Artykuły

Dowcipniś

"Don Pasquale" na scenie Opery Krakowskiej padł ofiarą zmasowanego ataku Waltera Neivy, który jako reżyser, scenograf, choreograf i realizator światła w jednym nie dał dziełu Donizettiego żadnej szansy wymknięcia się z pułapki.

Jako że "Don Pasquale" to opera komiczna, Walter Neiva starał się ze wszystkich sił rozbawić widzów i rozsiał hojnie dowcipy, dowcipki i dowcipasy.

Taki na przykład notariusz, spisujący kontrakt ślubny Don Pasquale i Noriny, wydał mu się sam w sobie mało zabawny, więc przebrał go za Charliego Chaplina. A ile radości musiało mu przynieść przebranie Don Pasquale w piżamę z wzorkiem w misie panda, takąż szlafmycę i kapcie-zwierzaki. Albo postawienie na scenie rowerka do ćwiczeń, na którym (z różnym powodzeniem) pedałują Don Pasquale i Norina.

Jak się można domyślić, opera Donizettiego została przez Neivę przeniesiona we współczesność. Nic w tym złego, pod warunkiem że współczesność nie byłaby jedynie kostiumem, a reżyser potrafiłby w niej odnaleźć (i przenieść na scenę) taką aurę, klimat, zachowania ludzkie, które idealnie pasują i do libretta, i do muzyki. Ale reżyser nie zadał sobie trudu i poprzestał na przebraniu bohaterów we współczesne kostiumy i umieszczeniu ich w takiejż dekoracji. Dekoracji tandetnej i biednej, ukrywającej biedę, a to jednolitością wzoru (w mieszkaniu Don Pasquale panują pionowe paski - na ścianach, kanapie, serwecie, a nawet marynarce właściciela), a to migoczącymi światełkami. Norinę reżyser umieścił w fitness clubie (równie biednym jak reszta pomieszczeń), każąc jej pedałować na rowerku, rzucać piłką, gimnastykować się przy drążku i na materacu pod dyktando doktora Malatesty. Śpiewacy (Karin Wiktor-Kałucka i Michał Kutnik) najwyraźniej czuli się zakłopotani - wystrojeni w brzydkie, uwydatniające niedostatki figury dresy i nakłonieni do bezsensownego udawania ćwiczeń fizycznych.

Potem reżyser coraz bardziej rezygnował ze współczesności i pędził w stronę konwencji: ostatni akt rozgrywał się już w abstrakcyjnym ogrodzie z ciurkającą fontanną i przezroczystymi prostopadłościanami kryjącymi drzewka. Ta abstrakcyjność była równie biedna i tandetna jak realizm.

A muzyka? Może przynajmniej ta zdołała się wymknąć inwencji Neivy? Do scenograficzno-reżyserskich potworków w Operze Krakowskiej zdołałam się już przyzwyczaić, co nie znaczy, że taki stan rzeczy akceptuję. Jednak panujący na scenie klimat wysilonego dowcipu przeniósł się do kanału orkiestrowego - muzyka brzmiała ciężko, bez finezji i zróżnicowania (w tej operze przeplatają się żywioł komiczny i liryczny), a chwilami instrumentaliści zagłuszali śpiewaków. Żaden z wokalistów nie zachwycił - żadna partia nie została zaśpiewana (i zagrana) zadowalająco od początku do końca. Słuchanie "Don Pasquale" wymagało wysiłku i dobrej woli, bo nawet gdy jakaś aria (duet, scena) rozpoczęła się pięknie, zwykle w połowie któryś ze śpiewaków tracił energię, oddech, dykcję. Szkoda, bo to piękna opera, niezasługująca na los zgotowany jej przez Waltera Neivę, kolejnego nieutalentowanego (tym razem brazylijskiego) artystę sprowadzonego do Krakowa przez holenderską agencję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji