Artykuły

Szaleniec na krzyżu

Wspaniałe aktorstwo, sugestywna scenografia. Pod względem treści - kilka zużytych kalek. Właśnie dlatego "Bóg Niżyński", najnowszy spektakl renomowanego Teatru Wierszalin - rozczarowuje.

Spektakl poświęcony został postaci Wacława Niżyńskiego - genialnego tancerza i choreografa, który zrewolucjonizował taniec, lecz jego kariera przerwana została przez atak nieuleczalnej choroby: schizofrenii. Reżyser Piotr Tomaszuk inspirował się jego dziennikami, które artysta podpisywał: Bóg Niżyński. Oto Niżyński ma zatańczyć nad grobem swego mistrza (i zarazem partnera seksualnego) Sergiusza Diagilewa. Taniec miał być hołdem dla Diagilewa, a przeistacza się w opowieść o życiu Niżyńskiego, jego wyrażoną bardziej ruchem niż słowem spowiedź. Wszystko utrzymane w charakterystycznym dla Wierszalina klimacie pogranicza: cerkiewnym, prawosławnym, kadzidlano-metafizycznym.

Grający główną rolę tancerz Rafał Gąsowski tworzy niezwykle sugestywną, doskonałą kreację. Cóż z tego, skoro Piotr Tomaszuk raczej na intelektualne wyżyny się nie wznosi. Stanął w obliczu niezwykle nośnego tematu - wszak obłęd artysty to jedna z największych ciemnych, lecz i wzniosłych tajemnic sztuki. A jednak przedstawienie Wierszalina wiele możliwości marnuje. Bez zarzutu w warstwie aktorskiej , sugestywne w scenografii i plastyce, treściowo - zamiast dramatu i próby jego diagnozy proponuje zwyczajną papkę. Jak długo można patrzeć na obłęd głównego bohatera, przedstawiany dosłownie i schematycznie jako miotanie się schizofrenika, formę opętania przez szatana, wyzwolenie z człowieka odurzonego zwierzęcia. Patrząc na spektakl, wiemy, iż jest to studium życia wybitnego artysty tylko dlatego, że raz po raz skandowane jest jego nazwisko. Inaczej można by przypuszczać, że patrzymy na najzwyczajniejszy taniec wioskowego szaleńca. Inteligentny widz może też się domyślać, że Tomaszuk stara się odesłać go na przykład do archetypu "Dziadów", ale równocześnie czuje, że jest to tylko podpórka zastępująca własny pomysł na intelektualne, dramatyczne rozegranie spektaklu. I wreszcie puenta spektaklu - gdy nie ma się na nią pomysłu, sięgnąć trzeba po kolejną podpórkę. Wpisanie postaci Niżyńskiego w symbol ukrzyżowanego Chrystusa jest nadzwyczaj łatwe, tak łatwe, że aż irytujące: zarówno pod względem intelektualnym, jaki estetycznym.

Kilka lat temu pewna autorka pokazała na wystawie wkomponowane w znak krzyża genitalia. Jak widać, część twórców uznała, że aby uzyskać medialny aplauz, należy krzyżować cokolwiek i kogokolwiek. I chociaż akurat tragedię psychicznie chorego artysty można mądrze wpisać w archetyp Golgoty, to reżyser Piotr Tomaszuk czyni to zbyt łatwo, bez subtelności, instrumentalnie. Zgoda Chrystusa na krzyż była w jakimś sensie wyrazem szaleństwa (Miłości), co bynajmniej nie upoważnia do kierowania na krzyż każdego szaleńca.

Cierpienie wpisuje się w krzyż, jeśli jest podjęte świadomie - w imię wyższych wartości. Ta reguła dotyczy także artystów.

Przedstawienie zebrało już pozytywne recenzje. Roman Pawłowski określił go mianem "odtrutki na religijny kicz". Można tylko niezbyt wykwintnie zażartować: jednym wszystko kojarzy się z seksem, innym - tym od Michnika - z religijnym kiczem, który należy odczyniać, na przykład dość niewybrednymi aluzjami do absolutnie niekiczowatej pederastii. Nie wszystko złoto, co się świeci, nie wszystko arcydzieło, co wychodzi z firmy Wierszalin. <

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji