Artykuły

Humphrey Linda

Choć od roli Franza Maurera minęło już dobre paręnaście lat, wciąż podtrzymujemy ten stereotyp. Gdy Linda realizuje cykl programów o gotowaniu, to dla nas "maczo wśród rondli". Gdy nagrywa poezję śpiewaną ze Świetlickim i Dyduchem, to "macho i poezja" - pisze Wojciech Orliński w Gazecie Wyborczej.

Od piątku w kinach film "Jasne błękitne okna" wyreżyserowany przez Bogusława Lindę - najpopularniejszego, ale i najbardziej niedocenionego aktora polskiego kina.

"Jasne błękitne okna" (2007) to czwarty film wyreżyserowany przez Lindę ("Koniec" 1988, "Seszele" 1990, "Sezon na leszcza" 2000). To także debiut scenariuszowy Edyty Czepiel, która równolegle pracowała nad powieścią pod tym samym tytułem, mającą być "rozliczeniem ze światem kolorowych seriali". "Jasne błękitne okna" zapowiadane są jako melodramat - kameralny, psychologiczny film o kobietach, balansujący między komedią a tragedią. Beata Kawka i Joanna Brodzik są nierozłącznymi przyjaciółkami z dzieciństwa, które spotykają się po latach w rodzinnym miasteczku. Ich przyjaźń zostanie wystawiona na próbę. Inspiracją scenariusza były doświadczenia życiowe grających w nim aktorek. Występujący w swoim filmie Linda mówi w wywiadach, że chciał "spojrzeć w nim na problemy kobiece i opowiedzieć o nich w taki sposób, żeby zaakceptowali to inni mężczyźni".

Halabardnik numer dwa

Nie lubimy ludzi, którzy odnieśli sukces. Najlepiej świadczy o tym kariera Lindy, od którego wciąż domagamy się przeprosin za wielką popularność, jaką przyniosły mu role w filmach Pasikowskiego na początku lat 90. Gdy Andrzej Wajda obsadził go w roli księdza Robaka w "Panu Tadeuszu" pojawiały się nawet głosy krytyki mówiące, że to niegodne, by aktor, który słynie z ról esbeków i bandytów, grał w narodowej epopei.

Paradoks takiej krytyki polegał na tym, że mało kto miał na początku lat 90. większe od Lindy moralne prawo do grania dwuznacznych moralnie postaci. Dla polskiego kina Linda zaistniał na dobre w gorącym roku 1980, gdy Agnieszka Holland powierzyła mu rolę charyzmatycznego anarchisty w "Gorączce".

Linda miał wtedy 28 lat. Wśród kolegów z krakowskiej PWST znany był z deklarowania, że jeśli nie uda mu się zyskać sławy przed trzydziestką, poszuka sobie innego fachu. Jako dwudziestoparolatek grał jednak w filmie i telewizji role na pograniczu statystowania - w serialu "Czarne chmury" grał na przykład "Halabardnika numer dwa".

Wielkie role nadeszły w latach 1980-81, ale pechowo dla Lindy były to role w filmach na tyle zaangażowanych politycznie, że większość z nich poszła od razu na półkę, jak "Przypadek" Kieślowskiego, "Wolny strzelec" Saniewskiego czy "Matka Królów" Zaorskiego, które czekały na premierę do roku 1987.

Kiedy nadszedł stan wojenny, środowisko aktorskie ogłosiło bojkot reżimowej telewizji. Dla aktora stojącego u progu kariery taka decyzja oznaczała w praktyce rezygnację z przekroczenia tego progu. Ktokolwiek ma więc do Lindy żal za demoralizowanie widowni rolą cynicznego esbeka, niech sobie sam odpowie, czy potrafiłby się zdobyć na podobny gest - w wieku 29 lat świadomie zrezygnować z dalszej kariery w imię wierności ideałom.

W latach 80. Linda był gwiazdą tylko dla koneserów, chodzących do kin studyjnych na filmy takie jak "Przypadek" albo węgierski film "Eskimosce jest zimno" z 1983 roku. Linda grał w nim pianistę buntownika, który porzuca frak i sale koncertowe, by grać w dziwacznym zespole punkrockowym z głuchoniemym perkusistą, który rytm wyczuwa zmysłem dotyku.

Linda najczęściej grał młodych idealistycznych buntowników, którzy nieświadomie padają ofiarą manipulacji. Jak Dzidek w "Człowieku z żelaza", kolega ze studiów tytułowego stoczniowego bohatera. Na początku lat 70. Dzidek uwierzył w gierkowskie reformy i był gorącym zwolennikiem pierwszego sekretarza. Gdy dzieje się akcja filmu, popiera z kolei "Solidarność". W genialnej antycypacji dzisiejszych afer lustracyjnych Wajda umieścił w finale filmu scenę, w której Dzidek znowu daje się komuś wyrolować z pobudek idealistycznych - daje się nabrać na teczkowe rewelacje spreparowane przez partyjnego dygnitarza Badeckiego (Franciszek Trzeciak).

Lata 80. Linda spędził więc świadom tego, że jego najważniejsze role filmowe leżą gdzieś zamknięte w archiwum i nic na to nie może poradzić. Walczył przynajmniej z tymi absurdami PRL, z którymi się dało.

W 1986 roku założył pierwszą w Polsce agencję aktorską i mówił w wywiadach, jak absurdalnie skonstruowany jest system wynagradzania aktorów, zależny od długości ich dorobku. Dlatego optymalną strategią jest tłuczenie jak największej liczby niewielkich ról zamiast rzetelnego przygotowywania się do kilku ważnych.

Linda podawał wtedy przykład Ryszarda Kotysa, popularnego aktora charakterystycznego (gra m.in. Paździocha w "Świecie według Kiepskich"), który pojawił się na planie "Przypadku" na trzy dni zdjęciowe, ale dostał za swoją rolę sześć razy więcej od Lindy, który na dobrą sprawę gra w tym filmie trzy różne postacie (w zależności od tego, czy główny bohater zdąży na pociąg, czy nie zdąży lub nie zdąży tak bardzo, że nawet nie będzie czego gonić, staje się idealistycznym komunistą, antykomunistą lub odpowiedzialną głową rodziny, która nie ma czasu na polityczne mrzonki).

Polacy mówią Lindą

Masowa publiczność po raz pierwszy zobaczyła Lindę w roku 1991 w "Krollu" Pasikowskiego. Grał tam cynicznego porucznika Arka, który nie chce się w nic angażować, zależy mu tylko na tym, by zgadzały się w jednostce stany osobowe i magazynowe. Dlatego wyrusza w pościg za tytułowym dezerterem (Olaf Lubaszenko), ale gdy zamiast niego do jednostki trafia ktoś inny (Dariusz Kordek) - porucznikowi nie robi to różnicy.

To wtedy w Polsce ludzie zaczęli "mówić Lindą", komentując cytatami z porucznika Arka różne wydarzenia ze swojej codzienności ("Pani jest siostrą Krolla, pani jego żoną, a pan jego najlepszym przyjacielem? Zaczynam go rozumieć").

Prawdziwy szał cytatów nadszedł jednak z następnymi filmami, "Psy" i "Psy 2" - takich jak "nie chce mi się z tobą gadać", "co ty k... wiesz o zabijaniu".

Werdykty masowej publiczności są często zaskakujące. Polskie kino na początku lat 90. podsunęło widzom obrazy różnych potencjalnych idoli o wymowie słusznej, patriotycznej i umoralniającej - takich jak choćby podchorąży Marcin, AK-owiec grany przez Rafała Królikowskiego w "Pierścionku z orłem w koronie" Wajdy. U zarania niepodległości wyobraźnią polskich kinomanów zawładnęły jednak filmowe kreacje byłego esbeka i oficera ludowego wojska.

W obu przypadkach Pasikowski podkreślał, że cynizm głównego bohatera nie wziął się znikąd. Ricka Blaine'a, granego przez Humphreya Bogarta bohatera "Casablanki", kochamy przecież nie tylko za to, że rzuca cyniczne teksty typu "jedyną sprawą, jaka mnie interesuje, jestem ja sam", ale także i za to, że znamy jego idealistyczną przeszłość - wiemy, że walczyć z faszyzmem zaczął jeszcze w Etiopii i Hiszpanii, kiedy przywódcy tzw. wolnego świata woleli politykę ugłaskiwania Hitlera.

Podobnie jest z cynicznymi bohaterami Lindy. Pasikowski za każdym razem delikatnie sugeruje, że za Bogartowską maską jego bohaterów stoi jakiś idealistyczny epizod z przeszłości. W stanie wojennym porucznik Arek próbował obronić kobietę molestowaną przez zomowców, ale okazało się, że tylko się ośmieszył, gdyż obsługiwała ich w ramach swojej profesji. Franz Maurer z kolei esbecką karierę robił z powodu romansu z córką partyjnego dygnitarza, która go w końcu porzuciła ("bo to zła kobieta była").

Dla tych, którzy znali wielkie role Lindy z filmów z lat 80., oczywista była ciągłość między rozkosznie naiwnym obliczem idealisty takiego jak Dzidek a zmęczoną twarzą mężczyzny w średnim wieku takiego jak Franz Maurer. To nie była zmiana ekranowego emploi, to był ten sam bohater, ale mądrzejszy o dekadę spędzoną na konfrontowaniu idealizmu z twardą rzeczywistością.

Maczo Maurer

Następną dekadę Linda spędził na konfrontowaniu stereotypu "pierwszego maczo polskiego ekranu" z rzeczywistością Trzeciej Rzeczypospolitej. Spośród polskich gwiazd jako pierwszy stał się ofiarą natarczywości paparazzich - w 1996 roku wytoczył precedensowy proces tygodnikowi "Halo" o naruszenie prywatności. Proces zakończył się poufną ugodą pozasądową (prawdopodobnie wydawca zgodził się wypłacić odszkodowanie).

Linda z jednej strony z przyjemnością angażował się w głośne projekty związane ze ekstremalnym sportem i turystyką - jak reporterski serial "Projekt X", w którym pokonuje kajakiem górskie potoki czy przedziera się przez wietnamską dżunglę. Z drugiej strony zaś z lubością na ekranie dekonstruował swój własny obraz kinowego macho - parodiując go już w 1995 roku w komedii sensacyjnej "Tato" Ślesickiego, w pierwszy polskim sitcomie "Trzynasty posterunek" czy we własnym filmie "Sezon na leszcza" z 2000 roku, gdzie gra fajtłapowatego policjanta.

W wywiadach Linda skarżył się, że na kilkadziesiąt ról w jego dorobku tylko kilka przedstawiało "macho" - reszta to albo role chucherkowatych inteligentów (jak bohater "Przypadku"), albo po prostu parodie mocnych mężczyzn. Na próżno - i tak ilekroć ktoś pisał o Lindzie, twierdził, że aktor ten "przeważnie gra role macho" (z materiałów prasowych przygotowanych przez telewizję do promowania "Projektu X").

Choć od roli Franza Maurera minęło już dobre paręnaście lat, wciąż podtrzymujemy ten stereotyp. Gdy Linda realizuje cykl programów o gotowaniu, to dla nas "maczo wśród rondli". Gdy nagrywa poezję śpiewaną ze Świetlickim i Dyduchem, to "macho i poezja".

Wygląda na to, że w naszej wciąż zmieniającej się rzeczywistości przynajmniej jeden element pozostaje niezmienny - cokolwiek Bogusław Linda zagra, zawsze będzie Franzem Maurerem. Jeśli zagra maczo - powiemy, że to "powrót do jego typowej roli". Jeśli znowu zagra delikatnego inteligenta - powiemy, że "porzuca swoją typową rolę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji