Artykuły

Akademia ku czci

Bóg się rodzi, moc truchleje, a we foyer Teatru Studio wystawiają "Pastorałkę polską". Pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Scenariusz napisany i zainscenizowany na Scenie Poetyckiej przez Irenę Jun [na zdjęciu] miał podkreślać wieloaspektowość człowieczeństwa i boskości Jezusa. A to, w wymiarze ontologicznym, historycznym, kulturowym, etnologicznym, czasowym, przestrzennym. I taki był ten spektakl - pusty swoją wieloznacznością. W zasadzie nawet nie można go nazwać przedstawieniem. Była to raczej akademia na cześć.

Połączono polskie pastorałki XX wieku, bardziej lub mniej popularne, większego bądź mniejszego kalibru. Zabrzmiało 21 poetów z różnych czasów, stylistyk. Tytus Czyżewicz, Czesław Miłosz, Leopold Staff, Kazimiera Iłłakowiczówna, Julia Hartwig, Ernest Bryll, Tadeusz Kijonka, Marek Skwarnicki, Edward Szymański - to tylko niektórzy z nich.

Na ciasnej, prawie pustej scence autorstwa Jerzego Kaliny, metaforycznie przedstawiono wigilię: pod strzechą, pod wierchami, na obczyźnie, w kraju, w dzieciństwie, we wspomnieniach; dzisiaj, dawniej, przy lampach, przy świecach; za kratami, za okupacji, za Żelazną Kurtyną. Z polską mową na ustach i w obcych językach. Poezja udowodniła tezę, że, jak świat światem, polskie Christmas, Wiehnachten, Noël jest wszędzie i zawsze podobne. Wszystko jedno gdzie, Jezus się narodzi i nas, jeśli nie oswobodzi, to na pewno zgromadzi przy jednym stole. Będzie pachniał barszczem i pierogami. Będzie gwarno, ciepło, przytulnie.

Za oknami pozostanie groźna panorama z Pałacu Kultury i Nauki. Zaś nad głowami, poszybują ptaki - czarne, złowrogie, wieszczące rychłą Niedzielę Zmartwychwstania dzieciątka. Tak to jest przynajmniej pokazane.

Staje przed nami pięć postaci. Czysta jak Maria Panna (Paula Kinaszewska), opiekuńcza jak matka (Irena Jun), młody z ogniem w oczach (Karol Wróblewski), a za nim dojrzały, który szuka drogi powrotnej (Krzysztof Strużycki). Z tyłu, nie rzuca się w oczy wtopiony w tłum (Andrzej Mastalerz). Mówią kolejne teksty, próbują dialogować, zamieniają się miejscami, biegają wokół amfilady, śpiewają, sypią sztuczny śnieg, za chwilę go zmiatają. Kręcą podświetlaną kolorową gwiazdą. Wnoszą kłodę, opierają o ścianę, albo plecy. Ktoś, z gorącym wezwaniem na ustach, staje na niej i jeszcze bardziej zgina grzbiet podtrzymującego. Za chwilę deska jest częścią stołu świątecznego. Nakładają obrus z multimedialnym rzutem świętej rodziny, ustawiają maleńką szopkę na stołku, podkładają sianko Jezuskowi, niosą w dłoniach światło albo latarenki. Każdy może być aniołem i diabłem, mędrcem i rozbawionym kolędnikiem. Wszyscy są szarzy jak ich płaszcze (czy co tam garderobiana w magazynie miała), ale równocześnie kolorowi jak ich podszewki. Biali jak koszule albo srebrni jak nitka w sweterku głupiutkiej dziennikarki, która wszystko nagrywa zamiast słuchać. Tej, która zadaje widowni trudne pytana i oczekuje prostych odpowiedzi. Bo, po co patrzymy w gwiazdy, albo śpiewamy kolędy?

"Pastorałki polskie" zostały sprowadzone do utartego schematu cepeliady "hej, spod samiuśkich Tater". Leży Jezusicek w żłobie, matula się nad nim pochyla, wiater duje, aniołecki się weselą. Kacper, Melchior i Baltazar za gwiazdą betlejemską podążają, kreśląc nad wejściem swoiste "tu byłem" AD 2007. Żeby było metaforycznie, pomiędzy nimi przemyka człowiek szukający utraconego dzieciństwa, a dookoła "ziemia się pod śniegiem jesieni". Wszystko, chociaż otulone muzyką oryginalnych instrumentów ludowych i sugestywnym śpiewem Marii Pomianowskiej, dzieje się jakoś nieskładnie, bez synchronizacji. Interpretacja oparta o jeden ton przypowiastki na dobranoc, albo wyjawiania późnemu wnukowi prawdy wiekuistej. Naiwność głosu dziewczynki, która odkrywa cud narodzenia pańskiego; łagodna surowość kobiety przywołującej anioły do porządku; zmęczony przydech człowieka, który w końcu znalazł drogę do domu, gdzie czekają na niego rodzice, dziadkowie i zmarły w dzieciństwie braciszek. Jest jeszcze zapał młodości chętnej do walki o lepszą przyszłość ojczystą i sztywność tajniaka inwigilującego zza ciemnych okularów.

Realizatorzy bardzo dokładnie stawiali każdą, nawet najmniejszą, kropkę nad "i". Jeśli w tekście napisane jest "krzyczał" - to artysta odpowiednio daje temu wyraz. Wiernie odwzorowano również policyjny gwizdek. Andrzej Mastalerz zagwizdał najbardziej wyrazisty tekst całego przedstawienia.

Pomieszanie stylistyk, łączenie współczesności i tradycji, nie wyszło spektaklowi na dobre. Każdy wiersz był oddzielną, niezależną całością. Wyszedł z tego akademicki ciąg poetycki, ale nie widowisko. Chyba, że weźmiemy pod uwagę grę kolorowych świateł na ścianach, które podkreślały wesołkowatość postaci wyjętych z szopki bożonarodzeniowej.

"Pastorałka polska" jest hołdem Teatru Studio oddanym modzie na okresowe dewocjonalia teatralne. Każdy chwali swego Boga tak, jak umie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji