Jestem swój chłop
- Wszystko mieści się w granicach obowiązujących norm moralnych. Występujemy na golasa, acz nie prezentując zbędnych szczegółów - mówi HENRYK GOŁĘBIEWSKI, grający w spektaklu "Goło i wesoło".
W niedzielę krakowska publiczność będzie miała okazję zobaczyć Pana, w gronie równie znakomitych kolegów, w spektaklu "Goło i wesoło", przygotowanym przez warszawską Agencję Gudejko. To opowieść o grupie bezrobotnych, którzy ratując się przed nędzą zakładają grupę striptiserów. Czy spektakl jest tak frywolny, jak można się spodziewać z tego streszczenia?
- Wszystko mieści się w granicach obowiązujących norm moralnych. Występujemy na golasa, acz nie prezentując zbędnych szczegółów. W końcu to przedstawienie opowiada o bezrobociu, biedzie i poszukiwaniu niekonwencjonalnych wyjść z trudnej sytuacji. Powiem więcej, nawet sami bohaterowie, decydując się na zostanie striptiserami, nie są swym pomysłem zachwyceni, ale - nie mają innego wyjścia.
Niewątpliwie musieliście Panowie rozebrać się także do zdjęcia zamieszczonego na plakacie do tego przedstawienia. A może zastąpił Was ktoś inny?
- Nie, nie mieliśmy żadnych kaskaderów. To my.
Czy to pierwsza Pańska rozbierana rola?
- Nie. Edi, bohater filmu Piotra Trzaskalskiego, brał prysznic. Kontekst był więc nieco inny, ale nagość taka sama.
Czy rozebranie się na planie bądź scenie jest dla aktora dużym przeżyciem?
- Ja bardzo to przeżyłem. Takie sceny nie należą do przyjemności. Ale czasem trzeba. Cóż, aktor jest tylko - albo aż - do grania.
Ale spektakl "Goło i wesoło" jest chyba dla Was także dobrą zabawą?
- Oczywiście, to przecież komedia. Mimo wspomnianych trudnych scen czujemy się na scenie znakomicie. Z pewnością bierze to się stąd, że znamy się wszyscy bardzo dobrze, a to pomagało przełamać początkowe zawstydzenie.
A jak podczas, spektakli reaguje publiczność?
- Znakomicie, wszyscy po prostu się bawią. Co ważne, nie tylko panie, a to właśnie one z reguły dominują na sali.
Czasem oczywiście padają żarty, ale - co ważne - sympatyczne. Spektakl ma swoją stronę internetową, na której można przeczytać komentarze widzów, utrzymane właśnie w takim tonie.
A czy nie zdarzyło się, że znajomi namawiali Pana na wykonanie striptisu, już nie na scenie?...
- Na szczęście nie. Musiałbym odmówić.
Zagrał Pan już w dziesiątkach filmów, ale ta rola jest pierwszym Pańskim występem w teatrze...
- Tak, to mój debiut sceniczny. To zupełnie inny rodzaj pracy, trzeba nauczyć się całej roli, w filmie gra się poszczególne sceny. Podczas premiery moja pierwsza myśl po wyjściu na scenę była: Co ja tutaj robię? Gdy po zagraniu pierwszej sceny zszedłem za kulisy, trzęsły mi się nogi.
Gdzie jeszcze można obecnie Pana oglądać? Wiem, że pojawia się Pan w serialu telewizyjnym "Plebania".
- Zagrałem niewielką rólkę w "Rysiu" Stanisława Tyma, zagrałem drobny epizod w "Hani" Janusza Kamińskiego. Na razie nie mam większych propozycji w rodzaju Ediego.
Czy widzowie pamiętają jeszcze Pańskie role z pierwszej fali Pańskiej popularności, gdy grał Pan w filmach młodzieżowych, takich jak "Podróż za jeden uśmiech".
- Tak, ludzie mnie pamiętają. Przecież te filmy są często powtarzane. Wie Pan, ja miałem to szczęście, że grywałem bardzo sympatycznych bohaterów. I tak traktują mnie widzowie - z sympatią. W końcu nie jestem gwiazdą. Jestem swój chłop.