Sen bardzo ożywczy
"Sen nocy letniej" w reż. Wiesława Czołpińskiego w Akademii Teatralnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Jak Szekspira odświeżyć, nie tracąc nic z jego lekkości i humoru? W Akademii Teatralnej wiedzą dobrze. Olśniewający i komiczny "Sen nocy letniej" polecamy gorąco.
Krótka czerwcowa noc, rzeczywistość miesza się z ułudą: po lesie błąkają się kochankowie, wokół krążą elfy, w głowie im psikusy, a tu jeszcze trzech przejętych rzemieślników nieporadnie ćwiczy teatralne kwestie...
Magiczna historia to żywioł dla filmu, a gdy ma on jeszcze na podorędziu komputerowe triki - sukces gotowy. Jak jednak bajeczny klimat wyczarować w teatrze, gdy publika rozbisurmaniona możliwościami kina na zwykłe sztuczki się nie nabierze? A jednak w Akademii Teatralnej - ulegnie. Studentom spektakl dyplomowy udał się wyśmienicie. Pod kierunkiem Wiesława Czołpińskiego widowisko zrobili według (z naciskiem na to słowo) Szekspira, zmodyfikowali niektóre sceny - w sposób zupełnie wariacki, ale przyjemny. W finale czeka wszystkich zmiana rytmu i niespodzianka - nie zepsujemy efektu, nawet jeśli zdradzimy, że w magicznym świecie ni stąd, ni zowąd pojawią się... hip-hopowcy z supersongiem o ścianie (ta jak wiadomo w "Śnie..." pełni rolę poboczną, acz niebagatelną).
Szekspirowską komedię o miłości przedstawiano już różnie - nawet posępnie. Studenci czytają ją w pogodnej tonacji. Mamią widza czarowną atmosferą, lekkością widowiska, sowicie przetykanego humorem (ten wynika nie tylko z litery tekstu, ale też z kreacji aktorskich i pomysłów inscenizacyjnych). Są wizualne niespodzianki - czarne płyty w tle migoczą bajecznie, udając to rozgwieżdżone niebo, to ciemny las.
Spektakl to jeden wielki tygiel: studenci zręcznie mieszają świat rzeczywisty i baśniowy (za ten ostatni odpowiada zgraja duszków w naprawdę świetnych scenach zbiorowych), łączą gatunki (mamy tu elementy pantomimy, musicalu, teatru klasycznego, klimatu klubowego), a wreszcie i epoki (barok, orient, antyk - co bohater i strój, to skok w różne czasy i przestrzenie). Kostiumy zresztą i scenografia (Julii Skuratowej) to tu jeden z najmocniejszych elementów. Już dla nich samych warto zobaczyć spektakl. Sute, połyskliwe, zwiewne, wymyślne - cieszą oko, tworzą klimat. Każdy niemal uszyto z innej materii. Oberon, król elfów, przypomina chińskiego mandaryna. Tytania, królowa - XIX-wieczną elegantkę z olbrzymim kapeluszem - gołębim gniazdem na głowie. Gromadka przekomarzających się elfów odziana jest w szarawary i kaptury. Pary kochanków błąkające się po lesie mają proste stroje nawiązujące do antyku. Król i królowa Aten - to sztuczny świat manekinów (aktorzy animują lalki rzeźby przymocowane do ich tułowia).
Skądinąd ciekawie studenci pokazują przemianę bohaterów (choć może to efekt niezamierzony?). Zakochani Hermia i Lizander uciekają z Aten do lasu - ojciec chce wydać córkę za niemiłego jej Demetriusza. Ten podąża za nią, za nim z kolei - zakochana i nieszczęśliwa Helena. Gdy są jeszcze w mieście - bohaterowie mówią ze sztuczną emfazą, mają wystudiowane ruchy. Wszystko wydaje się sztuczne, młodzi są jak spętani (konwenansami, tradycją?), co podkreśla jeszcze strój kochanków: opasujące ich suknie to druciane konstrukcje na kółkach. Gdy jednak tylko wyrwą się do lasu! Druciana suknia odjeżdża w dal, okowy pękają, kochankowie odzyskują naturalność, fraza płynie lekko. W miejscu sztywnych ram teatru antycznego mamy świat, w którym wszystko jest dozwolone. Z tamtą przestrzenią bohaterów łączą tylko maski na pół twarzy.