Artykuły

Tytułowego balu brak, a songów tyle, co Behemot napłakał.

Bal u Wolanda w reż. Łukasza Czuja w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Recenzuje Jacek Cieślak

Na spektakl Łukasza Czują warto spojrzeć oczami bezkompromisowego jurora. Bo to reżyserska amatorszczyzna i choreograficzny skandal. Tytułowego balu brak, a songów tyle, co Behemot napłakał. Co by na to Maleńczuk powiedział? Niestety, z trudem panuje nad głosem i ciałem. Na premierze zżarła go trema młodzieńca, który marzy, by zostać teatralnym idolem.

Uważam Maleńczuka za najbardziej wyrazistą obecnie postać polskiej sceny rockowej, choć w polsatowskim "Idolu" nadwerężył opinię artysty niezależnego. Jednak jego koncerty to fantastyczny rockowy cyrk, porażający bogactwem konwencji. Wrodzony zmysł do prowokacji tonuje rhelodramatyczną nutę. Aby nie popaść w szmirę, ucieka w drapieżną autoironię - niczym kameleon nieuchwytny w różnorodności aktorskich wcieleń. Jaki diabeł podkusil go do udziału w teatralnym "emeryten party", że użyję tytułu jednej z kapitalnych piosenek Pudelsów - widowisku drętwym jak stołowa noga i pustym jak dzban. Na pewno wynegocjował atrakcyjny cyrograf.

Podczas czterogodzinnego spektaklu śpiewa tylko dwa songi, pisane na kolanie. Teatrowi się to opłaciło, bo-jeden z nich kwituje już w pierwszym akcie wątek Poncjusza Piłata i Joszuy Hanocriego. A po co weń się zagłębiać, gdy w kinach idzie film Mela Gibsona! Druga z kompozycji ma charakter manichejski, ale pointy nie było słychać, bo dobra interpretacja wokalna przegrała ze złą jakością realizacji dźwięku.

Maleńczuk, który jest urodzonym improwizatorem z lekko zblazowanym poczuciem humoru, tym razem ma kłopoty z opanowaniem rytmu, ledwie panuje nad tym, co mówi. Reżyser nie ułatwia mu zadania, każąc zastygać w tyleż demonicznych, co pretensjonalnych pozach -a przywykł raczej do luzackiego zachowania. Jedyny w spektaklu podaje kwestie przez mikrofon. Bodaj najdłuższą - zza kulis, co każe nam sądzić, że to, co miał powiedzieć -przeczytał. Kuszenie chorzowskiej publiczności Maleńczukiem przypomina więc seans czarnej magii w moskiewskim Yarietes, gdzie zamiast prawdziwej waluty wpychano widzom nic niewarte papiery Generalnie zalecałbym debiutantowi więcej swobody, a w kolejnych spektaklach nie będzie pozbawiony szansy na sukces.

Sypiące się scenograficzne kafle stołówki Mossolitu i szpitala psychiatrycznego, ilustrowane idiotycznymi hasłami epoki komunizmu - "Literacie dbaj o higienę", "Gruźliku nie wchłaniaj wilgoci", wekslują przedstawienie na tory mocno już nieaktualnej satyry politycznej. Czuj nie zrezygnował też z radzieckiej ro-dzajowości, chyba dlatego, że gwarantuje mu jedyne salwy śmiechu przy kwestiach "brałem, ale nasze"czy o Jesiotrze drugiej świeżości. Trzeba więc zapytać, dlaczego poszedł na taką łatwiznę, nie szukając współczesnej interpretacji powieści. Czy zażył SLD i polskie afery korurcyjne wprawiają go w błogostan? Przed kasą teatru żebrzą o chreb chorzowskie dzieci, ale wątek Fridy, która udusiła głodne maleństwo, bo nie miała czym go nakarmić - toniee w żenującym pokazie mody.

Nieudolność warsztatowa reżysera każe załamać ręce. Sceny w Varietes oraz balu u Wolanda, bedące zawsze popisem teatralnej maestrii to bezładna szamotanina. Chórek waluciarzy tańczy krzywo jak na pierwszej lekcji choreografii. Ale największym absurdem jest to, że mając w obsadzie Maleńczuka, Czuj woli watować spektakl zagranicznymi przebojami, płacić tantiemy od puszczanych z taśmy piosenek Elvisa Presleya i Iggy'ego Popa. Przedstawienia nie ratują dwie czysto zagranć role Korowiowa (Artur Święs) i Behemota (Elżbieta Okupska). A największym hitem wieczoru jest piosenka "Arlekino" w wykonaniu Alły Pugaczowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji