Rachunki do zapłacenia
Nie można sobie wyobrazić lepszego momentu na premierę sztuki "Miś Kolabo" Piotra Kokocińskiego poruszającej jeden z najważniejszych dzisiaj tematów - współpracę z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa. W niedawno utworzonym Instytucie Pamięci Narodowej na otwarcie czekają kilometry akt bezpieki i wywiadu. Swoje teczki przejrzeli już pierwsi inwigilowani działacze opozycji, w kolejce do następnych ustawiło się dziewięć tysięcy osób. Za chwilę ta puszka Pandory zostanie otwarta i tylko dawni oficerowie SB będą mogli spać spokojnie.
Autor "Misia Kolabo" nie jest zawodowym dramaturgiem ani scenarzystą. Ma 47 lat, jest absolwentem polonistyki i na co dzień pracuje w bibliotece wrocławskiego uniwersytetu. Publikuje opowiadania w prasie codziennej. W początkach lat 90. napisał scenariusz pt.: "Samowolka", według którego Feliks Falk nakręcił znany film. W 1997r. weszła jego powieść pod tym samym tytułem.
"Miś Kolabo" ukazał się najpierw jako opowiadanie na łamach kulturalnego dodatku, "Rzeczpospolitej" "Plus Minus". Później Teatr TV zamówił oparty na opowiadaniu dramat. Powstał w ten sposób jeden z najważniejszych polskich tekstów teatralnych napisanych po 1989 r. Jego bohaterem jest Jan Sobieraj, działacz "Solidarności" z prowincjonalnego górniczego miasta. W 1981 r., kiedy stara się o paszport zagraniczny, Służba Bezpieczeństwa składa mu propozycję współpracy. Ma na niego tak zwanego haka - działacz przejechał samochodem dziecko i nie poniósł kary, sprawę zatuszował teść, wysoki dygnitarz partyjny. Jednak w aktach przez zapomnienie, a może celowo, została kartka papieru z jego pierwszym zeznaniem, w którym przyznał się do winy. Teraz świstek papieru może zaprowadzić go do więzienia, zrujnować życie osobiste i narazić jego dobre imię w związku na szwank. Sobieraj ze strachu podpisuje więc deklarację współpracy.
Kariera donosiciela zaczyna się niewinnie - od informacji o kochance jednego z pracowników zakładu. Jednak wymagania oficera, który go prowadzi, rosną. W stanie wojennym Sobieraj donosi już nie tylko na kolegów z pracy, ale nawet na własną żonę, która zajęła się działalnością opozycyjną. Donosi, choć tak naprawdę nic ważnego nie wie. Próba wmontowania go w struktury podziemia kończy się fiaskiem. W końcu szantażowany zgadza się wystąpić w telewizji jako skruszony działacz "Solidarności", w zamian za uwolnienie żony z aresztu. Od tej chwili jest już esbekom niepotrzebny.
W chwili ogłoszenia stanu wojennego Piotr Kokociński miał niespełna trzydzieści lat. Nie chce dzisiaj mówić, czy był zaangażowany w działalność opozycyjną. Jego sztuka zdradza jednak świetną znajomość mechanizmów państwa policyjnego. Kokociński na zimno i bez emocji pokazuje proces łamania człowieka. Sobieraj zostaje zaszantażowany, zmanipulowany i wykorzystany, a na końcu wyrzucony na śmietnik. To nie jest historia Konrada Wallenroda, który przeniknął w szeregi wroga, aby go rozsadzić od środka. To banalna, pozbawiona bohaterstwa opowieść o człowieku, który miał charakter za słaby na czasy, w których przyszło mu żyć. "Jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę" - mówi mu podczas jednego z przesłuchań jego oficer prowadzący i trudno odmówić logiki temu twierdzeniu.
Tę boleśnie aktualną historię zrealizował dla Teatru TV Ryszard Bugajski, autor "Przesłuchania". Mimowolne skojarzenia z tamtym filmem opowiadającym o terrorze w czasach stalinowskich są jednak przypadkowe. Jan Sobieraj z "Misia Kolabo" to przeciwieństwo Toni, bohaterki "Przesłuchania". On jest działaczem opozycji, choć tylko lokalnego stopnia, ona prostą kobietą. Na nim ciąży niewyjaśniona sprawa odpowiedzialności za wypadek, ona dostaje się w tryby aparatu bezpieczeństwa przypadkiem. Wreszcie najważniejsza różnica - on już podczas pierwszego przesłuchania idzie na współpracę, ona wytrzymuje wieloletnie tortury i z więzienia wychodzi niezłomna. Jeśli "Przesłuchanie" było filmem o bohaterskim micie Polaków zdolnych mimo terroru do walki z narzuconym systemem, to,,Miś Kolabo" jest tego mitu dekonstrukcją. Sobieraj ma minimalne ambicje - spokojnie żyć i mieć pełny żołądek. "Pan zniszczył moje życie" - skarży się oficerowi, na co ten reaguje krzykiem: "Czy to ja przejechałem dziecko na pasach? Co wam się wydaje?! Że można robić różne świństwa i nic za to nie płacić? Prędzej czy później przychodzi rachunek. I lepiej go zapłacić na początku, bo wtedy jest taniej".
W tym starciu to nie ofiara ma rację, ale kat.
Najważniejszym zabiegiem artystycznym, który tę historię podnosi do poziomu wielkiej metafory, są nietypowe zdjęcia Zbigniewa Wichłacza. Kamera nie jest obiektywna, jak w większości produkcji Teatru TV, ale subiektywna. Podgląda i szpieguje bohaterów, jest w szafie na akta i za lustrem w lokalu esbecji, za oknem w mieszkaniu bohatera i za oknem w Urzędzie Bezpieczeństwa. Co jakiś czas słychać trzask zmienianej kasety i pisk synchronizowanego dźwięku, widać kolorowe pasy obrazu kontrolnego. Nagły szwenk kamery, szybki dojazd do twarzy bohatera świadczą o tym, że po drugiej stronie obiektywu ktoś śledzi każde słowo i każdy gest. Bohaterowie "Misia Kolabo" żyją jak w domu Wielkiego Brata, z tym że nie jest to infantylna gra, ale prawdziwa rzeczywistość państwa, w którym każdy obywatel może być podglądany i śledzony w najbardziej intymnych sytuacjach.
Równie niezwykłe jak zdjęcia jest aktorstwo, które nazwałbym aktorstwem dokumentalnym. Sławomir Orzechowski jako Jan i Artur Żmijewski w roli oficera SB stanowią parę jakby żywcem wyjętą z ponurej polskiej przeszłości. Orzechowski z butnego działacza powołującego się przy każdej okazji na "Solidarność" zmienia się |pod wpływem jednej, tylko jednej, rozmowy w potulnego wykonawcę poleceń, którym zapewne był przez całe życie. Później staje się czymś jeszcze gorszym - osaczonym zwierzęciem, które śmierdzi strachem. Jeszcze później jest strzępem człowieka; strach, z jednej strony przed dekonspiracją, z drugiej przed prowadzącym go oficerem, rujnuje jego zdrowie. W końcu zostaje żałosna karykatura mężczyzny - kiedy na komisariacie, na którym znalazł się przez przypadek, tłumaczy, że jest agentem SB, nikt mu już nie chce wierzyć.
Żmijewski pogłębił stereotyp esbeka o psychologię. Jego twardy, wojskowy ton i propagandowa retoryka to tylko tarcza, za którą chowa swój równie słaby charakter. Potrafi zmieniać skórę jak ka-
meleon. Raz jest sympatycznym, ludzkim urzędnikiem, raz potworem, który pomiata Sobierajem, zdradza go jednak pijaństwo. Ktoś kto zapija się w chwilach wolnych od rozmów ze swymi agentami, nie może mieć dobrego samopoczucia i czystego sumienia.
Dobrą kreację stworzyła również Agnieszka Pilaszewska jako żona Sobieraja. Barbara na początku jest być może jeszcze bardziej zakłamana niż mąż, to ona zna prawdę o wypadku sprzed lat. Równie łatwo jak Sobieraj daje się złamać, podpisuje lojalkę po paru dniach spędzonych w areszcie. Kiedy jednak jej życie zostaje zrujnowane i nie ma już nic do stracenia, nieoczekiwanie odmawia współpracy, jaką proponuje jej ten sam oficer, który prowadził męża. To jedyna postać, która wychodzi z tego dramatu z twarzą.
Nie wiem, jak bardzo na decyzję Ryszarda Bugajskiego, aby nakręcić "Misia Kolabo", wpłynęły jego własne doświadczenia z bezpieką. W latach 70. po wypadkach radomskich Służba Bezpieczeństwa próbowała wciągnąć reżysera do współpracy. Dzięki pomocy mecenasa Olszewskiego Bugajskiemu udało się wtedy wywinąć, o czym opowiedział niedawno w wywiadzie dla "Gazety". Wielu innym ludziom z jego pokolenia ta sztuka się nie udała. "Miś Kolabo" nie usprawiedliwia ich postępowania, choć w finale okazuje się, że bohater tak naprawdę był od początku niewinny. Jest to raczej próba dotknięcia tragedii, jaką jest zaprzedanie siebie, wartości, w które się wierzy, i bliskich, których się kocha. Ta pozbawiona morału sztuka mówi o konsekwencjach wyborów, których dokonujemy na każdym zakręcie życia. Nawet najmniejsze kłamstwo może wrócić po latach kamieniem.
W finale spektaklu Bugajskiego anonimowy technik obsługujący aparaturę podsłuchową wkłada kasety z nagraniem sprawy Sobieraja do urządzenia kasującego i uruchamia maszynę. Jest to jedyny fałsz w tym świetnym przedstawieniu. Kasety można wykasować, można zniszczyć akta, ale nie można wymazać ludzkiej pamięci.