Artykuły

Pornografia ludzkiego wnętrza

"Spalenie matki" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Dzienniku Bałtyckim.

Homoerotyczne pocałunki i uściski, męska nagość, transowa muzyka, soczyste sceny i słowa - "Spalona matka" Pawła Sali w teatrze Wybrzeże ma w sobie to wszystko, co mieć powinna prawdziwie współczesna polska sztuka.

Bogu dzięki, ma też jednak coś jeszcze. Dopóki reżyser Michał Kotański ekscytuje się bezpruderyjną otoczką tekstu Sali, dopóty efekty są umiarkowane. Ta męska nagość na przykład: pod prysznicem, że już nie można było banalniej. Za to tam, gdzie przechodzi nad nią do porządku, dotyka spraw podstawowych.

Długa ściana szpitalnego korytarza, z wymalowaną olejną farbą lamperią w jakimś sinozielonym kolorze. W tej scenografii każdy z nas zdążył już przeżyć czyjąś chorobę, może zdążył przeżyć czyjąś śmierć. W scenografii Pawła Walickiego taka lamperia ciągnie się niemal przez całą długość sceny. Obite cynkowaną blachą drzwi to już prawie prosektoryjny klimat. Tu wszyscy wydają się chorzy, nie tylko umierająca na raka matka głównego bohatera, ale też jej syn Karol, jego kochanek Piotr, zimna businesswoman Laura, pierdołowaty ojciec Karola, wszyscy.

Chorzy na co? Na obcość, to po pierwsze. Wystarczy zobaczyć, jak ze sobą często rozmawiają: nie do siebie, tylko obok siebie, umiejscowieni jak osobne punkty na nieskończonej linii. Wystarczy zobaczyć, jaką rodzinę tworzą Karol, matka i ojciec. Gdy spotykają się na scenie po raz pierwszy, matka w szpitalnym łóżku tkwi po jednej stronie sceny, ojciec przy drzwiach po drugiej, Karol pośrodku. Obco, zimno, daleko. Nieznośnie.

Najgorsze jednak ukrywa się nie pomiędzy ludźmi, tylko w nich samych. Gdy w jednej z pierwszych scen Piotr, tancerz w porno klubie, odpoczywa po pracy w łóżku, reżyser nakłada na niego kwadrat światła, jakby ekran, a z głośników słyszymy to, co pojawia się potem w wielu różnych momentach spektaklu: czasem to tylko monotonny chrobot gramofonowej igły, obracającej się we wciąż tym samym rowku, czasem przykry zgrzyt trących o siebie kamiennych kręgów, niekiedy, z wielkiego oddalenia, szum pubu czy restauracji. Odgłosy życia dusz tych ludzi. Ich budząca współczucie pustka.

Michał Kotański wydobył z tekstu Sali, najmodniejszego dramaturga tak zwanego pokolenia porno, to, co wydaje mi się o wiele istotniejsze, niż obyczajowe fiku-miku. Szkoda zresztą, że reżyser się w nie czasem bawi, i to na publicystycznym poziomie, przekonując nas o trudnym losie pederastów "w tym kraju" albo tworząc z Ojca (Florian Staniewski) karykaturę strasznego mieszczanina. Sęk w tym bowiem, że pornograficzne, czyli wyprane z wyższych uczuć, stają się tu ludzkie wnętrza, a nie same tylko obyczaje.

"Stają się", bo to jednak pewien proces. Laura Marzeny Nieczui-Urbańskiej jest jego finałem. Gdybyśmy nawet puścili na cały regulator to, co dzieje się w jej głowie, pewnie i tak nie słyszelibyśmy niczego. Żadnych już uczuć, tylko interesy. Karol Piotra Jankowskiego, główny bohater, to o wiele bardziej złożona postać. Zdeprawowany? Jeszcze jak. Nie było do tej pory w trójmiejskim teatrze tak śmiałego erotycznego show, jakie daje w "Spalonej matce" Jankowski. Ale gdy odwiedza w szpitalu swą umierającą matkę, staje się tym, kim pewnie pod wszystkimi maskami i zgrywami jest naprawdę: bezradnym, bezbronnym chłopakiem, którego przerasta i sama trudność życia, i rzecz w życiu najtrudniejsza: odchodzenie, umieranie kochanej osoby.

Piotrowi Jankowskiemu trafiła się rola wymarzona. W jego grze jest zawsze jakiś cudzysłów, dystans, nonszalancja. Gdzie indziej mogło to przeszkadzać, do postaci Karola pasuje idealnie. Przez to tym prawdziwiej wypada ostatnia scena, gdy spod wszystkich masek pokazuje się inny człowiek. Karol, ubrany w zwykły szary dres, już bez tych prowokacyjnie opuszczonych spodni biodrówek, z balejażem schowanym pod czapką, otwiera urnę z prochami matki i ciska nimi w publiczność. Skończyła się zgrywa, pojawia się autentyczna rozpacz, której jednak nie umie się wyrazić inaczej, niż bluźniąc.

Mocna scena. Pokoleniowa.

Mocne przedstawienie.

PS: "Spaloną matką" dyrektor teatru Adam Orzechowski obśmiał tych, którzy przypisywali mu zamiary robienia służalczego lekturowego teatru dla kołtunów i marszałków. I zamknął okres porównywania jego teatru ze sceną Macieja Nowaka, pokazując, że nie jest ani za, ani przeciw. Po prostu robi swoje.

Zdjęcie z próby przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji