Artykuły

I tak rykiem lwa dostałem się do szkoły aktorskiej...

Zagrał ponad 70 ról. Pół wieku na scenie i to tej samej. Aktor Teatru Polskiego w Szczecinie ANTONI SZUBARCZYK obchodzi imponujący jubileusz.

Ewa Podgajna: Pozostaje Pan wierny jednej scenie już od 50 lat. Antoni

Szubarczyk: - Posądza się mnie, że siedzę w jednym teatrze z lenistwa. Ale w Polsce było może pięć teatrów, do których warto było się przenieść. Niestety były to dla mnie za wysokie progi. A zamieniać się na równorzędne w innych miastach to żaden interes.

Na studia w Łodzi przyjmował Pana sam Kazimierz Dejmek.

- To było w 1952 r. Na egzaminie zagrałem m.in. maszynistę, pod którego tramwaj wpada dziecko. Dejmek mówi: "A niech. Pan jeszcze zagra lwa". Zapytałem: "Salonowego czy z pustyni?". "Jak pan woli".

No to z pustyni. Robię tego lwa, ale na stojąco, a on mi mówi, że o ile się orientuje, lew chodzi na czterech łapach. "Czasami staje na dwóch" - odparowałem. Ale w końcu podchodzę do niego na czterech "łapach" i jak nie ryknę! I tak rykiem lwa dostałem się do szkoły aktorskiej.

Aktorem został Pan, bo...

-... zawsze chciałem być kimś innym. Przekonujący byłem zwłaszcza, udając pijanych. Kiedyś w gimnazjum ktoś z kolegów nawet doniósł wychowawczyni, że Szubarczyk jest pijany. A to była tylko gra.

Jak Pan trafił do Szczecina?

- Miałem cztery propozycje - z Gdańska, Lublina, Bydgoszczy i Szczecina. Szczecin wydawał mi się najbardziej tajemniczy i nieznany. Jak większość Polaków byłem przekonany, że leży nad morzem, a ja w życiu nie widziałem morza. Przyjechałem w 1956 r., był taki piękny czerwcowy poranek. Z dworca szedłem bulwarem do Teatru Polskiego. I po tej zadymionej Łodzi zobaczyłem z jednej strony Wały Chrobrego, z drugiej port. Coś pięknego. Zakochałem się w mieście.

W teatrze dużo grał Pan ról drugoplanowych. Nie było żalu do reżyserów, że nie dają szansy na kreowanie głównych postaci?

- Czasami się we mnie buntowało, że nie zasługuję na miano aktora pierwszoplanowego. A przecież jeżeli osiągnie się coś interesującego ze skąpego materiału, to wtedy jest większa satysfakcja z pracy.

Ciężka choroba zabrała Pana ze sceny w pełni sił artystycznych.

- Ostatnią rolę w "Diabłach polskich" zagrałem już na wózku inwalidzkim. To było 12 lat temu. Myślałem, że żegnam się ze sceną. Jednak Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz namówiła mnie na rolę Edgara w "Play Strindberg". Prześladowany nieustannym bólem, nie wiedziałem, że praca może podziałać na mnie terapeutycznie. Kiedy pracuję nad rolą, zapominam o bólu, ba, zapominam, że jestem na wózku. Do tego choroba przepędziła tremę. A tremę miewałem straszną. Widocznie ból zadziałał na system nerwowy. Kolejne propozycje przyjmowałem bez zastrzeżeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji