Artykuły

Dramaty z życia wzięte

- Życie, kariera, to jakiś układ gwiazd, przypadek - dzisiaj jest, jutro nie ma... Najważniejsze, żeby człowiek był zadowolony z siebie. Czeka mnie jeszcze wiele pracy nad sobą, ale mam takie momenty, gdy jestem z siebie dumny. Najbardziej jestem dumny z tego, że nie kłamię w tym, co piszę - mówi Wasilij Sigariew w rozmowie z Jerzm Szerszunowiczem.

Kurier Poranny: Sześć lat temu nikt o Tobie nie słyszał. Dzisiaj, w wieku trzydziestu lat, jesteś jednym z najpopularniejszych rosyjskich dramaturgów. Jak Ci się to udało?

Wasilij Sigariew: Studiowałem na trzecim roku pedagogiki. Pewnego dnia na tablicy ogłoszeń zobaczyłem informację o zapisach na studia literackie w innym mieście. Pojechałem. Przypadkiem trafiłem na zajęcia z dramaturgii. Jako pracę domową kazali napisać sztukę. To napisałem. Zaraz potem tę sztukę wystawili. Poszedłem na premierę. To była moja pierwsza w życiu wizyta w teatrze. Popatrzyłem... O mamo! To było okropne! Poczułem, że mam dosyć bycia dramaturgiem. Ale potem moje teksty zaczęli robić lepsi reżyserzy i jakoś to poszło.

Pisałeś wcześniej wiersze, jakieś opowiadania, może pamiętniki...

- Pisałem głównie prozę. Chciałem pisać wiersze, ale nie wyszło, były straszne. A prozy cała skrzynka się nazbierała. Mam ją do tej pory, leży. Niczego nie wydałem, nikomu tego nie pokazałem, bo było mi wstyd.

Zainteresowania literackie wyniosłeś z domu?

- Nie. Moja matka pracowała w kołchozie, w kurniku, zbierała jajka. Ojciec całe życie był elektrykiem w fabryce. Pierwsze książki, jakie pojawiły się w naszym domu, kupiłem ja sam. Miałem wtedy dziesięć lat.

Jaką pierwszą książkę kupiłeś?

- Przykro mi, to nie był ani Puszkin, ani Dostojewski (śmiech). Zafascynował mnie Stephen King. Oglądałem amerykańskie filmy, a potem zacząłem czytać książki. Wtedy po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, że ja też chciałbym tak pisać...

Na szczęście nie zostałeś rosyjskim Kingiem. Sześć lat temu napisałeś "Plastelinę" - rok później wystawiono ją w Moskwie i natychmiast stałeś się sławny. Ile dramatów napisałeś przez ten czas?

- Szesnaście albo siedemnaście...

Wychodzi dwa i pół dramatu rocznie. I to w dodatku dobrego, wystawianego, dyskutowanego.

- Nie lubię takiego matematycznego mierzenia. Były sztuki, które pisałem pięć dni i takie, nad którymi siedziałem dwa lata.

Ile pracowałeś nad "Plasteliną" - najsłynniejszym i podobno jednym z najlepszych Twoich dramatów?

- Chyba ze dwa tygodnie. "Plastelinę" miałem w głowie. To sztuka, którą nosiłem w sobie całe życie. Więc wystarczyło usiąść i spisać...

To historia zainspirowana jakimś autentycznym wydarzeniem?

- Tak. Historia z penisem z plasteliny jest autentyczna. Studiowałem wtedy pedagogikę. Któregoś razu przychodzi do mnie młodszy brat i mówi, że mają taką dziwną nauczycielkę, która stale zagląda do męskiej toalety. Wpadłem na pomysł, żeby ulepić wielkiego członka i pokazać nauczycielce. Brat tak zrobił, za co wyrzucili go ze szkoły.

Inne sztuki - to historie z życia wzięte czy od początku do końca wykreowane fabuły?

- Wzięte z życia i całkowicie wykreowane. Zawsze biorę jakąś prawdziwą historię i staram się opisać tak, żeby była interesująca, nie tylko dla tych, którzy byli jej bohaterami.

Jest gdzieś w Jekaterynburgu taka zajezdnia tramwajowa, jak w "Fantomie bólu"?

- Jest. Ja w niej nie pracowałem - byłem ochroniarzem w fabryce, w Niżnym Tagile. Tam była taka dziewczyna. Taka "zeschizowana" , jak Olga z "Fantomu...". Trochę inaczej nieszczęśliwa, ale też wykorzystana, sponiewierana.

Ty byłeś jak Dima - student zarabiający stróżowaniem na studia?

- Dokładnie. Pracowałem w różnych miejscach. Byłem ochroniarzem w fabryce i redaktorem literackim w jednym miesięczniku, gdzie czytałem takie (Sigariew rozstawia szeroko ręce nad stołem) tomiszcza, przynoszone przez różnych grafomanów. Byłem też kierowcą prostytutek.

...?

- Kiedy pracowałem w ochronie, przyszedł do mnie jeden człowiek, mój zmiennik, i mówi, że jest taka fajna fucha za dobre pieniądze, tylko trzeba mieć samochód. Miałem, więc zostałem kierowcą. Woziłem dziewczyny do klientów, a potem zabierałem do domu.

Degenerat Gleb z "Fantomu..." to kumpel z tamtej pracy?

- Nie, to mój starszy brat, jego wpisałem w tę postać.

Masz inne rodzeństwo?

- Jeszcze jednego, młodszego brata.

Czym się zajmuje?

- Siedzi w więzieniu. Drugi raz.

Jakie masz relacje z braćmi?

- Kocham ich, jak braci. Ale to nie są moi przyjaciele.

Młodszego też opisałeś w jakiejś sztuce?

- Tak, w "Rodzinie wampira". To historia o narkomanie, który terroryzuje całą rodzinę.

Jak bracia traktują Twoją twórczość?

- Wyśmiewali się z tego, co pisałem w dzieciństwie. Teraz zazdroszczą mi pieniędzy.

Przychodzą "pożyczać"?

- Nieustannie.

Pożyczasz?

- Nie. Mówię, że jak się chce pieniędzy, to trzeba pracować. Oczywiście, jak się coś dzieje, jakaś nagła sytuacja, to pomagam. Ale na przepicie nie daję.

Sam nigdy nie miałeś kłopotów z alkoholem, narkotykami, z prawem?

- Wielokrotnie. W więzieniu nie siedziałem, ale aresztowany byłem nieraz.

Za co?

- Za różne wybryki chuligańskie - głównie bójki. A w dzieciństwie wielokrotnie za kradzież. Pewnego razu ukradłem ze szkoły mikroskop. Chciałem go przerobić na działo laserowe i zniszczyć przystanek autobusowy pod moim oknem - to miało być jak w filmie science fiction. Nic z tego nie wyszło - przystanek do tej pory stoi jak stał. To dlatego, że z fizyki nie byłem tak dobry, jak z pisania sztuk teatralnych (śmiech). Innym razem ukradłem motorynkę, a jeszcze kiedy indziej... Było tego trochę. Teraz już nie kradnę, ale też mnie wsadzają - za bójki, rozróby...

Lubisz to?

- Jakoś mamy z Janą (żona - przyp. red.) szczęście do wpadania w takie sytuacje na ulicach.

Musisz stawać w obronie żony?

- To raczej ona staje w mojej obronie (śmiech).

A alkohol, narkotyki - nigdy nie miałeś z nimi problemu?

- Narkotyki to nie jest to, co lubię, to mnie nie kręci. A alkohol owszem - co w tym złego? Nie będę udawał, że nie - lubię wypić. Czasem nawet jakaś dwudniowa impreza się trafi, ale to chyba nie jest żaden problem...

Bracia zazdroszczą Ci pieniędzy. A rodzice - są z ciebie dumni?

- Ojciec niedawno umarł. Mam wrażenie, że niczego w życiu nie przeczytał. Rodzice nigdy nie interesowali się tym, co pisałem. Zauważali stronę materialną - to, że żyję z pisania. Nie mam do nich żalu. Jak człowiek całe życie jest biedny, to myśli tylko o pieniądzach. U nas w domu zawsze na wszystko brakowało. Pamiętam z dzieciństwa, że jak rodzice kupili cukierki, to chowali je przed nami i wydzielali po jednym, żeby na dłużej starczyło. Nigdy nigdzie nie wyjeżdżali - nie mieli za co. Matka pierwszy raz była za granicą dopiero po śmierci ojca. Zabrałem ją na wycieczkę do Egiptu. Była zadowolona, ale się też trochę wystraszyła - tyle nowego, tak daleko od domu...

Jesteś zadowolony ze swojego życia, z tego, co osiągnąłeś?

- Życie, kariera, to jakiś układ gwiazd, przypadek - dzisiaj jest, jutro nie ma... Najważniejsze, żeby człowiek był zadowolony z siebie. Czeka mnie jeszcze wiele pracy nad sobą, ale mam takie momenty, gdy jestem z siebie dumny. Najbardziej jestem dumny z tego, że nie kłamię w tym, co piszę.

Zawsze jeździsz na prapremiery swoich dramatów?

- Początkowo jeździłem prawie na wszystkie - teraz nie jeżdżę wcale. Było tego za dużo - w pewnym momencie co tydzień gdzieś wystawiano premierowo moją sztukę.

To dlaczego przyjechałeś do Białegostoku?

- Bo moja żona chciała koniecznie tu przyjechać. Jej rodzice pochodzą z Polski, a ona nigdy w Polsce nie była.

Twoje sztuki były już wystawiane w polskich teatrach. Nikt Cię do tej pory nie zapraszał?

- Nie pamiętam, żeby coś takiego się zdarzyło, ale... Dostaję tyle listów i różnych przesyłek... Nie wszystko otwieram, może coś przeoczyłem. A jak przeczytam, to - bywa - zapomnę...

Podobała Ci się białostocka inscenizacja "Fantomu bólu"?

- Bardzo podobało mi się to, co zrobił Piotr Dąbrowski. Dobrze, że jeszcze są aktorzy, którzy nie wychodzą na scenę tylko po to, by powtórzyć wyuczony na pamięć tekst. Bardzo spodobało mi się to, że premiera odbyła się poza teatrem. Oczywiście w teatrze można zbudować dekoracje, nawet położyć tory, ale to wszystko jest sztuczne, fałszywe.

Masz jakieś porównanie do innych inscenizacji, innych aktorów? Ile premier "Fantomu..." widziałeś?

- Jedną. To było w Moskwie. Bardzo mi się to widowisko podobało, szczególnie piosenki - oni ciągle śpiewali. Główna aktorka, która grała Olgę, miała najwyraźniej talent wokalny, więc postanowiono to wykorzystać. Po tej premierze straciłem ochotę na oglądanie następnych (śmiech).

Jaka była Twoja pierwsza myśl, gdy zobaczyłeś Białystok?

- Kiedy jechaliśmy samochodem na spektakl, to miałem wrażenie, że jestem w Jekaterynburgu. Może dlatego, że nigdy wcześniej nie byłem w Europie zimą, może to przez ten śnieg, który nagle wszystko pokrył... U nas też jeszcze kilka dni temu nie było śniegu. Za Uralem nigdy nie było takiej zimy. Przed rokiem temperatury spadały do minus trzydziestu, oczy łzawiły i zamarzały na wietrze. A teraz wiosna zamiast zimy. Jakiś koniec świata się chyba żbliża...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji