gadać też się nie chce. Twórcom najnowszej premiery kaliskiego teatru udało się stworzyć widmowy spektakl o zawiłościach psychiki ludzkiej.

Zapowiedzi reżysera przedstawienia Zbigniewa Najmoły podpowiadały podobne obrazy: świetnie ograne światłem, wyłaniające się z mroku, skąpane w jakimś na w pół księżycowym, na w pół anormalnym blasku. Tak oto "Pana Poduszkę" Martina McDonagh'a wprowadzono do pofabrycznej hali. Zaimprowizowana w umarłej przestrzeni scena jest mała, klaustrofobiczna z rozerwaną ścianą w głębi. Już sama scenografia - ta naturalna i ta "dodana" - odbiera widzowi spokój. Rzeczywistość to jedynie naskórek, który dobrotliwie oddziela od kolejnych, głębszych warstw życia - kołacze w głowie. Realny - nierealny - na tej opozycji zbudowano cały spektakl. Idzie za nią muzyka, czy raczej inkrustacja muzyczna Olgierda Futomy, idzie myśl reżysera, który tak prowadzi aktorów, aby zatrzeć granice pomiędzy światami.

Na scenie cztery postaci - dwaj policjanci i dwaj oskarżeni, snują historie. Każda dotyka nieszczęśliwego lub brutalnie przerwanego dzieciństwa, każda jest na swój sposób makabryczna i zła. Prawo do opowieści najważniejszej, tej, która zostanie zachowana, rości sobie pisarz, Katurian Katurian, jak kiedyś chłopca nazwali rodzice. Przesłuchiwany twórca broni siebie i ułomnego brata, ale przede wszystkim staje w obronie swojego dzieła - opowiadań chętnie słuchanych przez chorego. Jest wśród nich to o zielonej śwince, wyśmiewanej z powodu swojej wyjątkowości i to o Panu Poduszce, który w dziwny sposób chroni dzieci przed życiem. Na policji Katurian ma poznać prawdę, że myśl jest twórcza. Inspirując się jego opowiadaniami, ktoś w okolicy morduje kilkulatków.

Z dramatem McDonagh'a można zrobić wszystko. Można zrobić jatkę na scenie i bawić się w detektywów, można zrobić spektakl o mękach tworzenia i patologiach społecznych, można też za "Pana Poduszkę" w ogóle się nie brać, zamykając dyskusję stwierdzeniem, że to w ogóle i nikomu niepotrzebne. A Najmoła poszedł w dramat psychologiczny. Wziął z aktorów dużo, bardzo dużo i postawił przed nimi arcytrudne zadania. Bo z jednej strony potrzebował postaci z krwi i kości, takich mocnych typów z kina akcji, a z drugiej - bohaterów pękniętych wewnętrznie, słabych, okaleczonych w dzieciństwie, zakompleksionych. Niewątpliwie atutem spektaklu są kreacje, występujących gościnnie, Zbigniewa Walerysia (Zły Policjant) i Wojciecha Czarnego (Brat). Przez długą część przedstawienia Waleryś skupia na sobie uwagę widzów, potem pałeczkę przejmuje Czarny, aby w końcu wybrzmiała rola Marka Sitarskiego - Katuriana. Najmocniejsza scena należy jednak do Walerysia. Jego monolog - opowiedziana sobie i publiczności przypowieść o małym chińskim chłopcu na długich kolejowych torach - hipnotyzuje. Aktorstwo jest sztuką.

Na koniec podziękowania za wieczór. Wszystko rozmywa się w mroku, w ostatniej widmowej scenie, w dziwnej realności przedstawionego świata, w nierealności pofabrycznego wnętrza. Klaskać, nie klaskać? Trzeba klaskać. I wyjść. Tylko o zobaczonych obrazach nie da się szybko zapomnieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji