Artykuły

Filmowy Gazda i Jureczek, mistrz drugiego planu

- Tuż po szkole popełniałem błąd, grając różne rzeczy jak cytaty. Myślałem sobie: a teraz uśmiechnę się jak Nicholson albo zagram jak de Niro; powiem coś jak Gajos lub na chwilę będę Kowalskim albo Stroińskim. Kompletna bzdura. Nie ma sensu tworzyć kopii. Trzeba szukać siebie - mówi JACEK BRACIAK, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Sporo Pana na ekranie, w znaczących produkcjach, a mało poza planem. Chowa się Pan?

- Skądże, ale nie widzę powodu, by zajmować widzów swoim życiem prywatnym. Nie uważam, by było ono szczególnie interesujące, a poza tym to pole własne i intymne, a także baza do pracy, miejsce na odpoczynek i azyl. I jeszcze jedno - nierozpoznawalny mogę obserwować świat i ludzi.

Po rolach w "Edim", "Oficerach", "Magdzie M.", a ostatnio także po filmach "Palimpsest", "Co słonko widziało" i "Z odzysku" nie jest Pan rozpoznawany?

- Bywam, ale póki co nie jestem narażony na histerię. Częściej zdarzają mi się zabawne i zaskakujące reakcje ludzi. Niedawno usłyszałem: "Boże, to pan taki mały?".

Małemu łatwiej się ukryć, ale czy warto stać ciągle w drugim szeregu?

- Jeśli komuś zależy na splendorze, popularności i większych pieniądzach, to nie. Natomiast na drugim planie jest się mniej narażonym na utożsamienie z postacią. To miejsce daje większą niezależność i swobodę.

Nie ma Pan ochoty zostać wreszcie głównym bohaterem?

- Takie marzenie jest wpisane w nasz zawód.

Braciak w obsadzie oznacza ciekawą postać, ale też interesującą produkcję. Dobrze Pan wybiera.

- Jeśli moje role ułożyły się w różnorodny wachlarz, mogę się jedynie cieszyć. Tym bardziej że łączyły się ze spotkaniami z ciekawymi ludźmi - Konradem Niewolskim, Michałem Rosą, Sławkiem Fabickim. Kiedy Sławek, z którym pracowałem wcześniej przy znakomicie ocenianym spektaklu Teatru TV "Łucja i jej dzieci", zaproponował mi rolę Gazdy, przyjąłem ją bez wahania.

I stworzył Pan postać bezwzględnego dla podwładnych gangstera, a w domu ciepłego ojca rodziny.

- Postać Gazdy może budzić kontrowersje. Nie chcę go bronić, ale myślę, że w jego ocenie bardzo ważne są motywy działania, kontekst.

Różną od Gazdy, a zarazem podobną rolę zagrał Pan w filmie Bogusława Lindy "Jasne błękitne okna", który w połowie stycznia wchodzi do kin. Dlaczego Marek zadaje ból najbliższym?

- Jego zachowanie wynika z zagubienia. Pije i krzywdzi, bo nie umie pomóc sobie i innym. Nie potrafi udźwignąć ciężaru, który go przerasta, przygniata.

Niszczy żonę, aż dowiaduje się o jej śmiertelnej chorobie. Nie jest zdolny, by cieszyć się, że ma kochającą go kobietę i wspaniałą córkę?

- Myślę, że wbrew temu, co pokazują familijne filmy i kolorowe czasopisma, całkiem sporo ludzi nie potrafi okazywać uczuć, mówić: "kocham", "dobrze, że jesteś". Choćby na wsi, którą znam, wciąż kocha się szorstko. Ojciec nie przytula syna, bo to jest niemęskie, nie rozmawia z nim ciepło. Raczej wydaje mu polecenia i razem pracują. Myślę, że relacje między Sygitą, graną

przez Joannę Brodzik, i Markiem nie odbiegają od normy.

A jak oceni Pan uczuciowe rozterki bohaterów serialu "Magda M."?

- Prywatnie nie przepadam za takim gatunkiem, ale nie mogę dyskutować z potrzebami widzów. To telewizyjny fenomen. Przyjmuję go do wiadomości.

W cwaniaczku Perle z "Oficerów" czy mordercy z "Pit-bulla" niełatwo doszukać się podobieństw do bananowego chłopaka z kucykiem z "Uprowadzenia Agaty". Jak dochodzi się do takiej zmiany wizerunku?

- Na szczęście nie było to na mojej głowie. Ja miałem na niej rodzinę, którą musiałem utrzymać. W czasie dwunastu lat, jakie dzielą "Uprowadzenie Agaty" od "Ediego", grałem we wszystkim, co mi. zaproponowano. Głównie epizody, drugoplanowe role. Dzwonił telefon, ja jechałem, bo tak pojmuję swój zawód - muszę się z niego utrzymać. Na premierze filmu "Piotruś Pan" byłem przebrany za pirata. Z większą od siebie karabelą u pasa i doczepianymi wąsami brałem udział w ślubnej ceremonii w Łazienkach. Gdybym robił rzeczy niegodne, mógłbym się wstydzić, ale robiłem to, by przeżyć, i starałem się robić to jak najlepiej. Minęło dwanaście lat, ktoś zadzwonił, że jest casting. Nie wiedziałem, kim jest Piotr Trzaskalski, ale pojechałem i, chociaż to może zabrzmi egzaltowanie, po przeczytaniu jednej sceny coś mnie tknęło, że to będzie ważna rola.

Po pierwszych projekcjach "Ediego" ludzie zastanawiali się, czy Jureczka gra naturszczyk, a Pan twierdzi, że jąkania nie musiał się uczyć.

- A czegóż się tu uczyć? Wielu ludzi się jąka. Trzeba tylko znaleźć motyw, powód. W takich rolach najważniejsze jest, by nie skupiać się na "jak", tylko "co" poprzez postać chcemy powiedzieć.

Dlatego "co" został Pan aktorem?

- Powód był banalny, nie chcę go po latach uszlachetniać. Myślę, że liczyłem na sławę, pieniądze, chciałem wyrwać się ze wsi. Kiedy się dostałem do szkoły, myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi. Nosiłem się jak artysta. Ot, taka choroba wieku młodzieńczego. W szkole z powodów towarzyskich czułem się świetnie, ale zacząłem mieć wrażenie, że profesorowie chcieliby widzieć we mnie kogoś innego. Pamiętam uwagi: Braciak, ale ty musisz grać więcej niż wysoki blondyn z błękitnymi oczyma. Zamiast motywacji odczuwałem narastający kompleks.

Jak go Pan leczył?

- Tuż po szkole popełniałem błąd, grając różne rzeczy jak cytaty. Myślałem sobie: a teraz uśmiechnę się jak Nicholson albo zagram jak de Niro; powiem coś jak Gajos lub na chwilę będę Kowalskim albo Stroińskim. Kompletna bzdura. Nie ma sensu tworzyć kopii. Trzeba szukać siebie.

***

NAJLEPSI AD 2006

Cyklem Rozmowy na koniec roku honorujemy tych, którzy szczególnie zaznaczyli swoją obecność w różnych sferach kultury: muzyce, sztuce, teatrze, filmie i literaturze.

Od czasu nagrodzonej na festiwalu w Gdyni i wyróżnionej Ortem, roli jąkającego się złomiarza Jureczka w głośnym filmie Piotra Trzaskalskiego "Edi" Jacek Braciak w kolejnych aktorskich wcieleniach udowadnia, że talentu i pasji starcza mu na bardzo różnorodne zadania. Dwuznaczne, jak lokalny gangster Gazda w nagrodzonym w Cannes i walczącym o oscarową nominację filmie "Z odzysku" Sławomira Fabickiego, czy przejmujące, jak Marek w "Jasnych błękitnych oknach" Bogusława Lindy.

Na razie świetny w drugim planie i popisowych epizodach, utrwala się w pamięci widzów i, miejmy nadzieję, reżyserów, scenarzystów oraz producentów obsadzających główne role.

38-latek. Aktor Teatru Powszechnego. Ojciec trzech córek: Zosi (13 lat), Jadzi (10) i Marysi (5).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji