Artykuły

Oddech zatrzymany w kadrze

Fotografie z albumu "Warlikowski - Teatr" dokumentują twórczość artysty, ale też żyją własnym życiem. I każą ze szczególnym napięciem czekać na planowaną na luty premierę "Aniołów w Ameryce" w jego reżyserii - pisze Jacek Wakar w Dzienniku - Kultura.

Szczególna sytuacja. Kiedy otwieram tę książkę, osiem na dziesięć razy trafiam na zdjęcia z "Kruma". Maleńki Jacek Poniedziałek (Krum) pod swą olbrzymią twarzą na gigantycznym ekranie ponad sceną. Jego zamazana sylwetka obok Mai Ostaszewskiej (Truda), ubranej tylko w pasiaste majtki i stanik. Bohaterowie na kinowych fotelach podczas wyobrażonej projekcji filmowej. Tugati (Redbad Klijnstra) na wózku inwalidzkim sposobi się do pożegnania z życiem. I wiele innych, z tym najbardziej poruszającym: oto bohaterowie Krzysztofa Warlikowskiego i izraelskiego pisarza Hanocha Levina pochyleni nad stołem. Za chwilę oddechami zdmuchną prochy przyjaciela na wszystkie strony świata. Dziś, ponad półtora roku po premierze w TR Warszawa, wiem, że mój Warlikowski to właśnie "Krum". Wielki intymny spektakl, który pozwolił mi spojrzeć na świat - jak pisał niegdyś wspaniały krytyk Andrzej Wanat - z tego samego co reżyser okna. Gorzki, ale współczujący. Niewiele pozostawiający nadziei, a przecież niepozbawiony światła. Historia 30-latka powracającego do domu z długiej podróży, która miała zmienić całe jego życie. Powraca z pustymi rękami do stojącego powietrza. Nic nie jest inne. Może już tylko brakuje złudzeń. Pisano po premierze, że to Warlikowski próbujący teatru obyczajowego, pomniejszony w skali, ktoś nierozważnie rzucił coś o telenoweli. A przecież dopiero teraz, a nie po spektakularnych "Oczyszczonych" i "Bachantkach", wychodziliśmy z teatru jakby wolniej, poruszeni wspólnym doświadczeniem. Wszyscy jesteśmy Krumami - powtarzaliśmy. Wydany właśnie album "Warlikowski - Teatr" przywraca tamto przedstawienie, na wiele innych pozwala spojrzeć na nowo. Patrzę na zamieszczone tu zdjęcia ze zdumieniem. Nie, nie zmieniłem zdania o inscenizacjach artysty, których nigdy nie lubiłem - "Hamlecie", "Bachantkach", "Oczyszczonych", "Burzy". Nie był to i wcjąż nie jest mój teatr. A jednak znakomite fotografie dają im jakby nowy wy miar. Patrzy się na znajome twarze aktorów, przemyślnie zaaranżowane sceniczne sekwencje, jakby widziało sieje pierwszy raz. Zapisane w obiektywie kadry teatralnego świata.

Miał Warlikowski szczęście do fotografów, co album doskonale pokazuje. Łapię

się na tym, że wielokrotnie bardziej od teatru interesuje mnie na tych zdjęciach gra światła i cienia, kontrast ostrości i rozmytych konturów, współistnienie jasności i mroku. Wszystko to powoduje, że ta piękna książka będzie mieć nie tylko dokumentacyjny charakter. Owszem, można dowiedzieć się z niej wiele o teatrze artysty, zrozumieć jego estetyczny kod, próbować śledzić najważniejsze tematy, dostrzegać powracające obsesyjnie motywy. Na tych poziomach "Warlikowski - Teatr" sprawdza się doskonale.

Nie wolno zapominać, że dwujęzyczna (także po angielsku) publikacja ma stanowić promocyjną wizytówkę najbardziej fetowanego ostatnio na świecie polskiego reżysera. A jednak nie to jest najważniejsze. Znamienne, że fotografie z inscenizacji twórcy istnieją tu niejako samoistnie, odrywając się od przedstawień, niosąc ze sobą tylko ich odpryski. Są same w sobie i jako takie robią - przynajmniej na mnie - częstokroć większe wrażenie niż dawne spektakle Warlikowskiego.

Rzecz ukazuje się w nieprzypadkowym momencie. Pierwsze zamieszczone tu zdjęcia pochodzą z "Hamleta" wystawionego w Rozmaitościach w 1997 roku, ostatnie z amsterdamskiej "Madame de Sade" z lutego ubiegłego roku. Album zamyka więc okres dotychczasowej pracy artysty w teatrze przy Marszałkowskiej i portretuje go w chwili przełomu. W rozmowie z Piotrem Gruszczyńskim Warlikowski przyznaje, że przed "Krumem" poważnie się zastanawiał nad odejściem z teatru, ale to przedstawienie przywróciło go scenie. Teraz czekamy na lutową premierę "Aniołów w Ameryce" Tony'ego Kushnera - epicko-liryczną panoramę Ameryki, spajającą w jedno wszystkie wielkie tematy artysty. Jest lęk przed śmiercią i zmierzch cywilizacji Zachodu, jest AIDS jako niewysłowione zagrożenie, jest homoseksualizm jako wybór i brzemię. Ma z tego powstać pierwszy w karierze Warlikowskiego spektakl rozłożony na dwa wieczory. Może podsumowanie jego dotychczasowej drogi, a może początek nowego rozdziału? "Anioły w Ameryce" w lutym pod szyldem TR Warszawa. A Warlikowski czeka na własną scenę. Jeśli ją otrzyma, być może czeka nas rewolucja. Doświadczenie "Kruma", powtarzane przy "Aniołach...", zjednoczyło przy reżyserze jego aktorów. Niewykluczone, że pójdą za nim w nowe miejsce. Wtedy album "Warlikowski - Teatr" i nowy spektakl staną się prawdziwym zaniknięciem etapu skupionej wokół twórcy formacji.

***

Trzy razy Warlikowski

"Roberto Zucco"

Teatr Nowy, Poznań 1995

Jeden z najlepszych dramatów Bernarda-Marie Koltesa pod reżyserską ręką Warlikowskiego stał się przejmującą opowieścią o urodzonym mordercy, działającym bez widocznego celu, a mimo to rozsadzającym społeczny porządek. Znakomita tytułowa rola Klijnstry, elektryzująca trąbka Tomasza Stańki.

"Elektra"

Teatr Dramatyczny, Warszawa 1997

Tragedia Sofoklesa przeniesiona w realia wojennej zawieruchy na Bałkanach końca XX wieku. Na scenie pokrytej piachem i kamieniami Warlikowski wydobył cały ból i absurd antycznego tekstu. Wielkie role Danuty Stenki (Elektra) i Jadwigi Jankowskiej-Cieślak (Klitajmestra).

"Krum"

TR Warszawa, 2005

Tak reżyseruje Warlikowski, któremu nie zależy na efekcie, szoku, mocnych obrazach. Warlikowski skupiony i wyciszony czyni dramat Levina bliskim Czechowowi. W efekcie mamy arcydzieło - spektakl klamrę dla dotychczasowej twórczości reżysera i zapowiedź jego kolejnych poszukiwań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji