Artykuły

Kiedy w teatrze zabraknie prądu

"Ciemność, widzę ciemność! Ciemność widzę!"- wykrzykiwał Maks w niezapomnianej "Seksmisji". Tym razem nie w kinie, ale w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej Peter Shaffer zgasił w sobotę światło widzom i aktorom przebojowej "Czarnej komedii"

Do ciemności na widowni przyzwyczajeni są wszyscy, ale zupełnie mroczna scena podczas spektaklu to rzadkość. Tymczasem Peter Shaffer, mistrz brytyjskiej dramaturgii (m.in. "Amadeusz"), postanowił wzbogacić swoją farsę o jeszcze jedno źródło komizmu i zgasił światło także aktorom. Tak powstała popularna na świecie "Czarna komedia". Teraz tę farsę z lat 60. XX wieku wyreżyserował w Teatrze Polskim Grzegorz Chrapkiewicz.

Nim wzrok widzów przyzwyczai się do ciemności, czeka ich kilka minut słuchowiska. Brindsley ze swoją narzeczoną Carol pod nieobecność sąsiada pożyczają od niego drogocenne meble i antyki. W tak urządzonym salonie chcą przyjąć znanego multimilionera, który ma kupić któreś z dzieł sztuki Brindsleya, a tym samym zrobić wrażenie na zaproszonym ojcu Carol, cholerycznym wojskowym, który ma zaakceptować przyszłego zięcia artystę.

Wszystko idzie zgodnie z planem do chwili awarii zasilania. W tym właśnie momencie z ciemności wyłania się Marta Gzowska-Sawicka (Carol) i partnerujący jej w poszukiwaniu zapałek po omacku Rafał Sawicki (Brindsley). Nietrudno się domyślić, że fachowiec z elektrowni nie zjawi się w mieszkaniu równie szybko, co właściciel mebli, tatuś pułkownik, poprzednia narzeczona Brindsleya czy dystyngowana sąsiadka abstynentka.

Nie ma wątpliwości, że "Czarna komedia" Shaffera to gotowy przepis na teatralny sukces. Pod warunkiem jednak, że na scenie oglądamy popis aktorskiej precyzji. Premierowy wieczór farsy Shaffera w reżyserii Chrapkiewicza chwilami przypominał sztukę po omacku.

Jeszcze zbyt sztucznie wyglądały przypadkowe potknięcia, fikołki i obijanie się o przeszkody, nie wszystkie postacie zyskały jeszcze lekkość farsy. Gzowska-Sawicka zbyt dosłownie traktuje infantylność swojej bohaterki Carol nachalnym chichotem, szczebiotaniem, nieudolnym chodem itp. Gdyby siłę tych środków zredukować o połowę, sceniczna Carol nie zyskałaby na inteligencji, ale na pewno byłaby bardziej wdzięczna i dowcipna w swoich działaniach, ujawniając prawdziwą siłę w finałowej scenie.

Tendencje do nadekspresji ma także Sawicki, który niczym na poligonie walczy z przeszkodami, wydaje rozkazy przez telefon i traktuje swoją misję ze śmiertelną powagą. Trochę więcej dystansu do roli Brindsleya i uda się to, co świetnie zrobili pozostali aktorzy. Jadwiga Grygierczyk ulega cudownej przemianie po kilku szklankach pozornej lemoniady, Adam Myrczek (pułkownik Melkett) po raz kolejny udowadnia swoje komediowe emploi i słabość do munduru, a Tomasz Drabek (Harold, nieoceniony znawca porcelany) najcelniej uchwycił to, co cechuje brytyjskie poczucie humoru, czyli autoironię.

Mimo ciemności, zawsze jest światełko w tunelu, a z farsą jest jak z winem: im starsza tym lepsza. Im bardziej wejdzie w krew, tym łatwiej będzie ją grać. Zapraszam na widownię Teatru Polskiego w karnawale - ostatni gasi światło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji