Zmierzch operetki? Nigdy!
"Zemsta nietoperza" w reż. Helena Kaut-Howson w Operze Wrocławskiej. Pisze Małgorzata Matuszewska w Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej.
Kiedy kurtyna idzie w górę, ręce same rwą się do oklasków. W "Zemście nietoperza", najnowszej premierze Opery Wrocławskiej, zachwyca prawie wszystko.
Jeśli potraktuje się poważnie nie tyle libretto (tu warto przymrużyć oko), ile warstwę muzyczną i teatralne zabiegi, efekt może olśnić nawet tych, którzy do fanów operetki nie należą.
Błahą w gruncie rzeczy inny gę artyści odegrali znakomicie. Helena Kaut-Howson, cyzelując teatralne szczegóły, odkurzyła operetkę niczym pokojówka Adela poduszkę na fotelu. *' Oprócz efektów muzycznych (arie świetnie odśpiewano z towarzyszeniem orkiestry pod kierunkiem Ewy Michnik) mamy tu także niezły opis obyczajów Austrii drugiej połowy XIX wieku i rozhulanej klasy nowobogackiej. Dość bezmyślni jej przedstawiciele nie irytują. W ich zachowaniach widać zupełnie współczesne odniesienia. Kiedy słyszę, że zabrakłoby
więzień dla wszystkich oszustów, uśmiecham się...
Trudno zdecydować, która solistka była lepsza. Ewa Vesin jako Rosalinda i Aleksandra Buczek (Adela) znakomicie odegrały swoje role. Równie świetnie zaprezentowali się: Arnold Rutkowski (Eisenstein), Jacek Jaskuła (Dr Falkę) czy Mariusz Czajka (Frosch). Obsadzenie Anny Bemackiej w roli kilkunastoletniego księcia Orlofsky'iego było strzałem w dziesiątkę. Widać, że dbałość o szczegół i rozmach towarzyszyły pracy Pawła Dobrzyckiego (sama scenografia skłania do oklasków), Małgorzaty Słoniowskiej (kostiumy) i Janiny Niesobskiej (ruch sceniczny). Kto z nas nie chciałby znaleźć się choć na chwilę w tym uroczym świecie? Bawmy się więc magią operetki.