Artykuły

Kropla żywej wody

Nawet w mroźnej Laponii wschodzi słońce - o "Olbrzymach z krainy lodu" w reż. Jerzego Bielunasa i Anety Głuch w PWST we Wrocławiu pisze Karolina Barańska z Nowej Siły Krytycznej.

Pytaniu o znajomość treści choć jednej baśni lapońskiej odpowiedziałoby zapewne głuche milczenie. Syn latającej czarownicy - zbiór lapońskich opowieści autorstwa Annukka i Samuli Aikio, wydany w Polsce w 1987 r. nie trafił do szerokiego grona odbiorców. Nic w tym dziwnego - zawarty nim sposób obrazowania świata jest nam odległy. Wiele historii to po prostu makabreski o toczących się głowach, oczach wrzucanych do ognia, kościach roztrzaskujących się w drobny mak o skały, etc. Bracia Grimm czy Heinrich Hoffmann ze swoim Stasiem Straszydłem to przy tym czarny humor i to w "lekkostrawnym" wydaniu. Godnym przeciwnikiem mogłaby być część współczesnych książek dla dzieci.

Co ciekawe, wyżej wymienionych krwawych czynów dopuszczają się najmłodsi. Trudno rozstrzygać, czy fakt, że czynią to w obronie własnej, stanowi okoliczności łagodzące. Surowy klimat i groźna przyroda zahartowały widocznie tamtejszych milusińskich - wszak muszą bronić się przed staalami i czarownicą o imieniu Luhtakka.

Stablo to w baśniach lapońskich niebezpieczny i monstrualnie wielki człowiek o skłonnościach ludożerczych. Jego cechą charakterystyczną jest ciągłe gwizdanie podczas wędrówek przez mroźne bezkresy oraz umiejętność przybierania niewidzialnej postaci. Luhtakka natomiast to żona pewnego staala, pramatka złych duchów i stara czarownica.

Przeniesienie tego typu historii na scenę nastręcza nie lada trudności. Współreżyser spektaklu, Jerzy Bielunas (połowa steru należała do Anety Głuch), umiejętnie ominął jednak przeszkody, dokonując swoistej parafrazy, kompilacji kilku opowieści. Powstał w ten sposób interesujący scenariusz na podstawie lapońskich podań, ale z wykorzystaniem bliższych nam motywów. Gdzieś w tle bowiem pobrzmiewają echa przygód Jasia i Małgosi. Historia nabrała w ten sposób bardziej przystępnej formy, a pominięcie makabrycznych fragmentów znacznie podniosło walory etyczne przedstawienia.

Wystawienie "egzotycznej" (brzmi paradoksalnie w stosunku do mroźnej aury spektaklu) opowieści kryje w sobie również sprytny pomysł inscenizacyjny: dzieci nie odnajdą tak łatwo fabularnych analogii do bajeczek słuchanych na dobranoc, więc z ogromnym natężeniem uwagi obejrzą losy nieznanych bohaterów.

Nie jest to pierwsze spotkanie Bielunasa z Olbrzymami - wystawił je już w 2002 roku w Lublinie. Przyniosły mu Grand Prix - Kryształowego Andersena na II Festiwalu Widowisk dla Dzieci "Na ziarnku grochu" w Krakowie w 2004 roku. We wrocławskiej PWST jest to natomiast spektakl dyplomowy studentów IV roku wydziału lalkarskiego.

Przedstawienia dla dzieci coraz częściej pełnią rolę wytchnienia od poważnych wyzwań artystycznych dla aktorów i reżysera, nierzadko także dla scenarzysty i scenografa. Nie dba się o poziom gry, dekoracje balansują na granicy kiczu i cukierkowatości, a teksty sztuk są dobierane niezgodnie z wiekiem odbiorców, skoro aluzje mogą zinterpretować jedynie siedzący obok rodzice.

W Olbrzymach z krainy lodu nie pada ani jedno niezrozumiałe zdanie (oczywiście, poza zaklęciami i pojedynczymi wyrażeniami w tekstach piosenek, mających imitować język lapoński).

Scenografia "mrozi" od samego początku, rekompensując tym samym brak śniegu i lodu na ulicach Wrocławia. Umowność dekoracji i wizualizacji (pędzące szybko białe plamy) nie wpływają na obniżenie ekspresji, nie odejmuje im siły wyrazu - mimo grubego ubrania można poczuć przeszywający dreszcz zimna.

Duet reżyserski traktuje swą widownię niezwykle poważnie, nie ograniczając się do jednej formy przedstawiania. Dzięki takiemu podejściu możemy zobaczyć nie tylko aktorów, ale także lalki, a nawet imponujący teatr cieni w dwóch postaciach: nawiązującej do typowej dla sztuki chińskiej formy (ukazywanie na rodzaju ekranu cieni lalek) i tzw. cienie hiszpańskie (aktorzy grający role za ekranem widoczni jako cienie).

Ogromną plastycznością odznaczają się kostiumy - Sabina Wacławczyk zrywa z tradycyjną wyobrażeniem Stablów i Luhtakki. Na scenie widzimy dwa ogromne potwory, składające się w zasadzie tylko z głów i kończyn. Pod zwałami materiałów znajdują się dwie osoby, każda z nich ma jedną rękę ukrytą, by móc poruszać ustami danej postaci. Na twarze aktorów nałożono wielkie oczy, które są zdejmowane do snu, "by odpoczęły". Widok ciemnych oczodołów (dodatkowo czarne siatki na twarzach) jest porażający.

Zagranie Olbrzyma wymaga od aktorów absolutnej synchronizacji ruchowej. W obu przypadkach udaje się to znakomicie. Osiągnięto ponadto doskonały efekt dźwiękowy - Marcin Pempuś i Sebastian Ziomek mówią jednocześnie, co nadaje ich wspólnemu głosowi szczególnych cech - nadludzkich. Niestety, sztuki tej nie dało się już powtórzyć w przypadku Luhtakki - głosy Barbary Władzio i Alicji Zimnowłockiej brzmią tak odmiennie, a artykulacja jest do tego stopnia nierówna, że całość przypomina raczej kakofonię. Cieszy wobec tego fakt, iż przez większą część spektaklu słyszymy tylko jeden głos złej czarownicy.

Specyfika baśni powoduje, że bardzo trudno stworzyć tu wybitną kreację pozytywnego bohatera. Tak jest również i tutaj - największe pole do popisu mają Olbrzymy ze swoimi ordynarnymi odzywkami, niecnymi postępkami i pogłębionym psychologizmem (Luhtakka marzy o urodzie i młodości, więc próbuje zamienić się postaciami z dziewczynką).

Schwytane rodzeństwo, Eila i Nordi, nie są na szczęście ugrzecznionymi ofiarami. Anna Ludwicka i Mikołaj Roznerski potrafili obdarzyć swe postaci żywiołowością i zapałem. Młodzi bohaterowie udowadniają, że w życiu liczy się nie tylko miłość i pomoc bliźnim, lecz również spryt, zaradność, odwaga czy wola działania.

W spektaklu nie ma ról złych, nie wyczuwa się aktorskich niedostatków. Marlena Suder (Szara Wilczyca), Agnieszka Bała (Lisica), Hanna Świętnicka (Zając), Piotr Bumaj (Śnieżna Sowa) i Przemysław Pawlicki (Renifer) tworzą barwne, dynamiczne kreacje artystyczne.

W teatrze dla dzieci ogromną rolę odgrywa efekt, spektakularny charakter poszczególnych scen. Wartość estetyczną w Olbrzymach mają zwłaszcza te z płótnem (sceny czarów Luhtakki, zmiana barwy materiału, obraz lawiny).

Olbrzymy z krainy lodu to "kropla żywej wody", która może uzdrowić teatr młodego widza podobnie, jak uzdrowiła Śnieżną Sowę. Przecież nawet w Laponii, mimo że powstała "lodowa góra wielka aż do nieba" wschodzi Słońce

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji