Artykuły

Wypijmy za kolegów i za... nasze ulice

"Mleczarnia" w reż. Jacka Rykały w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Gdy czyta się tekst "Mleczarni" Jacka Rykały, wydaje się on zgrabnie skomponowanym zestawem anegdot i wspomnień, któremu głębszy sens mogą nadać jednak tylko ci, którzy pamiętają sosnowiecki "plan miasta" sprzed kilkudziesięciu lat. Pogwarki, prowadzone (nie całkiem serio) przez dwóch trzeźwiejących w wiadomej izbie facetów, też budzą obawę, czy długi dialog dobrze zniesie próbę sceny.

A potem następuje konfrontacja z widzem i człowiekowi wraca wiara w teatr. Inscenizacja sztuki na Scenie w Malarni Teatru Śląskiego - choć ograniczona jednością miejsca i akcji - toczy się tak, jakby wspomnienia bohaterów nie wyświetlały się w ich wyobraźni lecz rozgrywały na oczach widzów. Obramowane filmowymi ujęciami starych dzielnic Sosnowca i ilustrowane muzyką w stylu fado, urzeczywistniają się poprzez słowo, śmiech, złość, wzruszenie, a nawet rozczulenie bohaterów. A oni - bohaterowie - znaleźli doskonałe medium w postaciach Wiesława Kańtocha (Andrzejek) i Wiesława Sławika (Mareczek).

Spektakl, także przez Jacka Rykałę wyreżyserowany, ma dobre tempo. Pulsujący rytm narracji, krzyżuje emocje i urazy dawnych przyjaciół, rozdzielonych na wiele lat miłością do tej samej kobiety. Miłością nieszczęśliwą dla obydwu, a może po prostu przez nich zmarnowaną... W interpretacji aktorów jest tyle autentyczności, że właściwie nie sposób rozkładać ich wysiłku na czynniki pierwsze. To nieważne, jakich środków użyli. Ważne, że są spontanicznie prawdziwi i sprawiają wrażenie, jakby opowiadali swoje, a nie napisane, historie. Z woli autora postacią barwniejszą jest Andrzejek, którego Wiesław Kańtoch buduje nie tylko charakterologicznie, ale wręcz fizjologicznie. W jego wcieleniu Andrzejek to tyleż kabotyn, co człowiek zwyczajnie przez swoją wieczną niedojrzałość pogruchotany. A skłonność do rechotliwego sprowadzania każdego problemu do seksu to zwyczajna poza, wymykającą się spod kontroli w chwilach delirycznej drgawki. Ma twarz dziecka i odruchy dziecka, zwątpieniem obdarowałby jednak kilku zgorzkniałych starców. Świetna rola! Bardziej powściągliwy w okazywaniu uczuć jest Mareczek, grany przez Wiesława Sławika. Lepiej ustawiony w życiu (wzięty architekt) okazuje się jednak człowiekiem skłonniejszym do refleksji niż żywiołowy Andrzejek, starzejący się bez majątku i ustabilizowanej prywatności. To Mareczek inicjuje seans wspomnień i to chyba on ma bardziej bolesną świadomość strat, poniesionych przez nich obydwu w chwilach bezrefleksyjnych decyzji w przeszłości. Jedynym azylem, jedyną ucieczką, na jaką mogą się dziś zdecydować jest więc wyprawa na podwórka wspólnego dzieciństwa. I buszują po nich, zapominając na kwadrans lub dwa, że podwórka już przebudowane, a ukochana mleczarnia przestała produkować lody.

Projekcja przeszłych zdarzeń prowadzi do oczywistej konkluzji, że tak naprawdę jesteśmy tylko tym, co zakodowało się w nas w młodości, bo tylko wtedy kocha się mocno i szczerze. Kobiety, przyjaciół, ale także znajome miejsca, domy i marzenia. Dlatego na szczerą pochwałę zasługuje pomysł scenograficzny Marcela Sławińskiego, który zaprojektował sceniczną izbę wytrzeźwień jak wnętrze jakiegoś wieloekranowego kina. Nawiązuje ona do realnego miejsca zdarzeń, ale nie rozprasza naszej uwagi żadnym dodatkowym elementem.

Wędrówka byłych (?) kumpli po mieście swojej młodości i ci opowieści, wiele razy budzą na widowni śmiech. Ciekawe, że śmieją się głównie ludzie młodzi. Widocznie ich mleczarnia wciąż stoi na swoim miejscu, a marzenia mogą się spełnić...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji