Artykuły

Jedno zdanie

"Postać" w reż. Joanny Grabowieckiej w Teatrze Masquera, gościnnie w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Przyłaził zawsze o zmierzchu i zawsze w filcowych kapciach. Pukał w okno, mysio czmychał w szparę uchylonych drzwi, z gazetowym tobołkiem pod pachą sunął przy ścianie przedpokoju i bez słowa tężał w rogu kuchni, bezbłędnie poza świetlnym kręgiem lampy. Matka wolno wyciągała z tobołka małe, sine czapki z mięsa, a ojciec i ja nie mogliśmy się nadziwić, co też Bekon ma w sobie, jak bardzo dziwny sekret skrywa w czeluściach głowy, że jest tak dziwacznie maleńki.

Nie, wcale nie o fizykę szło. Franek Bekon był kolosalny. Nie szło o masę, szło o coś subtelniejszego, o ten tik wewnętrzny, co powodował, że każdemu przejawowi życia Franka Bekona - gestowi, krzykowi, szeptowi, mrugnięciu, uśmiechowi, łzie, minie - sam Franek Bekon zdawał się być zbędny. Nawet gdy na rytualne ojca mego zaproszenie do szkła, rytualnie odpowiadał: "z panem, panie Karolu, zawsze" - wychodziło na to, że głosowi niepotrzebne jest gardło. Namiętnościom Franka Bekona, ciało Franka Bekona było zbędne. Gęsie żołądki wyraźnie przerastały żywotność masarza w filcowych kapciach.

Bekon - cały Musioł! Jest jakoś tak, jakby aktor Musioł był słowom Pierre'a Charrasa, autora monodramu "Postać" - niepotrzebny. Takie to aktorstwo. Zresztą, w przedstawieniu Joanny Grabowieckiej w sumie wszystko - czerwona, u powały maleńkiej sceny Teatru KTO migocząca żarówka, na powale wyświetlane podobizny obrazów Bacona, monstrualne blejtramy, bezładnie rozrzucone dechy, samotny kibel w kącie, udający Chrystusa Lech Cesarz jako Model, te i kilka innych gadżetów, co miały grać nieludzki burdel oryginalnego atelier Bacona - wszystko, reżyseria, muzyka i kostiumy też, było jak Franek Bekon! Z każdą minutą rosła pewność, że barwy, intonacje, światła, kształty teatru Grabowieckiej niczego do słów Charrasa nie dodają. Są sobie, a jakoby ich nie było... Po cóż więc są w ogóle? Czy nie lepiej było prozę Charrasa skserować i widzom rozdać, by w domu, przed snem, przy koniaku poczytali sobie?...

Z grubsza tak rzecz ciągnąć miałem. Wychodząc od frazy brawurowo łączącej malarstwo z gęsimi żołądkami, pokazać pragnąłem podobieństwa między amatorstwem istnienia a teatrem amatorskim, bo każdy teatr, którego cielesność jest zbędna tekstowi, to trud amatorski. Miałem wystartować od... Właśnie - od czego właściwie? Od tezy? Definicji? Wystawienia profesorskiej cenzurki? Ogłoszenia orbi et urbi sądu nie do obalenia, sądu o nicości teatru ciał niepotrzebnych? Zadekretowania swej pewności w sprawie dzieła?...

W połowie "Postaci" Musioł wygłasza zdanie, którego nie zdążyłem zapisać, a później nie miałem serca, by odnaleźć nazwisko autora, bo u Grabowieckiej Bacon cytuje filozofa. Wybaczcie, przepisuję z pamięci, a pamięć chybotliwa. "Każda teza budzi śmiech Boga". Idzie o śmiech litościwy? Szyderczy? Każda teza, czyli każdy grymas pychy w świecie pełnym sekretów, każda teza, każda definicja, każde ludzkie strojenie się w pióra pewności, każda ocena zerojedynkowa, każdy dekret, każdy kciuk topornie idący w górę bądź w dół. Tacy my mali - a tacy ponad wątpliwościami!... To zawsze budzi litościwe szyderstwo bogów.

Jedno zdanie wszystko zmienia. Nie, dzięki myśli filozofa amatorstwo teatru Grabowieckiej nie pierzcha, godne znikomości istnienia Franka Bekona aktorstwo Musioła - nie nabiera znaczącej sensualności. Za to rumieńce małostkowości dławić zaczynają twe maniakalne czepianie się amatorstwa i znikomości. Zwłaszcza że przedśmiertna spowiedź, którą Charras - człowiek, co z ciemności alkoholizmu wyczołgał się po słowach przez siebie zapisywanych - w "Postaci" wyskowytał, to spowiedź szajbusa niepokojąco znanego...

Godzina. W KTO godzina spowiedzi żyjącego trupa. Spowiedź z mordęgi ciała, szukającego swej płci prawdziwej. Spowiedź z delirycznych żeglug. Spowiedź z morderczej miłości do smrodu farb i do barw gniotących oczy bez litości. Spowiedź malującego kronikarza, który portretował czarne dna gardeł ludzi krzyczących w niebo zawsze ciche. Konfesja dziurawego mózgu, dla którego chodzący po atelier Chrystus nie był pocieszeniem, lecz tym, czym jest zawsze i wszędzie - widmem lęku finalnego, którego już nie sposób namalować, bo niby jak namalować każdemu pisaną chwilę utraty wszystkiego?

Jedno zdanie zmienia dużo. Pozwala opuścić małostkowość pyszałkowatego dłubania w scenicznej mizerii. Pozwala usłyszeć źle opowiedziany ból. Głowa Francisa Bacona jest znakiem szaleństwa w istocie zbyt namacalnego, by trzeba było poważnie przejmować się fiaskiem jej teatralnych ucieleśnień. I jeszcze coś.

Bywa, że jedno zdanie pozwala poczuć sedno teatru, który od zawsze na to samo pozwala - pozwala ci na snucie twej intymnej opowieści. U mnie Franek Bekon przestał być cząstką szyderstwa, stał się cząstką czasu. Na jednym zdaniu wróciło, co utracone. Kuchnia. Szmer filcowych kapci. Krąg światła. Ojciec zapraszający do szkła. Matka wyciągająca z papieru skarb gęsich żołądków. Czerń dna gardła człowieka krzyczącego w niebo zawsze ciche.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji