Artykuły

Jądro nonsensu

Spektakl grupy Kąsaj Fabułkę opowiada o inicjacji w dorosłość, odbywającej się, jak on sam, bez ładu i składu, za to z genialnym wyczuciem absurdu.

Krzepiąca nowina: stołeczny Teatr Ochoty od kilku sezonów przeżywa swój comeback. Owszem, zabrało to niemało czasu. W pewnym j momencie wydawało się wręcz, że scena przy Reja na dobre przestanie istnieć w świadomo­ści widzów. Nie tylko krytyków i środowiska, ale zdaje się, że także najcenniejszych „cywi­li”, czyli niegdysiejszych bywalców i sąsiadów instytucji. Nowe szefostwo sceny po nieudanej dyrekcji poprzednika i długotrwałym remon­cie budynku nie miało więc łatwego zadania z odbudowaniem marki tego miejsca. W dro­dze na ostatnią premierę teatru zastrzelił mnie stołeczny taksówkarz: „Ochota, Ochota… a nie przypadkiem Och-Teatr?”.

Na początku była założycielska, inspirowa­na poszukiwaniami Reduty dyrekcja Jana i Ha­liny Machulskich. Obok normalnej działalno­ści repertuarowej stworzono w Ochocie Ośro­dek Kultury Teatralnej, którego najpiękniejszy owoc, Ognisko Teatralne, funkcjonuje nieprzer­wanie po dziś dzień. Kolejny dyrektor, związany z zespołem Machulskich Tomasz Mędrzak, szefował scenie dwanaście lat. Wystawiając drugorzędne spektakle głównie angielskich autorów, stracił kompletnie zainteresowanie krytyki kie­rowaną przez siebie sceną. Z jego odejściem urząd miasta wiązał nadzieje na nowe otwarcie, prze­prowadzając zaskakujący eksperyment: postano­wił oddać scenę w ręce organizacji pozarządowej. Konkurs wygrało Stowarzyszenie Studio Teatral­ne Koło, czyli grupa pod wodzą Igora Gorzkowskiego — reżysera łączącego offowy etos z pro­fesjonalnym rzemiosłem artystycznym. Funkcję dyrektora naczelnego pełni dziś związana z Ko­łem teatrolożka Joanna Nawrocka.

Ochocki eksperyment nastręczył niemałych trudności, ze strony urzędników i Stowarzy­szenia wymagał logistycznej i prawnej gim­nastyki. Dziś, kiedy Ochota stanęła na własne nogi i ma za sobą trzy samodzielne sezony, widać pierwsze efekty wieloletnich zmagań — i nie chodzi tylko o efektowny lifting budyn­ku. Nowa dyrekcja, ograniczona bardzo skrom­nym budżetem, pozbawiona etatowego zespo­łu artystycznego, ma na Ochotę prosty po­mysł: oddać scenę młodym twórcom. Założenie piękne, ale jak spośród setek świeżo upieczo­nych absolwentów szkół artystycznych wska­zać tych najzdolniejszych, którym warto dać szansę na debiut? W odpowiedzi na to pyta­nie teatr powołał, na wzór instytucji o offowym rodowodzie, konkurs rezydencyjny „Po­lowanie na motyle”.

„Jest to forma poszukiwania najciekawszych artystów, z którymi chcielibyśmy współpracować” — tłumaczy Nawrocka w wypowiedzi dla Polskiego Radia. I dodaje: „W przypadku młodych twórców arbitralne wskazanie palcem — ty będziesz najlepszy —niekoniecznie się sprawdza”. Przez ostatnie sezony Ochota przeprowadziła cztery edycje swojego flago­wego projektu, każdorazowo kierowanego do innej grupy młodych twórców — aktorów, dramatopisarzy oraz grup offówych — wpro­wadzając ich dzieła na stałe do swojego repertuaru.

Skalę ryzyka, podjętego w tym innowacyj­nym jak na miejską instytucję konkursie, po­kazuje przedstawienie grupy o wdzięcznej na­zwie Kąsaj Fabułkę, która jako ostatnia prze­szła z sukcesem kilkupoziomową procedurę „Polowania na motyle”. Pięcioosobowy zespół, złożony z absolwentów białostockiego Wydzia­łu Sztuki Lalkarskiej i Wydziału Aktorskiego krakowskiej szkoły teatralnej, przygotował w murach instytucji ponad dwugodzinny, purnonsensowy tour deforce zatytułowany Life is cruel, people are bad, czyli życie jest ciężkie. Powiedzieć, że spektakl ten jest świadectwem osobności artystycznej tych młodych ludzi, to nie powiedzieć nic. Jest on bowiem — pod względem dramaturgii, podejścia do budowa­nia roli i środków budujących sceniczny świat — najbardziej szaleńczym, odklejonym tworem, jaki udało mi się obejrzeć w minionym sezonie.

Mała scena Ochoty wyścielona jest zieloną wykładziną, spod której tu i ówdzie wyrasta­ją pagórki i wzgórza, w tle majaczy zaś czarny horyzont. Sielska łączka to, rozstaje dróg do­nikąd, a może sceneria szesnastobitowej gry komputerowej na przestarzałe konsole. Odpo­wiedzi na pytanie o ledwo zasygnalizowane miejsce akcji może udzieliłby pojawiający się nagle jegomość z wystającym spod czerwonej szlafmycy ogonem. Mógłby, gdyby nie był zaję­ty euforycznym wyśpiewywaniem przetworzonych rozmaicie popowych szlagierów i oświad­czaniem z dziwnym entuzjazmem, iż „Gubiny nie śpiewają!” To Kapitan Fortybass (Michał Wanio, także współautor scenariusza) — chyba najdziwniejszy mistrz ceremonii, jakiego moż­na sobie wyobrazić, który, zamiast opiekować się przebiegiem wieczoru, wpada na scenę w najmniej oczekiwanych momentach, wpro­wadzając chaos i dezorientację albo przysypia­jąc za jednym z pagórków…

Dopiero kolejne postaci wprowadzają nas na tory opowieści, w której jak we śnie dowol­nie mieszają się elementy baśniowe, podróż­nicze, kryminalne, przede wszystkim zaś — wątki odsyłające do klasycznych powieści inicjacyjnych. Protagonistą jest bohater imie­niem Maciek (powściągliwa rola Pawła Plewy). Nieco tęgi, opieszale reagujący, ubrany w co­dzienny T-shirt — ot, zwykły chłopak, dwudziestoparoletni everyman. Na pęczniejący od dziw­ności świat patrzymy oczami bohatera, który chyba nieprzypadkowo dostał tak powszech­ne imię. W podróży o enigmatycznym celu to­warzyszy mu ubrana w upiorny sweter garbata postać z wielką kurzajką na policzku i opuch­niętymi stopami wylewającymi się z sandałów, zwana Brzydką Mordą (fenomenalna Edyta Januszewska pojawiająca się w wielokrotnych rolach). Niewątpliwie dobre intencje bohater­ki nie zmieniają faktu, że nie jest ona w stanie zapanować nad logiką swoich bełkotliwych i wyjątkowo zawoalowanych porad i przesłań. Choć z pewnością dodaje naszemu protago- niście otuchy, dzieląc z nim trudny los nieurodziwego outsidera.

W swojej osobności i niespokojnym patrzeniu na piętrzące się absurdy kolejnych etapów odysei, Maciek przypomina bohatera Głowy do wycierania Davida Lyncha. Podobnie też jak Lynchowski Henry, w ciągu dwóch godzin przed­stawienia zalicza tzw. jazdę obowiązkową czło­wieka wchodzącego w dorosłość. Mierzy się z Dziekanem swojej uczelni, z którym wdaje się w dysputę o wierze, usiłując dowieść swo­ich racji. Podczas studenckich imprez staje się świadkiem i uczestnikiem niezbornych miłos­nych wtajemniczeń, wadzi się także z przedstawicielami starszego pokolenia (zręczne epi­zody Pauliny Masiak i Joanny Połeć). W koń­cu zaś trafia przed oblicze mędrca Pradziada (to znowu Januszewska, tym razem pojawiająca się z sięgającą pasa siwą brodą), który wystawia bohatera na próbę: „Taki byłeś chęt­ny, to teraz się rozbieraj!”. Scena, w której Ma­ciek świeci przyrodzeniem, szybko zostaje obrócona w surrealistyczny gag, ale jedno­cześnie nie sposób nie dostrzec w niej głęb­szych intencji: inicjacja bohatera, stojącego przed nami nago jak dziecko, zatoczyła koło. Ale czy zakończyła się sukcesem?

Długi proces poszukiwania tożsamości przez bohatera zostaje spuentowany w finale spektak­lu swoistym znakiem zapytania. Ostatni ob­raz, jaki oglądamy, przedstawia samotnego Maćka stojącego bezradnie w wolno gasnącym świetle punktowca. Gdy na scenie zapada mrok, zostajemy z pytaniem, czy do­świadczenia, których byliśmy świadkami, na dobre uformowały tego młodego człowie­ka? Ghoć pytanie wybrzmiewa jasno, odpo­wiedzi na nie wcale nie ułatwia swobodna forma przedstawienia, pozbawiona logiki nar­racja podlana popkulturową ścieżką dźwię­kową, odklejone od rzeczywistości postaci drugoplanowe oraz pełna spontaniczności — na granicy dezynwoltury — dygresyjność spektaklu. Co więc z tego wszystkiego mamy? Ano choćby piorunujące doświadczenie za­nurzenia w surrealistycznej wyobraźni twór­ców, dobre aktorstwo stojące bezbłędnym wy­czuciem absurdalnej poetyki, przewrotnym poczuciem humoru, ale i pełną młodzień­czego entuzjazmu energią. Wcale niemało.

Jak widać, w rozpętanym przez młodą gru­pę teatralnym szaleństwie jest metoda. Progra­mowy prymitywizm środków wyrazu, mno­żenie purnonsensowych sytuacji i dialogów, z których wyłania się niemal epicka w swoich rozmiarach opowieść o podróży człowieka przez świat — wszystko to tworzy jakość, któ­rej nieczęsto doświadcza się w dzisiejszym teatrze. Język zaproponowany przez Kąsaj Fabułkę w swojej osobności ciekawie rokuje na przyszłość. Śledząc dalszą drogę grupy, warto jednak zwracać uwagę, czyjej członko­wie będą swojemu niespożytemu szaleństwu potrafili nadać artystyczny porządek i w uko­chany przez nich żywioł nonsensu umieli — tak właśnie! — tchnąć sens.

Entomologicznej działalności Ochoty na­leży zaś kibicować. Pozostałe pokonkursowe spektakle — aktorskie 33 powieści, które każdy powinien znać, dramatopisarski Triatlon oraz taneczne we are not superheroes — tworzą in­teresujący i wielobarwny przekrój teatralnej twórczości młodego pokolenia, tym samym składając się też na nietuzinkowy jak na pu­bliczny teatr repertuar. Pozostaje nadzieja, że motyle dokładane do tej kolekcji w kolejnych sezonach będą równie urodziwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji