Artykuły

Seans pamięci wypędzonych

"Transfer!" w reż. Jana Klaty w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Rafał Węgrzyniak w Odrze.

Jan Klata, który wprowadził już grupę amatorów do gdańskiego H. na kanwie Szekspirowskiej tragedii i wałbrzyskiej "...córki Fizdejki" według dramatu Witkacego, również w "Transferze!" - przygotowanym we Wrocławskim Teatrze Współczesnym z pomocą kilku niemieckich instytucji - postanowił dopuścić do głosu autentycznych uczestników historii. Dziewięciu starych Niemców i Polaków opowiada więc na scenie o swych traumatycznych doświadczeniach z młodości, związanych z wojną i masowymi przesiedleniami po jej zakończeniu. W prologu wszyscy prezentują się równocześnie, wywołując kakofonię. Przez większość czasu siedzą na krzesłach ustawionych w głębi. Przechodząc pojedynczo lub parami na proscenium, opowiadają o swoim życiu (monologi w języku niemieckim są dostępne dla polskich widzów w tłumaczeniu poprzez słuchawki). Odgrywają drobne epizody z użyciem rekwizytów, takich jak pistolet lub czołg-zabawka. Wybrane słowa polskie i niemieckie z ich wypowiedzi pojawiają się niekiedy na umieszczonym z tyłu telebimie. W finale każdy staruszek siada kolejno sam na krześle, na ekranie zaś wyświetlana jest jego fotografia z dzieciństwa. Organizując wspólny seans pamięci przesiedlonych Polaków i Niemców, Klata odwołał się do metod psychoterapii grupowej, opartych na przekonaniu, że poczucie jednoczesnego zmagania się z podobnym urazem lub winą pomaga je przezwyciężyć poszczególnym członkom zespołu. Zamiast sporów wokół powołania i lokalizacji w Berlinie Centrum Przeciw Wypędzeniom zaproponował więc spotkanie wysiedlonych z obu nacji we wrocławskim teatrze i konfrontację ich zbliżonych doświadczeń, mającą umożliwić pokonanie fobii czy uprzedzeń. A "Transfer!" ma być grany również dla niemieckiej publiczności w Berlinie i Weimarze.

Indywidualne opowieści są w przedstawieniu rozbite na wiele części i przemieszane z innymi. Niemcy ze Śląska lub Pomorza na początku mówią o stosunku rodziców do nazizmu, ich milczeniu na temat obozów, spóźnionej lekturze "Mein Kampf" Przez moment rozbrzmiewa, słuchane przez nich z odbiorników radiowych, przemówienie Josepha Goebbelsa o wojnie totalnej. Opowiadają dowcipy o Adolfie Hitlerze, krążące w Trzeciej Rzeszy, i czytają listy od ojca nadesłane z frontu wschodniego. We wspomnieniach Polaków z Podola czy Wileńszczyzny pojawiają się natomiast kwestie: włączenia tych ziem do Związku Sowieckiego w 1939, zagłady Żydów, walki z nacjonalistami ukraińskimi, wstąpienia do Armii Krajowej, upadku Powstania Warszawskiego, rządów Rosjan po przejściu frontu, wreszcie przesiedlenia na Śląsk i krótkotrwałego współżycia z Niemcami w ich mieszkaniach i gospodarstwach. W trakcie opowieści o grabieży mienia pożydowskiego, kiedy mówi się o wydzieraniu sobie pierzyny przez dwie kobiety, z nadscenia sypie się biały puch. Polak bierze w dłonie rozsypaną na proscenium brunatną ziemię, demonstrując, jak jego ojciec sprawdzał jej jakość po objęciu niemieckiego gospodarstwa. Gdy Zygmunt Sobolewski mówi o równoczesnym świętowaniu przez swą rodzinę i Teislerów Bożego Narodzenia w jednym domu w grudniu 1945, zza kulis wnoszone są dwie niewielkie choinki.

Niemcy rozpamiętują też ucieczki pod koniec wojny, wielomiesięczne oblężenie Breslau i pobyt w schronie, kradzież zegarków i gwałcenie kobiet, w tym matek jednego z opowiadających, przez sowieckich żołnierzy. Raczej nie przypominają oni krzywd doznanych od Polaków. Tylko jedna kobieta napomyka o wujku zmarłym w polskim obozie. Natomiast Giinther Linke, skądinąd uformowany w NRD, wymachując rozbitym porcelanowym talerzem, wygrzebanym z ziemi we Wrocławiu, wypomina dzisiejszym mieszkańcom miasta długotrwałe zacieranie śladów germańskiej przeszłości i obecne ich odtwarzanie w celach merkantylnych. Lecz Polacy nie ukrywają swego podziwu dla cywilizacyjnej wyższości Niemców i długotrwałej obawy przez ich powrotem. Podkreślają, że po raz pierwszy na Śląsku zamieszkali w domach z łazienką. Sami przypominają metodyczne niszczenie cmentarzy niemieckich na polecenie władz PRL. Opowieści i świadectwa nie zostały więc podporządkowane żadnym tezom politycznym, a pomimo selekcji i zredagowania przez grupę dramaturgów są nieco przypadkowe. Np. Karolina Kozak śpiewa poznaną w młodości miłosną balladę, a później przez kilka minut odczytuje sporządzony przez siebie spis mieszkańców rodzinnej wioski. Cierpienia Polaków przeważają jednak w spektaklu, choć przecież nie zawsze traktowali oni należycie wysiedlanych po wojnie Niemców i w znacznym stopniu podporządkowali się totalitarnemu systemowi. Być może Klata mimowolnie uległ presji rodzimych środowisk prawicowych, które na długo przed premierą stawiały mu zarzuty, że realizuje spektakl niejako na zamówienie niemieckiego Związku Wypędzonych, sprzeczny z polską racją stanu.

Oprócz ofiar historii pojawiają się w "Transferze!" również jej sprawcy. Na metalowej platformie wznoszącej się nad sceną obradują w Jałcie przywódcy trzech zwycięskich mocarstw: Sta (Przemysław Bluszcz), Chu (Wiesław Cichy) i Roo na wózku inwalidzkim (Zdzisław Kuźniar), czyli Josif Stalin, Winston Churchill i Franklin Roosevelt. Podejmują oni decyzje dotyczące Europy Wschodniej i milionów jej mieszkańców, a w przerwach opowiadają anegdoty, żartują, śpiewają rosyjskie piosenki i przywołują film Świat się śmieje. Poprzez serię groteskowych dialogów Klata przypomina sowiecki terror, pakt Ribbentrop-Mołotow i zbrodnię katyńską. Ale też podkreśla fakt, jak to emigracyjny rząd i Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie zostały oszukane przez władze brytyjskie i amerykańskie w sprawie przesunięcia granic i zagwarantowania demokratycznych wyborów. Trzej politycy parokrotnie przeobrażają się w zespół rockowy Joy Division. Sta i Chu biorą do rąk gitary, a Roo zasiada do elektrycznych organów, aby zaśpiewać piosenkę Transmission. Wszyscy musieli więc tańczyć tak, jak oni zagrali, szczególnie Stalin.

Pomiędzy staruszków niespodziewanie wprowadza też Klata młodego Niemca, wnuka przesiedlonych a syna uczestników kontestacji z roku 1968, uznających winę swych przodków za zbrodnie nazistowskie. Matthias Goeritz mówi, że nieustannie zmienia miejsca pobytu, a jego Heimat to lotnicza walizka na kółkach, której zawartość skrupulatnie prezentuje widzom. Uosabia on nowoczesnych Europejczyków, odwracających się od przeszłości, stopniowo wyrzekających się ojczyzny i narodowej tożsamości. Dawne wspomnienia i rozrachunki historyczne wydają im się groźne lub nieistotne. Zwłaszcza że czas biegnie nieubłaganie i w epilogu stara Niemka daremnie usiłuje sobie przypomnieć jakąś nazwę. Bolesna przeszłość ulega więc zapomnieniu wraz z odchodzeniem jej świadków. Klata jako liberalny konserwatysta i katolik przewrotnie uprawiający teatr postmodernistyczny w "Transerze!" jak we wcześniejszych przedstawieniach, choćby w przedostatnim "Weź, przestań", opartym na własnym dramacie, gdzie zderzył dzisiejszych warszawiaków z harcerzami poległymi w powstaniu w roku 1944 - przeciwstawia się wydziedziczeniu i utracie zbiorowej pamięci. Przy okazji w epizodach jałtańskich demonstruje swój anty-komunizm i wrogość wobec rosyjskiego imperializmu, ale także rezerwę w stosunku do pełnej hipokryzji polityki Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. A swój prosty i wzruszający spektakl, choć niepozbawiony momentów komicznych, adresuje przede wszystkim do rówieśników i jeszcze młodszych widzów. Choć staruszkom zdarza się niekiedy zapomnieć wyuczony tekst i muszą oni korzystać z pomocy suflera, to jednak przedstawienie ma swoją dynamikę i bynajmniej nie jest nużące. Zawiera ładunek silnych, bo tłumionych przez dziesięciolecia, emocji i wywołuje rozmaite reminiscencje, przynajmniej we współczesnych mieszkańcach Śląska.

"Transfer!" jest kolejnym przejawem narastającego wśród młodych twórców teatru zainteresowania dwudziestowieczną historią Polski - na przekór wcześniejszym tendencjom do jej ignorowania. Formuła przedstawienia przypomina nieco sekwencje "Dybuka" Krzysztofa Warlikowskiego, w których aktorzy warszawskich Rozmaitości mówili wprost do widzów monologi Żydów utrwalone w reportażach Hanny Krall. Ale trudno w istocie wskazać podobne przedsięwzięcie w dziejach polskiego teatru. Można jednak przypuszczać, czym reżyser się zainspirował: oto w "Śnie o Bezgrzesznej" Jerzego Jarockiego krakowscy aktorzy prezentowali rodzinne pamiątki z okresu walk o odzyskanie niepodległości. Klata, urodzony w 1973, rzecz jasna nie mógł widzieć spektaklu powstałego pięć lat później, lecz był w roku 1996 asystentem Jarockiego przy realizacji "Grzebania", wykorzystującego autentyczne opowieści kobiet z kręgu Witkacego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji