Artykuły

Jak polują polscy paparazzi

W Polsce jest kilkunastu paparazzich z prawdziwego zdarzenia. Biorą oni za zdjęcia od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, w zależności od wrażenia, jakie fotografie zrobią na odbiorcy. Rekordzista - jak mówi się w środowisku - zainkasował 40 tys. zł. Oczywiście są to niewielkie sumy w porównaniu z honorariami zachodnich paparazzich - piszą Magda Huzarska-Szumiec i ama w Dzienniku Zachodnim.

Chowają się w krzakach, latają na lotni, przekupują personel hotelowy, kelnerów, taksówkarzy, hostessy. Tworzą krąg informatorów, dzięki któremu wiedzą, że mąż gwiazdy filmowej właśnie pojawił się w restauracji z panią, która w żaden sposób nie przypomina jego słynnej małżonki. Potrafią tygodniami siedzieć pod oknem znanej osoby, by pokazać światu, jak wygląda w szlafroku i bez makijażu.

Paparazzi, po włosku oznacza "brzęczące insekty" i wywodzi się z filmu Federico Felliniego "La dolce vita". Reżyser już w 1960 roku przedstawił postać natarczywego fotografa, niejakiego Paparazzo, którego zagrał Walter Santesso. Bywał on w rzymskich kawiarniach, gdzie można było ustrzelić słynnych aktorów w prywatnych sytuacjach, pijących wino, jedzących ostrygi czy bawiących się na parkiecie. Ale zdjęć, które robił fotograf w starym filmie, nikt by dzisiaj nie kupił. Bynajmniej nie o takie bulwarowym pismom chodzi...

Nie ma fotek, nie ma story

W Polsce szerokim echem odbiło się kilka miesięcy temu spoliczkowanie znanego reżysera Antoniego Libery przez profesora Michała Pawła Markowskiego. Poszło o felieton zamieszczony w Tygodniku Powszechnym i znajdujące się w nim stwierdzenia, o których mogła opowiedzieć Markowskiemu jego własna, pracująca z Liberą, żona. Na łamach bulwarówki spór o literaturę zmienił się w spór o kobietę, z którą reżyser miał mieć - według dziennikarzy - romans.

- Jak nie ma fotek, to nie ma story - twierdzą redaktorzy szukających sensacji gazet. Dlatego też krakowscy paparazzi wybrali się do domu profesorstwa w celu zrobienia atrakcyjnego zdjęcia. Zadzwonili do drzwi, przedstawili się jako doręczyciele przesyłek i usiłowali zrobić Annie Burzyńskiej zdjęcie w szlafroku. Nic im jednak z tego nie wyszło, bo pani profesorowa wykazała się większym refleksem niż fotograf i zatrzasnęła drzwi.

- W gazecie ukazało się zdjęcie z jakiejś oficjalnej imprezy - mówi bohaterka wymyślonego skandalu, która na szczęście podchodzi do całej historii z dystansem.

Sąd wliczony w koszty

Bronisław Cieślak - jako znany aktor z serialu "07 zgłoś się", a także poseł na Sejm - sporadycznie miewał do czynienia z fotografami brukowej prasy. Ale nie przypomina sobie kompromitujących sytuacji, w których byłby zaskoczony przez paparazzich.

- Jeśli człowiek chodzi po Sejmie, to musi uważać na to, czy ma zapięty rozporek. Oczywiście widywałem swoje zdjęcia, których zrobienia nie miałem świadomości, ale nie było to nic przykrego. Na przykład ktoś umieścił w kolorowym piśmie moją fotografię z dzieckiem i psem na spacerze nad Wisłą. Po tylu latach publicznej pracy, gdy ktoś zagląda mi w gębę nawet w sytuacjach prywatnych, nie robi to na mnie większego wrażenia. A poza tym nie mam się czego bać, bo nie chodzę za rękę z cudzymi żonami - śmieje się Bronisław Cieślak.

Bezboleśnie spotkanie z paparazzimi wspomina także satyryk Marcin Daniec.

- To było w Międzyzdrojach w trakcie Festiwalu Gwiazd. Poszliśmy z żoną i kolegami z kabaretu na plażę. Naglę widzę, że z krzaków wystaje obiektyw aparatu. Pozwoliłem sobie na żart i tubalnym głosem krzyknąłem: "Nie wolno przebywać na wydmach". Wtedy usłyszałem trzy pstryknięcia. Na następny dzień ukazało się zdjęcie. Była na nim moja żona w pełnej krasie, no i ja. Na szczęście miałem na sobie całkiem przyzwoite majtki - wspomina Marcin Daniec. - To zdjęcie nas tylko rozbawiło, ale gdyby rzeczywiście dotyczyło jakichś subtelnych intymności, to pewnie bym się wkurzył. Może w chałupie pokrzyczałbym trochę, że gościa pozwę do sądu. Jednak na drugi dzień chyba przeszłoby mi i zacząłbym się z tego śmiać. A na trzeci dzień pomyślałbym o takim paparazzo: "Ale spryciula".

- Kiedyś sfotografowano mnie z kieliszkiem wina i jakoś tak sensacyjnie podpisano zdjęcie. Ale to było tylko raz, więc zdaje się, że jestem dla nich za słabym tematem - uśmiecha się Maciej Stuhr. - Może dlatego, że nie imprezuję, nie chodzę na bankiety i nie prowadzam się z panienkami. To zdjęcie potraktowałem z humorem i nie zareagowałem na nie. Jakakolwiek odpowiedź z mojej strony byłaby tylko podgrzewaniem atmosfery. Trzeba być absolutnie ponad to, żeby nie zejść do poziomu tych ludzi. Jednak bardzo się ucieszyłem, kiedy Joasia Brodzik wygrała z paparazzimi sprawę w sądzie. Wysłałem jej SMS-a z gratulacjami - dodaje.

Gorące nazwiska

Fotoreporterzy plotkarskich kolorówek nie kryją, że odkąd Brodzik i Wilczak zaczęli pokazywać się razem, przestali o ich fotki zabiegać. Bo sens takich zdjęć polega na tym, by pokazać ludziom, że jest inaczej, niż im się wydaje. Ktoś opowiada wszystkim, że właśnie zmienia partnerkę, a okazuje się, iż wcale się z nią nie rozstaje. Tak było w przypadku Piotra Machalicy i Edyty Olszówki. - Nasz fotograf zrobił zdjęcie aktorowi, gdy przyjechał do niej o drugiej w nocy - opowiada redaktor naczelny bulwarówki, dodając, że prawdziwym paparazzim rzadko zleca zdjęcia, bo to bardzo dużo kosztuje.

W Polsce jest kilkunastu paparazzich z prawdziwego zdarzenia. Biorą oni za zdjęcia od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, w zależności od wrażenia, jakie fotografie zrobią na odbiorcy. Rekordzista - jak mówi się w środowisku - zainkasował 40 tys. zł. Oczywiście są to niewielkie sumy w porównaniu z honorariami zachodnich paparazzich. Mel Bouzad stał się znany, gdy dostał 120 tys. dolarów za zdjęcie Jennifer Lopez i Bena Afflecka zaraz po rozwiązaniu ich zaręczyn. Za pierwsze zdjęcia Madonny i jej córki Lourdes niemieccy fotografowie, którzy zrobili je z domu sąsiadującego z posiadłością piosenkarki, dostali po 150 tys. dol. Z kolei fota przedstawiająca Gwyneth Paltrow i Chrisa Martina, opuszczających londyński szpital z nowo narodzoną córeczką Apple, kosztowała jedno z brukowych pism 125 tys. dolarów.

Niektóre gwiazdy próbują przechytrzyć paparazzich i same sprzedają swoje zdjęcia. Tak jak zrobili to Angelina Jolie i Brad Pitt, których dziecko przyszło na świat w Namibii. Fotografie swojej córki Shiloh Nouvel odstąpili miesięcznikowi People za 4,1 mln dolarów.

Nasi rodzimi paparazzi mogą swoim zachodnim kolegom tylko pozazdrościć, tym bardziej że metody, które stosują, są już bardzo podobne do zachodnich. Kiedy jeden z fotografów nie dostał zgody na zrobienie zdjęć w nadmorskiej posiadłości prezydenta, latał na lotni, żeby sfotografować Jolantę Kwaśniewską opalającą się w bikini. Skory do poświęceń był też paparazzo, który czatował przed domem Tomasza Lisa.

- To było wtedy, kiedy Tomasz Lis wyprowadził się od Kingi Rusin. Przez dwa tygodnie nasz fotograf czaił się przed jego domem, aż pojawi się Hanna Smoktunowicz. No i doczekał się. Teraz za takie zdjęcie zarobiłby grosze, bo odkąd para publicznie pokazuje się razem, przestaliśmy się nimi jakoś przesadnie interesować - przyznaje redaktor bulwarówki. - Podobnie stało się z Małgorzatą Foremniak, którą podejrzewaliśmy o romans z jej partnerem z "Tańca z gwiazdami" - dodaje.

Wytańczyć sławę

Taneczne show na antenie TVN przyniosło paparazzim niezłe żniwo. Mogli polować na przykład na Aleksandrę Kwaśniewską, która podczas objazdowej wersji "Tańca z gwiazdami" - jak donosiły gazety - "nieźle imprezowała". Podobnie było z drugą prezydentówną, Marią Wiktorią Wałęsówną, którą fotograf ustrzelił, gdy po jednym z przyjęć położyła się na tylnym siedzeniu samochodu.

Zresztą fotografowanie gwiazd podczas bankietów jest domeną osobnej kategorii paparazzich, zwanych kotleciarzami, których zajęcie siłą rzeczy jest mniej popłatne, ale za to przyjemniejsze. Owi fotografowie wpuszczani są na VIP-owskie przyjęcia pod warunkiem, iż będą używać aparatu tylko do północy. Złamanie tej umowy groziłoby im wypadnięciem z układu. Jednak - jak warszawska wieść gminna niesie - wśród samych gwiazd jest zdrajca, który robi zdjęcia ukrytym aparatem i od czasu do czasu dostarcza je zainteresowanym redakcjom.

Takie postępowanie będzie niebawem coraz powszechniejsze, a paparazzi mogą stracić dobrze płatne zajęcie. Jakiś czas temu niemiecki dziennik Bild wpadł na pomysł, żeby ogłosić konkurs na czytelników-paparazzich. Nagrody są naprawdę kuszące i już przyniosły pożądany efekt. Dzięki spostrzegawczości czytelnika, w gazecie ukazało się na przykład zdjęcie niemieckiego piłkarza, Davida Odonkora. Dał się on złapać przechodniowi na tym, że załatwiał potrzebę na parkingu, a nie w toalecie.

Na zdjęciu: Joanna Brodzik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji