Artykuły

Białystok. Kulturalne marzenia twórców

Wielki festiwal teatralny, stoliki w parku, a może konka na ulicy i powrót Rozkoszy? Czy Białystok może stać się drugim Bilbao?

Na koniec roku, tuż przed świętami, oddaliśmy głos ludziom kultury. Poprosiliśmy, by opowiedzieli o swoich wyobrażeniach "kulturalnego Białegostoku" w najbliższych latach. Czego pragną dla swych instytucji? Co chcieliby zmienić?

Nasi rozmówcy dobrze wiedzą, czego chcą, nie oferują bynajmniej mglistych wizji, a konkretne pomysły. Czasem autorskie, czasem podpatrzone podczas podróży po świecie, które z powodzeniem można jednak przenieść na nasz grunt. Trzeba tylko chęci, pieniędzy i dobrej woli władz. Rzecz w tym, by nowe władze roztropnie wykorzystały potencjał i energię pomysłodawców. A propozycje są naprawdę interesujące.

Festiwalowy przyczółek i Strauss na lodowisku

Piotr Dąbrowski [na zdjęciu], aktor, szef Teatru Dramatycznego

Lata 2007-2008? Wyobrażam sobie w Białymstoku duży festiwal teatralny. Taki prawdziwy, trwający co najmniej dziesięć dni, na który przyjeżdżają ekipy z różnych krajów i nie rozjeżdżają się po pokazaniu swojego spektaklu, a oglądają się nawzajem, dyskutują, zbierają doświadczenia. Takie połączenie kultury Wschodu i Zachodu. Białystok jest przyczółkiem Europy. I w związku z tym - idealnym miejscem na organizację takiego festiwalu. Całkowicie na niego zasłużył. To na razie taka carte blanche. Byłoby idealnie, gdyby w formule festiwalu mieściły się wszystkie gatunki teatralne. Z czasem mógłby otworzyć się bardzo szeroko: na wszystkie rodzaje sztuk.

Gdybyż jeszcze znalazły się na jego organizację pieniądze... Choć przyznać trzeba, że teraz, kiedy możemy korzystać ze środków unijnych, ich uzyskanie jest bardziej prawdopodobne. Być może jeszcze w tym sezonie spróbujemy coś w tym kierunku robić. Tylko nie ma co się łudzić - przy takim festiwalu jest tyle roboty, że w teatrze trzeba byłoby stworzyć oddzielną komórkę, która by się tym zajęła. Nie mogę obowiązku zdobycia pieniędzy na festiwal zrzucić na ludzi, którzy starają się zdobyć pieniędzy na teatr. Ale trzeba by o tym zacząć myśleć.

O takim festiwalu swego czasu rozmawialiśmy z Wojtkiem Szelachowskim, kierownikiem literackim Białostockiego Teatru Lalek. Ideę przytłoczyły jednak codzienne obowiązki, obaj za chwilę o niej zapomnieliśmy. Mam jednak nadzieję, że Wojtkowi chęć na festiwal jeszcze nie przeszła i zaczniemy odgrzebywać ten pomysł.

To duży projekt. Ale chodzą mi po głowie jeszcze takie malutkie inicjatywy, w sumie drobiazgi, które bardzo pozytywnie mogłyby wpłynąć na klimat Białegostoku. Chciałbym - wzorem innych europejskich miast - w parku przy teatrze ustawić na stałe stoliki do gry w szachy. Ludzie starsi przysiadaliby przy nich, ucinali pogawędki, całe dnie spędzając na takim towarzyskim graniu spotkaniu. I młodzi też by tu zaglądali, bo czemu nie? Może odbywałyby się pokoleniowe rozgrywki pod chmurką? Wszyscy polubiliby te miejsca, jestem o tym przekonany. Za granicą takie widoczki są częste, w Polsce coś podobnego widziałem tylko w Krakowie.

I inna rzecz - z gatunku też małych, ale cieszących serce i oko. Gdyby tak na placu przed teatrem w zimie miasto urządziło lodowisko? Pod gołym niebem, bez specjalnych ograniczeń, ot, kilka barierek i lód. Nie dalej jak kilka dni temu widzieliśmy we Wrocławiu na rynku takie lodowisko. Bawią się świetnie dorośli i dzieci, wieczorem zapalają się lampy, z głośnika płynie Strauss. Łyżwiarze jeżdżą, spacerowicze przystają i zaśmiewają się w głos, gdy ktoś po raz dziesiąty nieporadnie upada na siedzenie. Niczym nieskrępowana zabawa i ogólna radość dla wszystkich. Przyglądałem się tym scenkom z wielką przyjemnością. Oczywiście trzeba by to jakoś zorganizować, lodowisko działało, choć nie było minusowej temperatury, za tym idzie jakiś koszt. Ale jeśli się chce, to można.

Muzealna Rzeczpospolita Białostocka

Andrzej Bechowski, historyk, szef Muzeum Podlaskiego

To się nawet dobrze składa, że pyta pani o pomysły na przyszłość. Ja właśnie od jakiegoś czasu układam sobie w głowie pewien plan, choć wszystkich szczegółów nie zdradzę. Pomysł sprowadza się do hasła: Białystok - miasto muzeów. Nie chodzi jednak bynajmniej o taki zestaw: nabożne skupienie, zwiedzanie w ciszy, bez dotykania eksponatów, słychać tylko szum papci. A tak się przyjęło myśleć o muzeach. Mnie interesowałoby pokazanie w nietypowy sposób historii Białegostoku. Jak? Odtwarzając w niektórych miejskich budynkach dawne funkcje w kontekście historycznym. Proszę bardzo: idziemy sobie ulicą, a tu przedwojenne atelier fotograficzne z rozmaitymi rekwizytami sprzed pół wieku, dużymi ekranami itp. Zaglądamy tam, dowiadujemy się wiele o historii białostockich zakładów fotograficznych, ale - co najważniejsze - nie jest to tylko miejsce do zwiedzania, ale i do pobycia. Czemu by nie zrobić sobie jednocześnie zdjęcia w stylowych strojach? Więc obok mamy też zakład krawca - z całym swoim dawnym sztafażem, który można podziwiać, wszak to rodzaj muzeum, ale też możemy z jego wytworów skorzystać. Na zapleczu czeka bowiem garderoba z ubraniami z dawnych czasów, gdzie możemy wskoczyć w odpowiednią suknię i wrócić do atelier. Krok dalej - zakład zegarmistrza i szewca, jeszcze dalej - białostockie kulinaria z chałwą i buzą na czele [słynny musujący napój z kaszy jaglanej, białostocki przedwojenny rarytas, którego smak starsi białostoczanie pamiętają do dzisiaj, młodsi zaś mogą tylko poczytać o nim w książkach - red.]. I tak dalej, i dalej - rzemieślnicy, fabrykanci... Wszystko to okraszone interesującymi projekcjami.

Byłaby to taka Muzealna Rzeczpospolita Białostocka - rodzaj rozrywki dla wszystkich, ale z ogromnym ładunkiem dydaktycznym. Chodzi o stworzenie specyficznego miejsca na niedużej przestrzeni, ale nasyconego gęsto rozmaitymi działaniami i ciekawostkami z życia miasta. Jak Złota Uliczka w Pradze. Już myślę o fragmencie pewnej ulicy do wykorzystania, ale - by nie zapeszyć - nie zdradzę na razie szczegółów. Wszystko to jest w sferze projektu, w najbliższym czasie chciałbym jednak z nim wystąpić do prezydenta miasta i marszałka. Marzeniem byłoby tu współdziałanie wszystkich władz. Do tego projektu chciałbym namówić wszystkie muzea w Białymstoku - jest tu miejsce przecież i na muzeum im. Slendzińskich, i Motoryzacji, i Wojska, i Farmacji...

Druga rzecz - chciałbym, by ta wielowątkowa opowieść o mieście miała miejsce również w Muzeum Rzeźby im. Karnego, gdzie można by stworzyć coś w rodzaju muzeum sztuki białostockiej XX wieku i prezentować dokonania miejscowych twórców na przestrzeni stu lat. Do tego jest jednak potrzebna rozbudowa tej przestrzeni muzealnej, bez ingerowania jednak w kształt obecnej siedziby muzeum. Myślę, że możliwe jest dobudowanie do wozowni, gdzie obecnie znajduje się biblioteka muzealna - nowego obiektu, by całość zamknąć w podkowę. Na dziedzińcu można by zaś stworzyć ogród rzeźbiarski, by to korespondowało jakoś z Muzeum Rzeźby.

Tak jak za dawnych czasów mogłaby z tego miejsca - ze Świętojańskiej do centrum - jeździć konka [konny tramwaj, który w Białymstoku funkcjonował przed I wojną światową - red.], choć nieco zmodyfikowana: bez torów, na kołach gumowych. Ja opracowałbym trasę po muzeach, ktoś inny po pubach, a jeszcze ktoś przypomniałby sobie może o Rozkoszy - pięknej parkowej kawiarni w Zwierzyńcu... Chodzi o to, by z Białegostoku przy okazji i z pomocą muzeów zrobić miasto atrakcyjne dla turystów. By pokazać, że jednocześnie można się bawić i zrobić interes.

A gdyby tak szczypta Bilbao?

Monika Szewczyk, ekspert w dziedzinie sztuki współczesnej, doceniana w kraju i za granicą, szefowa Galerii Arsenał

W świecie pewnym standardem jest już galeria, która nie pełni tylko roli muzealnej. Nie może być trupiarnią w stylu XIX-wiecznym, ale placówką otwartą, żywą, wielofunkcyjną, gdzie młodzi ludzie czują się jak u siebie. Takim miejscem w Paryżu jest na przykład Centrum Pompidou. Przestrzeń, gdzie spędza się nawet pół dnia aktywnie - robiąc zakupy, przeglądając gazety i książki, zaglądając na wystawy, słuchając koncertu. I z którego nie chce się wychodzić. To przestrzeń, gdzie jest miejsce na działania satelitarne dla galerii, na ekspozycje stałe, ekspozycje czasowe. Marzę o czymś takim w Białymstoku. Nam - choć jako galeria jesteśmy w dobrej kondycji - brakuje na to zupełnie miejsca. Wiąże się to też z obiektem, jaki zajmujemy - poprzez architekturę zabytkową związaną z pałacem automatycznie narzuca się poważny ton i odbiór tej przestrzeni. Tymczasem byłoby pięknie, gdyby udało się nam stworzyć rodzaj takiego specyficznego miejsca, w którym jak w krakowskiej kawiarni - o której godzinie by się przyszło, to zawsze spotka się znajomych. Gdzie ludzie po prostu chcą pobyć. Gdzie można się spotkać z profesjonalną sztuką, ale mieć też czas i przestrzeń na inny rodzaj aktywności - co bynajmniej nie obniża poziomu ekspozycji.

W Arsenale powinniśmy mieć przestrzeń do pokazywania znakomitych filmów wideo, których sporo jest w naszych zbiorach. Takiej przestrzeni nie mamy. Powinniśmy mieć miejsce do prezentowania naszej bogatej i uznanej w Polsce i za granicą kolekcji, która na co dzień tłoczy się w magazynach, bo nie ma gdzie jej na stałe pokazywać. Powinno być wreszcie tak, że młody człowiek wpada do galerii Arsenał i może od ręki skorzystać z naszej bazy. Na razie mamy tylko jeden komputer w holu, w którym można skorzystać z internetu i przejrzeć w nim wszystko to z naszej kolekcji, co zdążyliśmy uporządkować. Chcielibyśmy mieć więcej tych stanowisk.

Przykład wielu galerii w świecie pokazuje, że na pewne wystawy ludzie są w stanie przyjechać z bardzo daleka. Gdybyśmy tylko mieli większą siłę przebicia i dużo więcej miejsca - moglibyśmy przyciągnąć mnóstwo ludzi. Anda Rottenberg [wybitna znawczyni sztuki współczesnej, wieloletnia szefowa warszawskiej Zachęty - red.] mówiła o tym na spotkaniu w Wyższej Szkole Administracji Publicznej. Z sali padło pytanie, czy Białystok miałby takie szanse jak hiszpańskie Bilbao [swego czasu prowincjonalne miasto, którego oblicze odmieniło zupełnie zbudowanie Muzeum Guggenheima, do którego obecnie przyjeżdżają turyści z całego świata - red.]. Rottenberg odparła: "Jak najbardziej. Poziom galerii Arsenał i jej pozycja w Polsce to umożliwia, potrzebne jest tylko tworzenie lobby wokół niej i miasta. I konkretne decyzje". Przykład podobny do Bilbao to Kassel, w którym dopiero "documenta" [jeden z najbardziej ambitnych cyklicznych projektów wystawienniczych na świecie, odbywający się co pięć lat - red.] sprawiły, że miasto stało się miejscem pielgrzymek zwiedzających z całego świata.

Ja jednak mam poczucie, że musimy jeszcze wykonać bardzo wiele ruchu, by się rozwijać. Potrzebny jest nam bodziec - i finansowy, i merytoryczny. Mam głód młodych krytyków sztuki - kuratorów, rozumiejących funkcje nowego muzeum - wielofunkcyjnego i nowoczesnego.

W Białymstoku musimy odmłodzić nasze instytucje kulturalne, które - taka już natura rzeczy - kostnieją. Wszystkie wymagają głębokiego liftingu i mobilizacji sił.

Dla miasta w przyszłości duże znaczenie będzie miało szukanie nowych undergroundowych offowych dróg. Trzeba wyłapywać i promować takie inicjatywy. Dla przykładu - już teraz ważną funkcję odgrywa młode kino skupione wokół DKF-u, Białostockiego Ośrodka Kultury i Maćka Ranta. Tam dzieją się rzeczy bardzo autentyczne i mocne. Na te prezentacje przychodzą ci sami młodzi ludzie, którzy odwiedzają wystawy w galerii Arsenał. Ciekawym doświadczeniem byłoby, gdyby udało się skupić np. sztuki wizualne i eksperymentalne przedsięwzięcia muzyczne w jakiejś wspólnej przestrzeni. Choćby postindustrialnej przestrzeni starej zaadaptowanej fabryki. Stąd już pierwszy krok do stworzenia miejsca - otwartego, wielofunkcyjnego, nowoczesnego, o jakim mówiłam wcześniej. Ostatnio wiele mówi się o koncepcji Węglówki [stworzenie kulturalnej wyspy w dawnych wojskowych składach przy ul. Węglowej - red.]. Mogłaby się stać takim miejscem, potrzeba jednak konsekwentnego i koncepcyjnego działania, łączącego nie przypadkowe instytucje, a takie, które by się nawzajem wspierały.

Cud Bilbao

Przykład miasta, którego decydenci nie bali się zainwestować w sztukę i postawili wszystko na jedną kartę. Dwadzieścia lat temu było to 300-tysięczne miasto chylące się ku upadkowi - upadał właśnie przemysł stalowy i stoczniowy. Dziś to jeden z najbardziej rozpoznawalnych i obleganych przez turystów z całego świata ośrodków Hiszpanii i w świadomości wielu jednym z najważniejszych centrów sztuki nowoczesnej na świecie. A wszystko dzięki jednej odważnej i spektakularnej realizacji - wspaniałemu, pokrytemu tytanem Muzeum Guggenheima. Jego budowa była kluczowym przedsięwzięciem baskijskiego rządu zmierzającego do ożywienia miasta. Zaciągnięto kredyty, ogłoszono konkurs, wybrano projekt Franka o'Gehry'ego. Już w pierwszym roku (1997) odwiedziło je 1,3 mln osób. Powstało we współpracy z Fundacją Salomona R. Guggenheima i jest europejską bazą dla prezentowania posiadanej przez fundację niezrównanej kolekcji sztuki XX w. Do stałej ekspozycji wystawianej na zmianę w Bilbao oraz w muzeach fundacji w Nowym Jorku i Wenecji należą dzieła największych nowoczesnych artystów, m.in. Kandinsky'ego, Chagalla, Warhola, Mondriana.

Dziełem sztuki jest przede wszystkim imponująca siedziba kolekcji. Architekt Philip Johnson uznał muzeum za najwspanialszą budowlę naszych czasów. To olbrzymia kubistyczna rzeźba, której zmysłowe faliste linie błyszczą w słońcu jak prawdziwa woda. W środku oglądać można wystawy z różnych perspektyw: z parteru i balkonów, biegnących wzdłuż poszczególnych pięter.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji