Artykuły

Chcecie bajki? Oto aktorzy bez etatu odstawiają "Konika Garbuska"

Półtorej godziny, podczas której aktorzy, chyba poważnie traktujący swój zawód, chałturzą w najlepsze - o "Koniku Garbusku" w reż. Tomasza Grochoczyńskiego na Scenie Inicjatyw ZASP pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Bajce Rosjanina Piotra Pawłowicza Jerszowa upłynął 151 rok, ale dzieci z zainteresowaniem słuchają do poduszki historii głupiego Wani i jego niezgrabnego, lecz mądrego i wiernego konika Garbuska. W przypadku spektaklu w reż. Tomasza Grochoczyńskiego realizowanego przez inicjatywę Związku Artystów Scen Polskich "Aktorzy bez etaty grają baśnie z różnych stron świata" jest inaczej.

W połowie przedstawienia milusińscy, choć powinni siedzieć zauroczeni historią z rozdziawionymi gębusiami, zaczynają się kręcić, rozmawiać i żądać wyprowadzenia na siusiu, albo śpią oparte rączkami na oparciach foteli. Finał jest w stanie ich poderwać głównie dzięki skocznej rosyjskiej muzyce opracowanej przez Piotra Golla.

Jak to w bajkach bywa, mamy pozytywne postaci i knujących wcielonych drani. Jest najmłodszy, poczciwy, szczery, ładny Wania (wszystkie te cechy oddaje, choć szkoda, że jedynie wizualnie, Tomasz Korczyk) i niezbyt urodziwy, ale rozsądny Garbusek. W tej inscenizacji konik jest zawadiacko uśmiechniętym, brązowym pyszczkiem na patyku z dużymi oczami i fantazyjnie zakręconą grzywą. Kijem z okrzykami "i-haa" energicznie i zawadiacko potrząsa Anna Szczerbińska.

Negatywnie zachowują się dwaj leniwi, cwaniakowaci, wyzuci z uczuć rodzinnych, starsi bracia (Rafał Sisicki, Jarosław Domian). Ubrani w typowo rosyjskie koszule, znacznie ciemniejsze od tych, które noszą pozytywni bohaterowie, stale kombinują jakby się nie napracować, ale czerpać zyski. We wszystkim są jednomyślni, co podkreślają stałym przyklaskiwaniem sobie nawzajem w charakterystycznym układzie choreograficzno-klaskowym.

Podobny kolorystycznie i jedyny aktorsko zasługujący na oklaski publiczności jest zdziadziały Car, wyraziście oddany przez Witolda Bielińskiego. Karykaturalnie, w lekkim przysiadzie, głosem zgrzybiałego staruszka, wydaje coraz bardziej nieprawdopodobne rozkazy. Wania musi złapać jarmarcznie świetlistego (ale dzieci nawet zainteresował) Żar-Ptaka z plastiku, pojmać Cud-Dziewczynę (Renata Piotrowska), znaleźć w wielkim morzu mały pierścień. To ostatnie wydarzenie, podobnie jak wizyta na dworze Księżyca (Piotr Rzymyszkiewicz), zostało totalnie "zaskrzypiane" przez wiercące się na krzesłach dzieci. Już im było wszystko jedno, czy klejnot zostanie odnaleziony, Cud-Wieloryb (Iwona Rulewicz), który za karę nosi na grzbiecie całą wieś, zrzuci balast i w końcu będzie się mógł zanurzyć oraz kto pojmie za żonę Cud-Dziewczynę. Finał, w którym Wania w zamian za Cara zanurza się w mleku, wrzątku i zimnej wodzie, przechodzi bez echa. Tym bardziej, że mało zrozumiały jest ciąg ostatnich zdarzeń, w wyniku, których Wania zostaje carem i żeni się z księżniczką, chociaż wcześniej wcale nie był zachwycony jej urodą.

W międzyczasie, jest jeszcze knujący Ochmistrz, średnio barwny Ojciec (Karol Stępkowski), Cud-Kobyła, Strażnicy, Dworzanie i Narrator (Krzysztof Zakrzewski), który łatwo wpadającym w ucho wierszem (w tłumaczeniu Igora Sikiryckiego) opowiada widzom akcję.

Jest to więc półtorej godziny, podczas której aktorzy, chyba poważnie traktujący swój zawód, chałturzą w najlepsze.

Nie było by jeszcze tak źle, gdyby mówili wyraźnie, śpiewali głośno i tak, by można ich było zrozumieć. Tekst niełatwy dla dzieci - ile z nich wie, kim jest zarządca stajni i co ma wspólnego z masztalerzem? - dodatkowo więźnie w ustach aktorów, którzy przy podskokach dostając zadyszki, mówią niedbale, byle szybciej dobrnąć do finału. Przez to ich bohaterowie są zabełkotani i bladzi.

Należy postawić w tym miejscu pytanie, dla jakich dzieci ten spektakl był zrobiony? Albo tworzymy iluzję i wszystkie techniczne zmiany i przejścia są schowane, albo idziemy w stronę całkowitej umowności. Wtedy uprawniona jest gra z konwencją przedstawiania bajkowej rzeczywistości i postaci. A tak, powstaje świat, ograniczony z dwu stron stożkowatymi, niedomkniętymi kolumnami, które okazują się być kostiumami władców albo strażników, bo nagle aktorzy wystawiają je na środek sceny i stają jak przy mównicy. Po bokach ustawione są krzesełka przykryte kwiecistymi, babcinymi chustami, na których aktorzy czekają na swoje wejścia. Deziluzyjna jest również gimnastyka Renaty Piotrowskiej przy przeistaczaniu się w Cud-Dziewczynę. Aktorka robi co może chowając się pod ścianą, by jak najzgrabniej włożyć książęcą szatę koloru burgunda i jak najciszej zapiąć na głowie rzepy diademu. Smutny jest również obraz, kiedy przy pełnym świetle i szybkiej zmianie umownej dekoracji, malowana cerkiew nagle rozpada się w rękach przenoszących ją aktorów, tak, że drugi rząd, zamiast wędrować przez świat, jak wymaga tego akcja, musi ratować sytuację.

Jakimś tam pomysłem inscenizacyjnym jest kawałek błękitnego satynowego materiału imitującego morze, z którego fal, wytrzepanych przez trzymających po bokach płachtę aktorów, wyłania się między innymi dyktowy wieloryb z dwoma chatkami i drzewem na grzbiecie.

Całość sprawia więc wrażenie niedopracowanego spektaklu wyjazdowego, który można zagrać w każdych warunkach - przedszkolnych, szkolnych, domo-kulturowych.

Myślę, że dla dobra dzieci należałby przemyśleć koncepcyjnie ten spektakl, skrócić go i jeszcze trochę poćwiczyć. Zawsze warto, choćby przez szacunek dla młodego widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji